— Teraz mnie poznajesz? — spytałem.
Poruszała się szybko, szybciej niż przeciętny żołnierz KSO. Chwyciła mnie i rąbnęła mną w najbliższą ściankę działową.
Byłem całkiem pewien, że złamała mi jedno ze świeżo zrośniętych żeber. Z drugiej strony kantyny w naszą stronę rzucili się Harry i Jesse; towarzysze Jane ustawili się na ich drodze. Ja starałem się oddychać.
— Kim ty kurwa jesteś? — Jane syknęła mi w twarz. — I w co starasz się mnie wrobić?
— Jestem John Perry — wyrzęziłem. — I nie chcę cię w nic wrobić.
— Gówno prawda. Skąd masz to zdjęcie? — powiedziała prawie szeptem, przybliżając twarz do mojej. — Kto je dla ciebie zrobił?
— Nikt go dla mnie nie zrobił — powiedziałem równie cichym głosem. — Zrobiono mi to zdjęcie na weselu. To… moje ślubne zdjęcie — prawie powiedziałem nasze ślubne zdjęcie, ale w porę ugryzłem się w język. — Kobieta na tym zdjęciu to moja żona, Kathy. Umarła, zanim wstąpiła do służby. Wzięli jej DNA i użyli go do stworzenia ciebie. Po części jesteś nią. Część ciebie jest na tym zdjęciu. Część tego, czym jesteś dała mi to. — Wyciągnąłem swoją lewą rękę i pokazałem jej moją obrączkę — jedyną rzecz, jaka została mi z Ziemi.
Jane warknęła, podniosła mnie i cisnęła mną przez całe pomieszczenie. Zahaczyłem o parę stołów, strącając na podłogę hamburgery, koszyki z przyprawami i serwetki, a w końcu sam wylądowałem na ziemi. Po drodze uderzyłem głową w metalowy róg stołu; z mojej skroni natychmiast zaczął wypływać strumyczek Sprytnej Krwi. Harry i Jesse przerwali swój ostrożny taniec z towarzyszami Jane i skierowali się w moją stronę. Jane zrobiła to samo, ale w połowie drogi została zatrzymana przez jednego ze swoich przyjaciół.
— Posłuchaj mnie, Perry — powiedziała. — Od tej pory trzymaj się, kurwa, ode mnie z daleka. Następnym razem, kiedy cię zobaczę, będziesz żałował, że nie zostawiłam cię tam, żebyś umarł. — odwróciła się i odeszła.
Jeden z jej towarzyszy ruszył za nią; drugi, ten, który mówił do mnie wcześniej, podszedł do nas. Jesse i Harry stanęli mu na drodze, ale mężczyzna wyciągnął dłoń w pojednawczym geście.
— Perry — powiedział. — O co wam w ogóle poszło? Co jej przesłałeś?
— Sam jej zapytaj, koleś — powiedziałem.
— Dla was jestem porucznik Tagore, kapralu — Tagore spojrzał na Harry’ego i Jesse. — Znam was dwoje — powiedział. — Byliście na „Hampton Roads”.
— Tak jest, sir — powiedział Harry.
— Posłuchajcie mnie, wszyscy — powiedział. — Nie mam pojęcia o co wam poszło, ale powiem to bardzo wyraźnie. Cokolwiek to było, my nie byliśmy częścią tego. Możecie opowiadać na ten temat co chcecie, ale jeśli w tych opowieściach pojawią się słowa „Siły Specjalne”, to sam osobiście zadbam o to, żeby wasze dalsze wojskowe kariery były krótkie i bolesne. Ja nie żartuję. Wyjebię wasze czaszki. Czy to jasne?
— Tak jest, sir — powiedziała Jesse. Harry jej przytaknął. Ja zarzęziłem.
— Zajmijcie się swoim przyjacielem. Wygląda, jakby wykopano mu gówno z dupy — powiedział i odszedł.
— Chryste, John — powiedziała Jesse, wycierając mi serwetką ranę na skroni. — Co ty zrobiłeś?
— Przesłałem jej ślubne zdjęcie — powiedziałem.
— Niezwykle subtelne posunięcie — powiedział Harry i zaczął rozglądać się po kantynie. — Gdzie jest twoja laska?
— Myślę, że pod tą ścianą, na którą mnie rzuciła — odparłem. Harry poszedł szukać laski.
— Dobrze się czujesz? — zapytała mnie Jesse.
— Myślę, że mam co najmniej obite żebro — powiedziałem.
— Nie o to mi chodziło — powiedziała.
— Wiem, o co ci chodziło — powiedziałem. — I myślę, że w tym momencie jeszcze ktoś inny jest obity.
