Выбрать главу

— Opowiedz mi o niej — poprosiła.

— Zakochałem się w niej, kiedy była w pierwszej klasie szkoły średniej — powiedziałem. — W wystawianym w naszej szkole przedstawieniu „Romea i Julii” Kathy dostała rolę Julii. Byłem asystentem reżysera sztuki, co sprowadzało się do tego, że pomagałem w budowaniu dekoracji i przynosiłem kawę profesor Amos, nauczycielce, która to przedstawienie reżyserowała. Kiedy Kathy zaczęła mieć kłopoty z zapamiętywaniem kwestii, pani Amos przydzieliła jej do pomocy mnie. Przez dwa tygodnie, codziennie po próbach, chodziliśmy do niej i pracowaliśmy nad jej rolą; właściwie to tylko mieliśmy tak robić, bo większość czasu rozmawialiśmy na różne tematy, jak zwykła para nastolatków. Wszystko to było bardzo niewinne. W czasie próby kostiumowej usłyszałem, jak Kathy mówi swoje kwestie do Jaffa Greene’a, który grał Romea. Poczułem, że jestem zazdrosny. Ona przecież powinna mówić te słowa do mnie.

— Co zrobiłeś? — spytała Jane.

— Unikając Kathy jak ognia włóczyłem się bez celu przez cały czas trwania sztuki, którą wystawiono cztery razy między piątkiem wieczór a niedzielnym popołudniem. Na imprezie kółka teatralnego w niedzielny wieczór znalazła mnie Judy Jones, która grała służącą Julii, i powiedziała mi, że Kathy siedzi płacząc samotnie na rampie podjazdowej stołówki. Myślała, że ją znienawidziłem, ponieważ przez ostatnie dni zupełnie ją ignorowałem, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Judy potem powiedziała mi, że gdybym nie poszedł tam i nie powiedział Kathy, że ją kocham, to na pewno znalazłaby jakąś łopatę i mnie nią zatłukła.

— Skąd wiedziała, że byliście w sobie zakochani? — spytała Jane.

— Kiedy jesteś zakochanym nastolatkiem, wiedzą o tym wszyscy oprócz ciebie i osoby, w której jesteś zakochany — powiedziałem. — Nie pytaj mnie, dlaczego tak jest. Po prostu tak to już jest. Więc wyszedłem na tamtą rampę, i zobaczyłem, że Kathy siedzi tam sama, na krawędzi, bujając w powietrzu spuszczonymi stopami. Była pełnia i na jej twarz padało światło księżyca, chyba nigdy przedtem, ani nigdy potem nie wydała mi się tak piękna jak wtedy. Serce biło mi jak szalone, bo wiedziałem, naprawdę wiedziałem, że kocham ją tak mocno, że nigdy nie zdołam jej powiedzieć, jak bardzo jej pragnę.

— Co zrobiłeś? — spytała Jane.

— Dopuściłem się małego szachrajstwa — przyznałem. — Wykorzystałem to, że akurat znałem na pamięć duże fragmenty „Romea i Julii”. Podszedłem do niej, tam na tej betonowej rampie, i powiedziałem do niej dużą część drugiej sceny drugiego aktu: „Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna? Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem! Wnijdź, cudne słońce…” i tak dalej. Już wcześniej znałem te słowa, w tym momencie po prostu mówiłem je szczerze. Kiedy skończyłem podszedłem do niej i po raz pierwszy ją pocałowałem. Ona miała piętnaście lat, ja szesnaście, a mimo to wiedziałem że się z nią ożenię i spędzę resztę życia przy jej boku.

— Opowiedz mi o tym, jak umarła — poprosiła Jane, tuż przed przeskokiem do przestrzeni Consu.

