— To już nieistotne — powiedziała Koordynator Planetarny.
Popatrzyła przez okno na faliste łąki Sindu z ich zagrodami i stacjami badań nad środowiskiem. Tuż pod oknem szymski ogrodnik na traktorze strzygł szeroki trawnik z ziemskiej trawy otaczający gmach rządu.
Ponownie zwróciła się ku pozostałym.
— Ostatni statek kurierski przywiózł rozkazy od Rady Terrageńskiej. Mamy się bronić najlepiej jak potrafimy, z myślą o honorze i świadectwie historii. Poza tym jednak wszystko, co możemy mieć nadzieję osiągnąć, to utrzymanie jakiejś formy podziemnego oporu, zanim nie przybędzie pomoc z zewnątrz.
Głęboka jaźń Uthacalthinga omal nie uzewnętrzniła się w głośnym śmiechu, gdyż w tej chwili każdy człowiek w pomieszczeniu bardzo się starał, by nie spojrzeć na niego! Pułkownik Maiven odchrząknął, oglądając swój raport. Jego oficerowie zaczęli kontemplować olśniewające, kwitnące rośliny. Było jednak oczywiste, o czym myślą. Z nielicznych klanów Galaktów, których Ziemia mogła uważać za przyjaciół, jedynie Tymbrimczycy dysponowali wystarczającą siłą militarną, by móc jej udzielić znaczącej pomocy w tym kryzysie. Ludzie wierzyli w to, że oni nie opuszczą ich ani ich podopiecznych.
I to była prawda. Uthacalthing wiedział, że sojusznicy wspólnie stawią czoła trudnościom. Było też jednak jasne, że mały Garth leżał daleko na rubieżach i że w tych dniach ojczyste światy musiały mieć autorytet.
Nieważne — pomyślał Uthacalthing. — Najlepsze środki wiodące do celu to nie zawsze te, które wydają się najbardziej bezpośrednie.
Tymbrimczyk nie roześmiał się głośno, choć miał na to wielką ochotę. Mogłoby to jedynie zbić z tropu tych biednych, pogrążonych w żalu ludzi. W ciągu swej kariery spotkał kilku Ziemian, którzy posiadali wrodzony dar do płatania figli najwyższej kategorii. Niektórzy z nich mogli się nawet równać z najlepszymi Tymbrimczykami. Mimo to, na ogół ludzie byli tak okropnie poważni i skwaszeni. Większość z nich rozpaczliwie usiłowała zachować powagę w sytuacjach, gdy właśnie humor byłby najlepszym wyjściem.
Uthacalthing zamyślił się: Jako dyplomata nauczyłem się uważać na każde słowo, by skłonność naszego klanu do żartów nie stała się przyczyną kosztownych incydentów. Czy jednak było to mądre? Moja własna córka przejęła ode mnie ten nawyk… ten całun powagi. Być może właśnie dlatego wyrosło z niej takie dziwne, przejmujące się wszystkim, małe stworzenie.
Myśl o Athaclenie sprawiła, że jeszcze mocniej zaczął żałować, iż nie może otwarcie zademonstrować niefrasobliwego podejścia do sytuacji. Fakt ten mógł doprowadzić do tego, że zacznie na ludzki sposób niepokoić się grożącym jej niebezpieczeństwem. Wiedział, że Megan martwi się o swego syna.
Nie docenia Roberta — pomyślał. — Powinna lepiej znać możliwości tego chłopaka.
— Drogie panie i panowie — zaczął, napawając się archaizmami. Jego oczy jedynie odrobinę oddaliły się od siebie pod wpływem rozbawienia. — Możemy oczekiwać przybycia fanatyków w ciągu kilku dni. Przygotowaliście konwencjonalne plany stawienia oporu, na jaki pozwolą wasze szczupłe zasoby. Te plany spełnią swe zadanie.
— Ale? — to Megan Oneagle postawiła to pytanie. Brwi przebiegały jednym łukiem nad jej brązowymi tęczówkami, które były wielkie i rozstawione niemal wystarczająco szeroko, by wyglądać atrakcyjnie w klasycznym tymbrimskim sensie. Nie sposób było nie zrozumieć ich wyrazu.
Ona wie, równie dobrze jak ja, że potrzeba będzie czegoś więcej. Och, jeśli Robert ma choć połowę rozumu swej matki, nie muszę niepokoić się o Athaclenę, wędrującą w mrocznych lasach tego smętnego, jałowego świata. Korona Uthacalthinga zadrżała.
— Ale — powtórzył — przychodzi mi na myśl, że może to być odpowiedni moment, by poszukać rady w Filii Biblioteki.
