— Podejrzewam, że chcą dokonać adopcji z zaskoczenia.
— Adopcji? Och… chodzi ci…
— O Garthian — dokończył za niego Kault. — Dlatego właśnie tak dobrze się złożyło, że twoi ziemscy sojusznicy przynieśli nam te wieści. Możemy tylko mieć nadzieję, że będą w stanie dostarczyć nam środka transportu, tak jak obiecali, gdyż w przeciwnym razie nie mamy szans zdążyć na czas, by zapobiec straszliwej tragedii!
Uthacalthing poczuł żal za wszystkim, co utracił, gdyż Kault zaprezentował intrygujące pytanie, z pewnością warte dobrze ukształtowanego glifu o delikatnej zgryźliwości.
Odniósł, rzecz jasna, sukces przekraczający jego najdziksze oczekiwania. Zgodnie z tym, co mówił Robert, Gubru połknęli mit o „Garthianach” „wraz z haczykiem, linką i ciężarkiem”, a przynajmniej zrobili to na czas wystarczająco długi, by przyniosło im to straty i wstyd.
Kault również uwierzył w tę upiorną bajeczkę. Co jednak można było sądzić o twierdzeniach Thennanianina, że jego własne instrumenty potwierdzały ową opowieść?
Niewiarygodne.
Teraz zaś Gubru zdawali się zachowywać tak, jak gdyby oni również mieli na jej potwierdzenie coś więcej niż sfabrykowane wskazówki, które pozostawił im Uthacalthing. Oni również postępowali tak, jak gdyby uzyskali potwierdzenie!
Dawny Uthacalthing ukształtowałby syulff-kuonn, by uczcić tak zdumiewający obrót rzeczy. W tej chwili jednak czuł się tylko zbity z tropu i bardzo zmęczony.
Usłyszeli krzyk, który sprawił, ze obaj się odwrócili. Uthacalthing przymrużył oczy. W tej chwili żałował, że nie może zamienić części swego niechcianego zmysłu empatycznego na lepszy wzrok.
Na szczycie następnej grani dostrzegł postać Roberta Oneagle’a. Siedzący na ramionach młodego człowieka Jo-Jo machał do nich ręką. Było tam też coś jeszcze, błękitny blask, który zdawał się wirować obok dwóch ziemskich istot, promieniując całą dobrą wolą doskonałego dowcipnisia.
Była to latarnia kierunkowa, światło, które przez cały czas od katastrofy przed kilkoma miesiącami było przewodnikiem Uthacalthinga.
— Co oni mówią? — zapytał Kault. — Nie mogę dokładnie rozróżnić słów.
Uthacalthing również nie mógł, wiedział jednak, co chcą powiedzieć Terranie.
— Myślę, że mówią nam, iż nie będziemy musieli już iść daleko — oznajmił z niejaką ulgą. — Twierdzą, że znaleźli nasz środek transportu.
Thennanianin sapnął z satysfakcją przez szczeliny oddechowe.
— Dobrze. Teraz musimy tylko ufać, że Gubru zachowają się zgodnie z obyczajem oraz regułami postępowania podczas rozejmu i gdy się zjawimy, zaoferują nam dyplomatyczne traktowanie odpowiednie dla akredytowanych posłów.
Uthacalthing skinął głową. Gdy jednak ponownie pomaszerowali wspólnie pod górę, wiedział, że jest to tylko jedno z ich zmartwień.
85. Athaclena
Próbowała stłumić swe uczucia. Dla innych ta sytuacja była poważna, a nawet tragiczna.
Po prostu jednak nie było sposobu, by je ukryć. Jej zachwytu nie sposób było powstrzymać. Subtelne, ozdobne glify odrywały się od jej falujących witek i oddalały, ulegając dyfrakcji na drzewach i wypełniając polany jej wesołością. Oczy Athacleny oddaliły się maksymalnie od siebie. Dziewczyna zakryła usta dłonią, by skwaszone szymy nie dostrzegły na dodatek jej uśmiechu w ludzkim stylu.
Przenośny holoodbiornik ustawiono na szczycie grani wznoszącej się na północny zachód od Sindu, celem poprawienia odbioru. Ukazywał on scenę transmitowaną w tej chwili z Port Helenia. Ze względu na rozejm cenzurę zlikwidowano, a nawet bez ludzi w stolicy było pod dostatkiem szymskich „łowców wiadomości” z przenośnymi kamerami, którzy ukazywali całe zniszczenie ze zdumiewającą dokładnością.
— Nie mogę tego znieść — jęknął Benjamin.
— To już koniec — mruknęła bezradnie Elayne Soo, obserwując tę scenę.
