Przez chwilę Irongrip leżał, bezradny, na ziemi. Gdy jednak Fiben spróbował rzucić się na niego, noga omal się pod nim nie załamała.
Nadzorowany ponownie zerwał się błyskawicznie. Fiben starał się nie pokazać, że kuleje, coś jednak musiało go zdradzić, gdyż tym razem Irongrip zaatakował jego prawą stopę i gdy Fiben spróbował wyhamować, lewa noga nie utrzymała jego ciężaru.
…wyczerpujące testy, wrogie spojrzenia, napięcie wywołane niepokojem, czy zdąży na czas…
Gdy padał do tyłu, spróbował zadać kopniaka, przyniosło mu to jednak jedynie uścisk, który zgniótł jego kostkę niczym prasa rolkowa. Fiben szukał rozpaczliwie punktu oparcia, lecz jego palce chwytały tylko sypką ziemię. Usiłował ześliznąć się na bok, ale przeciwnik przyciągnął go z powrotem i upadł na niego.
…I przeszedł przez to wszystko tylko po to, by wylądować tutaj? Aha. W ostatecznym rozrachunku był to diabelnie ciężki dzień…
Istniały pewne triki, których mógł spróbować zapaśnik w walce z silniejszym przeciwnikiem znacznie cięższej wagi. Niektóre z nich przypominały się Fibenowi, gdy usiłował się wyrwać. Gdyby był odrobinę mniej bliski całkowitego wyczerpania, jeden czy dwa z nich mogłyby się nawet udać.
W obecnej sytuacji zdołał jedynie uzyskać punkt pseudorównowagi. Osiągnął nieznaczną przewagę uchwytu, która akurat równoważyła straszliwą siłę Irongripa. Ich ciała wytężały się, a dłonie zaciskały kurczowo w poszukiwaniu najmniejszej nawet okazji do chwytu. Twarze mieli przyciśnięte do gruntu, tak blisko jedna od drugiej, że czuli zapach swych gorących oddechów.
Tłum od pewnego czasu zachowywał milczenie. Nie było już słychać żadnych okrzyków zagrzewających do walki ani z jednej, ani z drugiej strony. Gdy on i jego nieprzyjaciel kołysali się stopniowo w przód i w tył w zwodniczo powolnym, śmiertelnie poważnym boju, Fiben znalazł się w pozycji, z której wyraźnie widział znajdujący się poniżej stok Kopca Ceremonialnego. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że tłum zniknął. Tam, gdzie przedtem znajdowała się gęsta gromada różnokształtnych Galaktów, teraz pozostał jedynie pusty obszar zdeptanej trawy.
Ostatnich spośród gapiów widać było, jak pędzili w dół wzgórza w kierunku wschodnim, gestykulując i krzycząc z podniecenia w rozmaitych językach. Fiben dostrzegł przelotnie pająkokształtną Serentinkę, Naczelnego Egzaminatora, która stała w środku grupy swych asystentów, nie zwracając już uwagi na walkę dwóch szymów. Nawet pilański sędzia odwrócił się i spojrzał na jakiś narastający tumult w dole zbocza.
Takie coś, po tym jak chciano go przekonać, że los wszystkiego we wszechświecie zależy od pojedynku na śmierć i życie między dwoma szymami? Ta sama bezstronna część osobowości Fibena uznała to za zniewagę.
Ciekawość go zdradziła, nawet w tym czasie i miejscu.
Co też, u diabła, wyrabiają? — zastanowił się.
Podniesienie oczu choćby o cal, w próbie przyjrzenia się temu, co się dzieje, wystarczyło, by go pogrążyć. Spóźnił się o milisekundy z wykorzystaniem szansy stworzonej przez Irongripa w chwili, gdy nadzorowany przesunął lekko swe ciało. Następnie, gdy Fiben zaatakował zbyt późno, Irongrip uzyskał przewagę nagłym chwytem i zaczął wywierać nacisk.
— Fiben! — to był głos Gailet, niewyraźny z powodu emocji. Dzięki temu dowiedział się, że ktoś przynajmniej jeszcze się przygląda, choćby tylko po to, by być świadkiem jego ostatecznego upokorzenia i końca.
Walczył ze wszystkich sił. Używał trików wydobytych ze studni pamięci. Najlepsze z nich jednak wymagały siły, której już nie miał. Stopniowo był spychany w tył.
Irongrip uśmiechnął się, gdy zdołał ścisnąć przedramieniem tchawicę Fibena. Oddychanie stało się nagle trudne. Fiben wciągnął do płuc bardzo cenne powietrze z wysokim świstem. Dodało to desperacji jego wysiłkom.
