Korona Athacleny rozpostarła się w pełni, kennując słabe ślady emocji dobiegające z otaczającego ich lasu.
— Potrafię to zauważyć, Robercie — powiedziała. — Wyczuwam to. Zlewisko żyje, ale jest opustoszałe. Nie ma tu gmatwaniny życia, jaką powinien być dziewiczy las. I nie ma nawet najmniejszego śladu Potencjału.
Robert skinął głową z powagą, wyczuła jednak, że odnosi się do tego z dystansem. Bururalska Masakra nastąpiła dawno temu, z punktu widzenia Ziemianina.
Bururalli byli wtedy nowi. Dopiero co zwolniono ich z terminu u Nahallich, gatunku opiekunów, który wspomógł ich na drodze ku rozumowi. Była to dla Bururallich szczególna chwila. Bowiem dopiero wtedy, gdy krępujący podopieczny gatunek węzeł zobowiązań został wreszcie rozwiązany, zezwalano mu na zakładanie własnych kolonii bez niczyjego nadzoru. Gdy nadszedł ich czas, Galaktyczny Instytut Migracji ogłosił, że pozostawiony odłogiem świat Garth jest ponownie gotowy do ograniczonej kolonizacji. Jak zwykle Instytut wymagał, by lokalne formy życia — zwłaszcza te, które mogły pewnego dnia wykształcić Potencjał Wspomaganiowy — były chronione przez nowych lokatorów za wszelką cenę.
Nahalli przechwalali się, że odnaleźli Bururallich — kłótliwy klan przedrozumnych drapieżców — i wspomogli ich tak, że stali się oni doskonałymi galaktycznymi obywatelami, odpowiedzialnymi i solidnymi, godnymi podobnego zaufania, jak i oni.
Okazało się, że Nahalli popełnili straszliwy błąd.
— Cóż, czego można się spodziewać, kiedy cały gatunek ogarnia totalne szaleństwo i jego członkowie zaczynają unicestwiać wszystko, co zobaczą? — zapytał Robert.
— Coś poszło źle i nagle Bururallich ogarnął amok. Rozdarli na strzępy świat, którym mieli się opiekować. Nic dziwnego, że nie wyczuwasz w garthiańskim lesie żadnego Potencjału, Clennie. Tylko małe stworzonka, które mogły się ukryć pod ziemią, ocalały przed szaleństwem Bururallich. Większe, inteligentniejsze zwierzęta są wszystkie tam, gdzie niegdysiejsze śniegi.
Athaclena mrugnęła powiekami. Kiedy już myślała, że rozumie anglicu, Robert ponownie ją zaskoczył, używając tej dziwnej ludzkiej skłonności do przenośni. W przeciwieństwie do porównań, które zestawiały podobne przedmioty, przenośnie zdawały się wbrew wszelkiej logice deklarować, że niepodobne do siebie i rzeczy były tym samym! Żaden z galaktycznych języków nie zezwalał na takie nonsensy.
Z reguły potrafiła dać sobie radę z tymi dziwacznymi lingwistycznymi zestawieniami, to jednak zbiło ją z tropu. Nad jej falującą koroną uformował się przelotnie miniglif teev’nus, symbolizujący nieosiągalność doskonałego porozumienia.
— Słyszałam tylko krótkie opisy tamtej ery. Co się stało z samymi krwiożerczymi Bururallimi?
Robert wzruszył ramionami.
— Och, urzędnicy z Instytutów Wspomagania oraz Migracji wreszcie się tu zjawili, w jakieś stulecie po rozpoczęciu masakry. Inspektorzy byli, rzecz jasna, przerażeni. Stwierdzili, że Bururalli wypaczyli się do tego stopnia, że niemal nie sposób było ich rozpoz nać. Wałęsali się po planecie, ścigając i zabijając wszystko, co mogli złapać. W owej chwili porzucili już straszliwe, zaawansowane technicznie uzbrojenie, z którym zaczęli, i wrócili niemal do zębów i pazurów. Przypuszczam, że dlatego właśnie niektóre z mniejszych zwierząt ocalały. Ekologiczne katastrofy nie są tak rzadkie jak chciałyby to przedstawić Instytuty, a ta wywołała poważny skandal. Oburzenie ogarnęło całą galaktykę. Wiele z większych klanów wysłało floty wojenne pod wspólnym dowództwem. Wkrótce Bururalli przestali istnieć.
