Brak mu było jego lokalnego klubu iskaniowego. Och, cóż to za szczęście czesanym i szczotkowanym przez naprawdę wrażliwego szena czy szymkę, leżeć sobie w cieniu i plotkować o czymś mało ważnym…
Na monitorze detektora pojawiło się różowe światło. Wyciągnął rękę do przodu i trzepnął w monitor, lecz odczyt nie chciał zniknąć. W miarę zbliżania się do miejsca przeznaczenia, świecący punkt stawał się coraz większy, a potem podzielił się na dwa i znowu podzielił. Fiben poczuł chłód.
— Na nieumiarkowanie Ifni… — zaklął i sięgnął po przełącznik uruchamiający nadajnik kodowy. — Statek wywiadowczy Procosul do wszystkich jednostek. Są za nami! Trzy… nie, cztery szwadrony krążowników wyłaniają się z hiperprzestrzeni poziomu B w czwartym dwunastokącie!
Mrugnął, gdy pozornie znikąd pojawiła się piąta flotylla. Echa zalśniły, gdy statki gwiezdne przechodziły do czasu rzeczywistego i nadmiarowe hiperprawdopodobieństwo ulatniało się z nich w próżnię przestrzeni rzeczywistej. Nawet z tej odległości Fiben dostrzegał, że krążowniki są wielkie.
W jego słuchawkach rozległ się szum konsternacji.
— Na podwójnie zgiętą męskość wujka Włochacza! Skąd wiedzieli, że tam była luka w naszych liniach?
— …Fiben, czy jesteś pewien? Dlaczego wybrali akurat ten…
— …Kim, u diabła, są? Czy możesz…
Jazgot umilkł natychmiast, gdy na kanale dowodzenia włączył się major Forthness.
— Meldunek odebrano, Proconsul. Jesteśmy w drodze. Włącz proszę, swój przekaźnik, Fiben.
Fiben trzepnął dłonią w hełm. Minęły lata, odkąd przeszedł przeszkolenie w milicji. Z czasem zapomina się o takich rzeczach. Przełączył się na telemetrię, by inni mogli odbierać wszystko co wykryją jego instrumenty.
Rzecz jasna, fakt, że przekazywał wszystkie te dane, czyni go łatwym celem, nie miało to jednak większego znaczenia. Nawyraźniej wróg wiedział, gdzie znajdują się obrońcy, być może co do ostatniego statku. Już w tej chwili Fiben wykrywał samonaprowadzające się pociski sunące w jego stronę.
Tyle im przyszło z broni słabych — ukrycia i zaskoczenia. Pędząc w stronę nieprzyjaciela — kimkolwiek te diabły były — Fiben zauważył, że wyłaniająca się armada inwazyjna znajduje się niemal bezpośrednio pomiędzy nim a jasną, zieloną iskrą Garthu.
— Świetnie — żachnął się. — Przynajmniej kiedy mnie rozwalą będę leciał w stronę domu. Możliwe nawet, że kilka strzępów futra dotrze tam szybciej niż nieziemniacy. Jeśli ktoś jutro w nocy zobaczy spadającą gwiazdę, to mam nadzieję, że jego kurewskie życzenie spełni.
Zwiększył przyśpieszenie starożytnego statku wywiadowczego. Nawet przez naprężone pola zeroczasowe poczuł pchnięcie do tyłu. Jęk silników stał się wyższy. W chwili, gdy stateczek skoczył naprzód, Fiben odniósł wrażenie, że śpiewa on pieśń wojenną, brzmiącą niemal radośnie.
6. Uthacalthing
Czwórka ludzkich oficerów przemarszerowała przez ceglaną podłogę oranżerii. Ich wypolerowane, brązowe buty uderzały w nią rytmicznym trzaskiem. Trzech z nich zatrzymało się w podyktowanej szacunkiem odległości od wielkiego okna, przy którym stali oczekując — ambasador i Koordynator Planetarny. Czwarty, siwiejący komendant milicji podszedł bliżej i zasalutował dziarsko.
— Pani koordynator, zaczęło się.
Wyciągnął z teczki dokument i wręczył go jej.
Uthacalthing podziwiał opanowanie okazane przez Megan Oneagle chwili, gdy wzięła w ręce papier. Wyraz jej twarzy nie zdradzał nic z trwogi, jaką musiała poczuć w momencie, gdy ich największe obawy zostały potwierdzone.
— Dziękuję, pułkowniku Maiven — powiedziała.