Irongrip utrzymywał uścisk z równą zapamiętałością. Światło odbijało się ostrym błyskiem w jego odsłoniętych kłach. Dyszał nad Fibenem przez otwarte w uśmiechu usta.
Nagle odblask przygasł. Coś przesłoniło światło i rzuciło na nich obu mroczny cień. Irongrip zamrugał powiekami. Wydało się, że naraz zauważył, że obok głowy Fibena pojawiło się coś dużego. Czarna, owłosiona stopa. Brązowa noga była krótka, gruba jak pień drzewa i wyżej przechodziła w górę futra…
Dla Fibena świat, który zaczął już mrocznieć i wirować wokół niego, odzyskał powoli ostrość, gdy nacisk na jego tchawicę zelżał nieco. Wciągnął powietrze przez ściśnięte gardło i spróbował się rozejrzeć, by zobaczyć, dlaczego jeszcze żyje.
Pierwszą rzeczą, którą ujrzał, była para łagodnych, brązowych oczu. Spoglądały one na niego z przyjazną otwartością z czarnej jak smoła twarzy znajdującej się na szczycie pagórka mięśni.
Góra miała też uśmiech. Stworzenie wyciągnęło rękę długości małego szympansa i dotknęło z ciekawością Fibena. Irongrip zadrżał i zakołysał się do tyłu ze zdumienia lub może strachu. Gdy dłoń stworzenia zamknęła się na ramieniu nadzorowanego, zacisnęło ją ono jedynie na tyle mocno, by sprawdzić jego siłę.
Najwyraźniej nie było mowy o porównaniu. Wielki samiec goryla chrapnął z zadowoleniem. Wydawało się, że naprawdę się śmieje.
Następnie, pomagając sobie przy chodzeniu jedną ręką, odwrócił się i przyłączył do ciemnofutrej bandy, która właśnie w tej chwili przechodziła przez grupę zdumionych szymów. Gailet gapiła się z niedowierzaniem, zaś szeroko rozstawione oczy Uthacalthinga zamrugały szybko na ten widok.
Robert Oneagle najwyraźniej mówił do siebie. Gubru gęgali i skrzeczeli.
To jednak Kault był przez długi moment w centrum uwagi goryli. Cztery samice i trzy samce otoczyły ciasno wielkiego Thennanianina, wyciągając w górę ręce, by go dotknąć. Odpowiedział im, przemawiając powoli, pełnym radości głosem.
Fiben nie zamierzał popełnić drugi raz tego samego błędu. Odgadnięcie, co mogły robić goryle tutaj, na szczycie Kopca Ceremonialnego wybudowanego przez gubryjskich najeźdźców, przekraczało jego możliwości. Nie zamierzał nawet próbować. Odzyskał koncentrację o mgnienie oka szybciej niż przeciwnik. Gdy Irongrip ponownie opuścił wzrok, oczy nadzorowanego zdradziły trwogę, którą poczuł w chwili, gdy tylko rozpoznał majaczący przed nim kształt pięści Fibena.
Nad małym płaskowyżem rozszalała się kakofonia. Plac ogarnęło szaleństwo pozbawione jakichkolwiek śladów porządku. Granice areny wydawały się już nie mieć znaczenia. Fiben i jego nieprzyjaciel toczyli się pod nogami szymów, goryli, Gubru i wszystkich innych, którzy byli w stanie chodzić, skakać czy pełzać. Niemal nikt nie zwracał na nich uwagi. Fiben właściwie o to nie dbał. Jedyne, co się dla niego liczyło, to fakt, że złożył obietnicę, której musi dotrzymać.
Okładał pięściami Irongripa, nie pozwalając mu odzyskać równowagi, aż wreszcie tamten ryknął i ogarnięty desperacją zrzucił z siebie Fibena jak stary płaszcz. Gdy ten wylądował z bolesnym wstrząsem, zauważył na mgnienie oka za sobą jakieś poruszenie. Odwrócił głowę i ujrzał, jak nadzorowany imieniem Weasel podnosi nogę, przygotowując się do uderzenia go stopą. Cios jednak chybił, gdyż napastnika schwytał uczuciowy goryl, który podniósł go w górę w miażdżącym uścisku.
Drugiego towarzysza Irongripa powstrzymał — czy raczej dźwigał — Robert Oneagle. Ów samiec szyma mógł mieć znacznie więcej siły niż większość ludzi, nie przynosiło mu to jednak żadnego pożytku, gdy był zawieszony w powietrzu. Robert uniósł Steelbara wysoko nad głową niczym Herkules poskramiający Anteusza. Młody mężczyzna skinął głową do Fibena.