— Tak jak pozostali ubrani w kostiumy zrzutowe będziemy operować okrętem za pomocą naszych MózGościów — powiedział major Crick. — Z tym, że będziemy musieli pozostać na pokładzie okrętu co najmniej do chwili, kiedy zostanie odpalona pierwsza salwa naszych pocisków. Po opuszczeniu okrętu nie chcemy używać MózGościów przynajmniej do czasu, kiedy wejdziemy głęboko do wnętrza atmosfery Koralu; ponieważ mogłoby to zdradzić monitorującym nas Rraeyom, że wciąż żyjemy. To prawda, jest w tym pewien element ryzyka, ale pamiętajmy, że zagrożeni będą wszyscy znajdujący się na pokładzie tego okrętu. Co, nawiasem mówiąc, prowadzi nas do pana, poruczniku Perry.
— Do mnie? — zapytałem.
— To oczywiste, że nie chce pan być na pokładzie tego okrętu, kiedy zostanie zestrzelony — powiedział Crick. — A z drugiej strony, nie przeszedł pan szkolenia przewidującego tego typu akcje. Na dodatek obiecaliśmy, że będzie pan tu w charakterze obserwatora i doradcy. Nie możemy w dobrej woli prosić pana, by wziął pan w tym udział. Po tej odprawie zostanie panu przydzielony wahadłowiec, natychmiast wyślemy też na Feniksa bezzałogowy statek skokowy z koordynatami pańskiego wahadłowca i prośbą o odszukanie go. Feniks trzyma statki ratownicze w ciągłej gotowości skokowej; powinni pana przejąć najpóźniej po kilkunastu godzinach. Jednak na wszelki wypadek zaopatrzymy pana w zapasy wystarczające na miesięczną podróż. Na dodatek w razie potrzeby będzie pan mógł skorzystać z bezzałogowych statków skokowych, w które wahadłowiec jest wyposażony.
— A więc chcecie się mnie pozbyć — stwierdziłem.
— Proszę tego nie brać do siebie — powiedział Crick. — Generał Keegan na pewno będzie chciał usłyszeć z ust bezpośredniego świadka sprawozdanie z naszych negocjacji z Consu i ogólny opis naszej sytuacji. Jako nasz łącznik z konwencjonalnymi siłami KSO jest pan najlepszą osobą do wykonania tego zadania.
— Sir, chciałbym zostać, za pańskim pozwoleniem — powiedziałem.
— Naprawdę nie ma tu dla pana miejsca, poruczniku — powiedział Crick. — Znacznie lepiej może się nam pan przysłużyć na Feniksie.
— Sir, z całym należnym szacunkiem, jest u was przynajmniej jedno wolne miejsce — powiedziałem. — W czasie naszych negocjacji z Consu zginął sierżant Hawking, a szeregowa Aquinas straciła pół lewej ręki. Do chwili rozpoczęcia misji nie uda wam się tych braków uzupełnić. Co prawda nie jestem członkiem Sił Specjalnych, ale jestem doświadczonym żołnierzem; weteranem, można powiedzieć. To chyba lepsze niż nic.
— Przypominam panu, że nazwał nas pan wszystkich kompletnymi wariatami. — Zwrócił się do mnie kapitan Jung.
— To prawda, wszyscy jesteście zupełnie szaleni — powtórzyłem. — Więc jeśli chcecie wykonać ten swój szalony plan, to będziecie potrzebowali każdej możliwej pomocy. Proszę także nie zapominać, sir — zwróciłem się do Cricka — że straciłem na Koralu wszystkich swoich ludzi. Więc nie czułbym się dobrze nie mogąc uczestniczyć w tej walce.
Crick spojrzał na Daltona.
— W jakim stanie jest Aquinas? — spytał.
Dalton wzruszył ramionami.
— Jest poddawana leczeniu w trybie przyspieszonym — powiedział. — To boli jak cholera, kiedy ramię tak szybko odrasta, ale w chwili przeskoku będzie już gotowa. Nie potrzebuję go.
Crick zwrócił się w stronę Jane, która patrzyła na mnie.
— Decyzja należy do ciebie, Sagan — powiedział. — Hawking był twoim podoficerem. Jeśli chcesz, możesz go sobie wziąć.
— Ja go nie chcę — powiedziała Jane, patrząc mi prosto w oczy. — Ale on ma rację. Brakuje mi jednego człowieka.
— Dobrze — orzekł Crick. — Więc przyspiesz go trochę — powiedział i zwrócił się do mnie — Jeśli porucznik Sagan uzna, że nie da pan sobie rady, zostanie pan zapakowany do wahadłowca i odesłany na Feniksa. Jasne?
— Jak najbardziej, majorze — odparłem i znów spojrzałem na Jane.