Athaclena skinęła głową. — Przypuszczam, że ich opiekunowie Nahalli, również zostali ukarani.
— Zgadza się. Utracili status i są teraz czyimiś podopiecznymi. Cena za niedbalstwo. Uczyli nas o tym w szkole. Kilka razy.
Robert ponownie zaproponował jej salami, Athaclena potrząsnęła głową. Straciła apetyt.
— Tak więc wy, ludzie, odziedziczyliście kolejny świat z odzysku.
Robert uprzątnął resztki po obiedzie.
Aha. Ponieważ jesteśmy opiekunami z dwójką podopiecznych, trzeba nam było zezwolić na posiadanie kolonii, lecz Instytuty przyznawały nam z reguły ruiny po katastrofach wywołanych przez innych. Musimy ciężko pracować, by pomóc ekosystemowi tego świata wrócić do normy, lecz — w gruncie rzeczy — Garth jest całkiem niezły w porównaniu z niektórymi z pozostałych. Powinnaś sobie obejrzeć Deemi i Horst w gromadzie Kanaan.
— Słyszałam o nich — Athaclena zadrżała. — Nie sądzę, bym kiedykolwiek chciała zobaczyć… — przerwała w połowie zdania. Nie… — jej powieki zatrzepotały, gdy rozejrzała się wokół, zbita nagle z tropu. — Thu’un dun! — jej kołnierz nastroszył się. Athaclena wstała szybko i podeszła, na wpół w transie, do miejsca, gdzie wyniosłe kamienne szpikulce wznosiły się ponad skrytymi we mgle wierzchołkami drzew deszczowego lasu.
Robert zbliżył się do niej od tyłu.
— Co jest?
— Wyczuwam coś — odparła cicho.
— Hm. Nie jestem zdziwiony. To przez ten twój tymbrimski system nerwowy. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że zmieniłaś kształt ciała po to tylko, by mi się spodobać. Nic dziwnego, że odbierasz zakłócenia.
Athaclena potrząsnęła niecierpliwie głową.
— Nie robiłam tego po to, żeby ci się spodobać, ty arogancki ludzki samcu! Poza tym prosiłam cię już uprzejmie, żebyś ostrożniej posługiwał się swoimi okropnymi przenośniami. Tymbrimska korona to nie radio! — wykonała gest ręką. — Teraz, proszę, bądź przez chwilę cicho.
Robert umilkł. Athaclena skoncentrowała się, ponownie próbując wykennować…
Korona mogła nie odbierać zakłóceń jak radio, była jednak podatna na wpływ z zewnątrz. Athaclena próbowała schwytać niewyraźną aurę, którą wyczuła przez moment, okazało się to jednak niemożliwe. Niezdarny, pełen zapału strumień empatii Roberta zagłuszył całkowicie.
— Co to było, Clennie? — zapytał cicho.
— Nie wiem. Coś niezbyt odległego, w kierunku południowo-wschodnim. Miałam wrażenie, że to jakieś istoty — głównie ludzie i neoszympansy, ale było tam jednak także coś innego.
Robert zmarszczył brwi.
— No więc, myślę, że mogła to być jedna ze stacji nadzoru ekologicznego. W całej tej okolicy rozrzucone są też izolowane gospodarstwa, zwłaszcza wyżej, gdzie łatwiej jest otrzymać majątek ziemski.
Odwróciła się szybko.
— Robercie, czułam Potencjał! Przez króciutki moment wyraźnego odbioru dotknęłam emocji przedrozumnej istoty!
Uczucia Roberta stały się nagle mętne i burzliwe. Jego twarz utraciła wyraz.
— Co masz na myśli?
— Ojciec opowiadał mi o czymś, zanim wyruszyłam z tobą w góry. Wtedy nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. To wydawało się niemożliwe, jak owe bajki, które tworzą wasi ludzcy autorzy, by sprowadzać na Tymbrimczyków dziwne sny.
— Kupujecie je całymi statkami — przerwał jej Robert. — Powieści, stare filmy, holofilmy, poematy… Athaclena zignorowała jego dygresję.
— Uthacalthing wspominał o opowieściach na temat stworzenia z tej planety, tubylczej istoty o wysokim Potencjale… która podobno naprawdę przeżyła Bururalską Masakrę — korona Athacleny pieniła z siebie rzadki u niej glif… syulif-tfia, radości z zagadki którą należało rozwiązać. — Zastanawiam się, czy te legendy mogą być prawdą?