— Przygotowywała gofry na niedzielę rano, i dostała wylewu, kiedy szukała wanilii — powiedziałem. — W tym momencie byłem w dużym pokoju. Pamiętam, że na głos spytała samą siebie, gdzie położyła wanilię, a w sekundę później usłyszałem jakiś stukot i odgłos upadku. Pobiegłem do kuchni. Leżała na podłodze trzęsąc się, jej głowa krwawiła w miejscu, którym uderzyła o szafkę. Wezwałem pogotowie i objąłem ją. Starałem się powstrzymać krwawienie i mówiłem, że ją kocham. Powtarzałem to, dopóki sanitariusze nie odciągnęli mnie od niej. Potem pozwolili mi trzymać ją za rękę przez całą drogę do szpitala. Trzymałem ją za rękę, kiedy umarła w tej karetce. Zobaczyłem, że światło gaśnie w jej oczach, ale powtarzałem jej jak bardzo ją kocham aż do chwili, kiedy w końcu nas rozdzielili.

— Dlaczego to robiłeś? — zapytała Jane.

— Chciałem mieć pewność, że ostatnią rzeczą jaką usłyszała, byłem ja mówiący jak bardzo ją kocham — odpowiedziałem.

— Jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz? — zapytała Jane.

— Umierasz razem z tą osobą — powiedziałem. — A potem czekasz, aż twoje ciało do ciebie dołączy.

— Czy to właśnie teraz robisz? — spytała Jane. — Czekasz, aż twoje ciało do ciebie dołączy?

— Nie, już nie — powiedziałem. — W końcu wraca się do życia. Po prostu zaczynasz żyć innym życiem, to wszystko.

— Więc teraz żyjesz już swoim trzecim życiem — powiedziała Jane.

— Chyba tak — odparłem.

— I jak ci się ono podoba? — zapytała Jane.

— Podoba mi się — odpowiedziałem. — Podobają mi się ludzie, których spotykam.

Za oknem pojawiły się nowe gwiazdy. Byliśmy w przestrzeni Consu. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Na całym okręcie także panowała cisza.

Szesnasty

— Możecie nazywać mnie Ambasadorem, niegodny chociaż jestem tego tytułu — powiedział Consu. — Jestem kryminalistą, okryłem się niesławą w bitwie na Pahnshu, i dlatego też zrobiony jestem, żeby mówić do was językiem waszych ust. Przez te hańbę łaknę śmierci i długiej sprawiedliwej kary zanim dane mi będzie się odrodzić. To moja nadzieja, że w wyniku tego postępowania będę widziany jako mniej niegodny, a zatem zostanę uwolniony do śmierci. Dlatego kalam się rozmową z wami.

— Mi również miło jest cię poznać — odpowiedziałem.

Staliśmy pośrodku przykrytego kopułą gmachu wielkości boiska do piłki nożnej, który Consu zbudowali niecałą godzinę temu. My, ludzie, oczywiście nie mogliśmy dotknąć stopami ziemi Consu, czy też znaleźć się w jakimkolwiek miejscu, po którym potem Consu mogliby stąpać. Z okazji naszego przybycia w pełni zautomatyzowane maszyny Consu wybudowały ten gmach w od dawna podlegającym kwarantannie rejonie ich przestrzeni kosmicznej, w którym zwykle przyjmowali niemile widzianych gości, takich jak my. Po zakończeniu negocjacji gmach miał ulec implozji, a jego resztki miały zniknąć we wnętrzu najbliższej czarnej dziury, tak żeby ani jeden z jego atomów nie zanieczyszczał tego zakątka wszechświata. Moim zdaniem ostatnia część tego planu trąciła lekką przesadą.

— Rozumiemy, że macie pytania, które chcielibyście zadać dotyczące rasy Rraey — powiedział ambasador. — I że chcielibyście odwołać się do naszych rytuałów, żeby zaskarbić sobie honor wymówienia tych pytań do nas. — To wszystko prawda — powiedziałem. Piętnaście metrów za mną stało na baczność trzydziestu dziewięciu żołnierzy Sił Specjalnych w kostiumach bojowych. Z informacji, którymi dysponowaliśmy wynikało, że Consu nie uważają, żeby było to spotkanie równych sobie przeciwników, więc nie było potrzeby silenia się na dyplomatyczne karesy; poza tym każdy z naszych ludzi mógł zostać wybrany do walki, więc wszyscy musieli być gotowi do bitwy. Ja również miałem na sobie część stroju bojowego, chociaż założyłem go z własnego wyboru; jeśli miałem udawać przywódcę tej małej delegacji, to przynajmniej zamierzałem wyglądać tak, jakbym był jej częścią.