Szymka w istocie wyraziła się trafnie. Holoobiornik pokazywał to, co pozostało z eleganckiego ogrodzenia, jakim najeźdźcy otoczyli Port Helenia… dosłownie rozpruto je i rozerwano na strzępy. Oszołomieni szymscy obywatele kręcili się po okolicy, która wyglądała, jakby przeszedł tamtędy cyklon. Rozglądali się wkoło, zdumieni, i grzebali w porozrzucanych szczątkach. Nieliczni — bardziej pobudliwi niż rozważni — podrzucali w górę, rozpierani radością, fragmenty materiału ogrodzenia. Niektórzy nawet bili się w piersi na cześć niepowstrzymanej fali, która przeszła tędy zaledwie kilka minut temu, po czym ruszyła dalej, do samego miasta.
Na większości stacji komentarz był generowany przez komputer, na drugim kanale jednak szymski spiker miał okazję, by dać wyraz swemu podnieceniu.
— Z… z początku myśleliśmy, że to koszmar, który stał się ciałem. No wiecie… jak archetyp ze starego, dwumiarowego dwudziestowiecznego filmu. Nic nie mogło ich powstrzymać! Przedarły się przez gubryjską zaporę, jak gdyby była zrobiona z bi… bibułki. Nie wiem jak inni, ja jednak ciągle spodziewałem się, że największe z nich zaczną łapać nasze najładniejsze szymki i wlec je, nie zważając na ich krzyki, na sam szczyt Wieży Terrageńskiej…
Athaclena przycisnęła rękę mocniej do ust, by nie roześmiać się w głos. Usiłowała zapanować nad sobą. Nie była w tym odosobniona, gdyż jedna z szymów — przyjaciółka Fibena, Sylvie — wydała z siebie wysoki, szczebiotliwy śmiech. Większość pozostałych spojrzało na nią groźnie z dezaprobatą. Ostatecznie była to poważna sprawa! Athaclena jednak popatrzyła szymce w oczy i ujrzała błyszczące w nich światło.
— Wygląda jednak na… na to, że te stworzenia nie są czystymi kongami. Jak się… po tym, jak zdemolowały płot, jak się zdaje, nie dokonały już wielu zniszczeń podczas swej nagłej inwazji na Port Helenia. W tej chwili przede wszystkim kręcą się wokoło, otwierają drzwi, jedzą owoce i wchodzą wszędzie, gdzie chcą. Ostatecznie, dokąd ważący czterysta funtów gór… och, nieważne.
Tym razem następny szym dołączył do Sylvie. Athaclenie od śmiechu oczy zaszły mgłą. Dziewczyna potrząsnęła głową. Spiker ciągnął:
— Wydaje się, że gubryjskie psiroboty w ogóle nie wpływają na nie. Najwyraźniej nie są one nastawione na częstotliwość ich mózgu…
W rzeczywistości Athaclena i górscy bojownicy już od ponad dwóch dni wiedzieli, dokąd udają się goryle. Po pierwszych, gorączkowych próbach powstrzymania potężnych istot przedrozumnych, zrezygnowali z tych wysiłków jako bezcelowych. Goryle uprzejmie odsuwały na bok lub przechodziły nad każdym, kto stanął im na drodze. Po prostu nic nie mogło ich zatrzymać.
Nawet Aprii Wu. Mała, jasnowłosa dziewczynka najwyraźniej postanowiła, że uda się na poszukiwanie swych rodziców i nie było sposobu, by — nie narażając jej na obrażenia — ktokolwiek mógł ją ściągnąć z pleców jednego z olbrzymich samców o srebrnym grzbiecie.
Zresztą — powiedziała Aprii szymom całkowicie rzeczowym tonem — ktoś musiał udać się z górkami, by ich doglądać, gdyż w przeciwnym razie mogłyby popaść w kłopoty!
Athaclena przypomniała sobie słowa małej Aprii, gdy spoglądała na szczątki, w jakie przedrozumne istoty zamieniły gubryjskie ogrodzenie.
Nie chciałabym zobaczyć kłopotów, których by narobiły, gdyby nikt ich nie doglądał!
Zresztą, skoro tajemnica się wydała, nie było powodu, dla którego ludzkie dziecko nie miałoby się połączyć ze swą rodziną. Nic, co dziewczynka mogłaby powiedzieć, nie było już w stanie nikomu zaszkodzić.
Tyle zostało z sekretów otaczających projekt prowadzony w Centrum Howlettsa. Teraz Athaclena mogła spokojnie wyrzucić wszystkie dowody, które tak sumiennie zebrała tego pierwszego, fatalnego wieczoru tak wiele miesięcy temu. Wkrótce całe Pięć Galaktyk dowie się o tych stworzeniach. Pod pewnymi względami była to istotnie tragedia. Mimo to…