— No dobra — powiedział Crick. — Witam w Siłach Specjalnych, Perry. Z tego co wiem, jest pan pierwszym naprawdę urodzonym, który wstępuje do naszych szeregów. Tylko proszę nie nawalić. Jeśli pan spieprzy sprawę, to obiecuję, że Rraeyowie będą najmniejszym z pańskich zmartwień.
Jane weszła do mojej kabiny nie pytając o pozwolenie; mogła to teraz zrobić, ponieważ była moim oficerem przełożonym.
— Co ty sobie kurwa wyobrażasz? — rzuciła jeszcze w drzwiach.
— Brakuje wam jednego człowieka — powiedziałem. — Ja jestem tym człowiekiem. Oblicz to sobie sama.
— Sprowadziłam cię na ten okręt, ponieważ wiedziałam, że wsadzą cię na wahadłowiec — powiedziała Jane. — Gdybyś wrócił do piechoty, byłbyś prawdopodobnie na jednym z tych okrętów, które będą dokonywały symultanicznego ataku. Wiesz, co się stanie z tymi okrętami i z wszystkimi ludźmi na ich pokładach, jeśli nie uda nam się zdobyć stacji namierzającej. To był, moim zdaniem, jedyny sposób, w jaki mogłam ci zapewnić bezpieczeństwo, a ty to sobie po prostu ot tak odrzuciłeś.
— Mogłaś powiedzieć Crickowi, że nie chcesz mnie w swoim oddziale — powiedziałem. — Słyszałaś, co mówił. Z radością władowałby mnie do wahadłowca i zostawił dryfującego w przestrzeni kosmicznej Consu, dopóki ktoś nie pojawiłby się, by uratować mój tyłek. Nie zrobiłaś tego, ponieważ wiesz, jak bardzo szalony jest ten wasz plan. Wiesz, że będziesz potrzebowała wszelkiej możliwej pomocy. Nie wiedziałem przecież, że będę służył pod twoimi rozkazami, Jane. Gdyby Aquinas miała nie być jeszcze gotowa, równie dobrze w czasie tej misji mógłbym służyć w plutonie Daltona. Nie wiedziałem nawet, że Hawking był twoim podoficerem, dopóki Crick nie powiedział czegoś na ten temat. Wiem tylko, że jeśli to wszystko ma zadziałać, przyda wam się każdy dodatkowy człowiek.
— Co cię to obchodzi? — zapytała Jane. — To nie jest twoja misja. Nie jesteś jednym z nas.
— Teraz jestem już jednym z was, prawda? — powiedziałem. — Jestem na tym okręcie. Jestem tutaj dzięki tobie. Zresztą nie miałbym gdzie indziej się podziać. Nie ma już mojej kompanii, a większość z moich przyjaciół nie żyje. Poza tym, jak powiedział jeden z was, wszyscy jesteśmy ludźmi. Cholera, ja przecież dokładnie tak samo jak ty zostałem wyhodowany w laboratorium. A przynajmniej moje ciało. Równie dobrze mógłbym być jednym z was. Więc teraz jestem.
Jane zezłościła się.
— Nie masz pojęcia jak to jest być jednym z nas — powiedziała. — Powiedziałeś, że chcesz mnie poznać. Jaką część mnie chcesz poznać? Chcesz wiedzieć jak to jest obudzić się pewnego dnia, z całą biblioteką informacji w głowie — od tego, jak zarzynać świnię do tego, jak prowadzić statek kosmiczny — ale nie znać swojego imienia? Ani nawet nie wiedzieć, że się w ogóle ma jakieś imię? Chcesz wiedzieć, jak to jest nigdy nie być dzieckiem i nawet nie widzieć żadnego dziecka, aż do chwili, kiedy wśród zgliszcz jakiejś spalonej kolonii, nie zobaczysz przed sobą martwego? A może chciałbyś posłuchać o tym, jak to jest, że kiedyś któreś z nas musi po raz pierwszy rozmawiać z naprawdę urodzonym, musi się powstrzymywać, żeby go nie uderzyć, bo mówicie tak wolno, powoli się poruszacie i tak kurwa powoli myślicie, że właściwie nie mamy pojęcia, dlaczego w ogóle przyjęli was do wojska?
— A może chciałbyś się dowiedzieć o tym, że każdy z żołnierzy Sił Specjalnych wymyśla sobie swoją przeszłość. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy monstrami doktora Frankensteina. Wiemy, że zostaliśmy złożeni w całość z części i fragmentów zmarłych. Patrzymy w lustro i wiemy, że widzimy kogoś innego, że istniejemy tylko z tego powodu, że oni już nie istnieją — i że straciliśmy ich na zawsze. Więc wszyscy wymyślamy sobie osobę, którą oni mogli być. Wyobrażamy sobie ich życie, ich dzieci, ich mężów i żony. I wiemy, że żadna z tych rzeczy nigdy nie będzie nasza.