Jesse pogłaskała mnie po twarzy. Harry wrócił z moją laską. Pokuśtykaliśmy z powrotem do szpitala. Doktor Fiorina był ze mnie bardzo niezadowolony.
Ktoś obudził mnie szturchnięciem. Kiedy zobaczyłem kto to, chciałem coś powiedzieć. Przykryła mi usta dłonią.
— Cicho — powiedziała Jane. — Nie powinno mnie tutaj być.
Skinąłem głową. Odsłoniła mi usta.
— Mów po cichu — powiedziała.
— Moglibyśmy używać MózGościów — powiedziałem.
— Nie, chcę słyszeć twój głos. Tylko mów po cichu.
— Okay.
— Przepraszam za to dzisiaj — powiedziała. — To było po prostu nieoczekiwane. Nie wiem, jak na coś takiego reagować.
— Nie ma sprawy — powiedziałem. — Nie powinienem przekazywać ci tego w taki sposób.
— Zrobiłam ci krzywdę? — zapytała.
— Mam pęknięte żebro.
— Przepraszam — powiedziała.
— Już się zrosło — odparłem.
Przyglądała się mojej twarzy, jej oczy błądziły po niej w tę i z powrotem.
— Posłuchaj, nie jestem twoją żoną — powiedziała nagle. — Nie wiem, za kogo czy za co mnie uważasz, ale ja nigdy nie byłam twoją żoną. Nie wiedziałam nawet o jej istnieniu, dopóki dzisiaj nie pokazałeś mi tego zdjęcia.
— Musiałaś przecież wiedzieć, skąd się wzięłaś — powiedziałem.
— Czemu tak sądzisz? — zapytała ze złością. — Wiemy, że zostaliśmy stworzeni za pomocą czyichś genów, ale nie powiedziano nam czyich. Zresztą po co mieliby to robić? Tamte osoby to nie my. Nie jesteśmy nawet ich klonami — część mojego DNA nawet nie pochodzi z Ziemi. Jesteśmy królikami doświadczalnymi KSO, nie słyszałeś o tym?
— Słyszałem — powiedziałem.
— Więc nie jestem twoją żoną. Przyszłam, żeby ci to powiedzieć. Przykro mi, ale nią nie jestem.
— W porządku — powiedziałem.
— Okay — powiedziała ona. — No dobrze. Pójdę już. Jeszcze raz przepraszam za to, że cisnęłam tobą przez całą kantynę.
— Ile masz lat? — spytałem.
— Co? Czemu pytasz? — zapytała.
— Jestem po prostu ciekawy — odparłem. — I nie chcę, żebyś już sobie poszła.
— Nie wiem, jakie znaczenie może mieć dla ciebie mój wiek — powiedziała.
— Kathy nie żyje od dziewięciu lat — powiedziałem. — Chcę się dowiedzieć, jak długo czekali, zanim za pomocą jej genów stworzyli ciebie.
— Mam sześć lat — powiedziała.
— Mam nadzieję, że nie obrazisz się, kiedy powiem, że nie wyglądasz jak większość sześciolatek, które wcześniej spotkałem — powiedziałem.
— Jestem wyjątkowo rozwinięta, jak na swój wiek — powiedziała, a po chwili dodała — To był żart.
— Wiem — powiedziałem.
— Ludzie czasem go nie rozumieją — powiedziała. — Być może dlatego, że większość ludzi, których znam jest mniej więcej w tym samym wieku co ja.
— Jak to działa? — powiedziałem. — Chodzi mi o to, jak to jest? Mieć sześć lat, nie mając żadnej przeszłości.
Jane wzruszyła ramionami:
— Obudziłam się pewnego dnia i nie wiedziałam, gdzie jestem, ani co się ze mną dzieje. Ale byłam już w tym ciele i dużo rzeczy jednak już wiedziałam. Jak mówić, jak się poruszać. Jak myśleć i jak walczyć. Powiedziano mi, że jestem w Siłach Specjalnych i że właśnie jest pora na rozpoczęcie szkolenia. Powiedziano mi też, że nazywam się Jane Sagan.
— Ładne nazwisko — stwierdziłem.
— Zostało wybrane losowo — powiedziała. — Mamy zwykłe, często używane imiona, ale nasze nazwiska to w większości nazwiska naukowców i filozofów. W moim oddziale jest Ted Einstein i Julia Pasteur. Najpierw się tego nie wie, oczywiście. O nazwiskach. Później uczysz się trochę o tym, jak cię stworzono. Potem pozwalają ci nabrać poczucia siebie samego i tego kim jesteś. Nikt spośród nas nie ma wielu wspomnień. Dopóki nie spotkasz nikogo naprawdę urodzonego, nie wiesz, że czymkolwiek różnisz się od innych. A my nie spotykamy ich zbyt często. Nie mieszamy się z nimi.