Uthacalthing nie mógł nie zauważyć, że podenerwowani młodsi oficerowie wciąż spoglądali w jego stronę, najwyraźniej zaciekawieni, w jaki sposób tymbrimski ambasador przyjmuje te wieści. Okazywał niewzruszoność, jak przystało członkowi korpusu dyplomatycznego, lecz koniuszki jego korony drżały mimowolnie pod wpływem silnego napięcia towarzyszącego posłańcom od chwili, gdy weszli do wilgotnej cieplarni.
Za znajdującym się w niej długim szeregiem okien rozciągał się wspaniały widok na dolinę Sindu, w miły dla oka sposób usianą farmami i gajami drzew — zarówno miejscowych, jak i importowanych z Terry. Był to uroczy, spokojny krajobraz. Jedna Wielka Nieskończoność wiedziała, jak długo ten spokój miał jeszcze potrwać. Ifni jednak w obecnej chwili nie wtajemniczała Uthacalthinga w swoje plany.
Koordynator Planetarny Oneagle przejrzała pobieżnie raport.
— Czy macie już jakieś podejrzenia, kim jest nieprzyjaciel?
Pułkownik Maiven potrząsnął głową. — Właściwie nie, proszę pani. Floty są jednak coraz bliżej. Spodziewamy się, że wkrótce dokonamy identyfikacji.
Mimo powagi chwili Uthacalthing złapał się na tym, że po raz kolejny zaintrygował go osobliwy, archaiczny dialekt, którego używali ludzie na Garthu. We wszystkich pozostałych terrańskich koloniach, które odwiedził, anglic wzbogacony był mieszanką słów zapożyczonych z języków galaktycznych — siódmego, drugiego i dziesiątego. Tu jednak potoczna mowa nie różniła się w sposób widoczny od tej, której używano, gdy ludziom i ich podopiecznym wydano licencję na Garth, ponad dwa pokolenia temu.
Zachwycające, zadziwiające stworzenia — pomyślał. Tylko tutaj na przykład można było usłyszeć tak czystą, starodawną formę — „pani” — na określenie przywódcy płci żeńskiej. Na innych zajętych przez Terran światach funkcjonariusze zwracali się do swoich przełożonych, używając neutralnej formy „ser”, bez względu na ich płeć.
Na Garth były też inne niezwykłe rzeczy. W ciągu miesięcy, które upłynęły od jego przybycia, Uthacalthing uczynił sobie rozrywkę z wysłuchiwania każdej niezwykłej historii, każdej dziwnej opowieści przyniesionej z dzikich okolic przez farmerów, traperów i członków Służby Odnowy Ekologicznej. Krążyły pogłoski o tym, że w górach dzieją się dziwne rzeczy.
Rzecz jasna, z reguły były to głupie opowiastki, pełne przesady i zmyśleń. Podobnych rzeczy można się było spodziewać po dzikusach żyjących na skraju pustkowia. Mimo to stały się one zaczątkiem pewnego pomysłu.
Uthacalthing słuchał spokojnie, jak oficerowie sztabu jeden do drugim składali raporty. Wreszcie nastała długa przerwa — milczenie odważnych ludzi dzielących ze sobą poczucie własnej zagłady. Dopiero wtedy odważył się cicho przemówić.
— Pułkowniku Maiven, czy jest pan pewien, że nieprzyjaciel dąży do tego, by izolować Garth aż tak dokładnie?
Radca obrony pokłonił się Uthacalthingowi. — Panie ambasadorze, wiemy, że nieprzyjacielskie krążowniki zakładają w hiperprzestrzeni miny już w odległości sześciu milionów pseudometrów, przynajmniej na czterech głównych poziomach.
— Włączając poziom D?
— Tak, ser. Rzecz jasna oznacza to, że nie odważymy się wysłać żadnego z naszych lekko uzbrojonych statków na którąś z nielicznych dostępnych hiperścieżek, nawet gdybyśmy mogli odesłać jeden z nich z pola bitwy. Znaczy to też, że każdy, kto chciałby się przedostać do garthiańskiego układu planetarnego, musiałby być diabelnie zdeterminowany.
Uthacalthing był pod wrażeniem.
Zaminowali poziom D. Nigdy bym nie pomyślał, że będzie im się chciało. Najwyraźniej bardzo nie chcą, by ktokolwiek przeszkadzał im w tej operacji!
Świadczyło to o znacznych wysiłkach i kosztach. Ktoś nie żałował środków na tę akcję.