Uthacalthing odebrał część ich rozczarowania. Zdumiewające stworzenia! Tymbrimski sceptycyzm w stosunku do współczesnej kultury galaktycznej nigdy nie posuwał się tak daleko, jak otwarta pogarda, którą tak wielu ludzi żywiło do Wielkiej Biblioteki!
Dzikusy — westchnął do siebie Uthacalthing. W przestrzeni ponad swą głową uformował glif zwany syulif-tha — oczekiwanie na zagadkę, tak wymyślną, że niemal nic do rozwiązania. Glif obracał się wyczekująco wokół osi, niewidzialny dla ludzi, choć przez chwilę wydawało się, że Megan skupiła uwagę, jak gdyby była samej krawędzi zauważenia czegoś.
Biedne dzikusy. Mimo wszelkich swych wad. Biblioteka jest miejscem, gdzie wszystko się zaczyna i kończy. Zawsze gdzieś pośród ukrytych w niej skarbów wiedzy można znaleźć jakiś klejnot mądrości i oraz sposób rozwiązania problemu. Dopóki się tego nie nauczycie, przyjaciele, drobne niedogodności, jak drapieżne nieprzyjacielskie floty wojenne, wciąż będą wam psuć takie wspaniałe wiosenne poranki jak ten!
7. Athaclena
Robert szedł pierwszy, kilka stóp przed nią. Posługiwał się maczetą by od czasu do czasu odrąbać nią gałąź przegradzającą wąską ścieżkę. Jasne promienie słońca, Gimelhai, przesączały się łagodnie przez korony drzew. Wiosenne powietrze było ciepłe.
Athaclena cieszyła się, że tempo marszu nie było zbyt ostre. Ciężar jej ciała był rozłożony w sposób odmienny od wzorca, do którego była przyzwyczajona. Sprawiało to, że sam marsz stawał się ryzykownym przedsięwzięciem. Zastanawiała się, jak ludzkie kobiety mogą się poruszać, mając przez większą część życia tak szerokie biodra. Być może była to cena, jaką musiały płacić za wydawanie na świat wielkogłowych dzieci, zamiast urodzić je wcześniej a potem rozsądnie wsunąć dziecko do poporodowej torby.
Eksperyment — delikatna zmiana kształtu jej ciała, tak by wydawało się bardziej podobne do ludzkiego — był jednym ze szczególnie fascynujących aspektów jej wizyty w ziemskiej kolonii. Z pewnością nie mogłaby w podobny sposób — nie rzucając się w oczy — poruszać się między tubylcami w świecie gadopodobnych Soran czy, złożonych z wypełnionych sokiem pierścieni, Jophuran. Ponadto podczas tego procesu nauczyła się znacznie więcej na temat kontroli fizjologicznej niż od instruktorów w szkole.
Mimo to niedogodności były poważne i zastanawiała się, czy nie zakończyć eksperymentu.
Och Ifni — glif frustracji zatańczył na koniuszkach jej witek. — Powrót do pierwotnego kształtu mógłby w tym momencie kosztować więcej wysiłku niż było to warte.
Istniały granice tego, czego można było oczekiwać nawet od zdolnej do nieustannych adaptacji tymbrimskiej fizjologii. Próba dokonania zbyt wielu przemian w krótkim czasie groziła wywołaniem enzymatycznego wyczerpania.
Zresztą pochlebiało jej trochę, gdy kennowała konflikty nabierające kształtu w umyśle Roberta.
Czy on naprawdę czuje do mnie pociąg? — zadawała sobie pytanie. Rok temu sam ten pomysł byłby dla niej szokiem. Nawet tymbrimscy chłopcy wywoływali u niej nerwowość, a Robert był przecież obcym!
Teraz jednak, z jakiegoś powodu, czuła więcej ciekawość niż odrazy.
Było coś niemal hipnotycznego w stałym kołysaniu się plecaka na jej grzbiecie, rytmie stąpnięć miękkich butów na wyboistym szlaku, czy rozgrzewaniu się mięśni nóg zbyt długo trzymanych w ryzach przez miejskie ulice. Tutaj, na średniej wysokości, powietrze było ciepłe i wilgotne. Unosiło się w nim tysiąc bogatych zapachów — tlen, rozkładający się humus oraz stęchła woń ludzkiego potu.
Athaclena wlokła się naprzód za swym przewodnikiem wzdłuż grani o stromych stokach. Po chwili usłyszeli niski łoskot dobiegający z daleka przed nimi. Brzmiał on jak huk potężnych silników lub — być może — jakiejś fabryki. Pomruk cichł, a potem narastał na nowo, gdy mijali kolejne serpentyny, za każdym razem odrobinę głośniejszy, w miarę jak zbliżali się do jego tajemniczego źródła. Najwyraźniej Robert szykował dla niej niespodziankę, Athaclena pohamowała więc swoją ciekawość i nie zadawała pytań.