Jonizacja przesyciła powietrze zapachem błyskawicy. Uthacalthing śpiewem dał wyraz przyjemności, jaką sprawiła mu symetria tej wspaniałej niespodzianki, tego cudownego żartu. W jego tymbrimskim głosie pobrzmiewało to głębokim, nieziemskim dźwiękiem. Porwany chwilą, Fiben nie zauważył nawet, że dźwignął się na nogi i stanął, by lepiej widzieć.
Wraz ze wszystkimi ujrzał koalescencję, która uformowała się nad wielkimi małpami nucącymi i kołyszącymi się na szczycie wzgórza. Ponad głowami goryli mleczny obszar zawirował i zaczął gęstnieć w obietnicy kształtów.
— Żaden z żyjących obecnie gatunków nie pamięta podobnego wydarzenia — ciągnęła zachwycona Serentinka. — Podopieczni mieli w ciągu minionego miliarda lat niezliczone Ceremonie Wspomaganiowe. Awansowali na wyższe stadia i wybierali sobie nadzorców, by ci ich wspierali. Kilka gatunków wykorzystało nawet okazję, by zażądać końca Wspomagania… i wrócić do tego, czym były przedtem…
Zamglenie przybrało kształt owalu. W jego wnętrzu ciemne postacie zaczęły stawać się wyraźniejsze, jak gdyby wyłaniały się powoli z gęstej mgły.
— …Tylko jednak w starożytnych sagach opowiadano o tym, jak nowy gatunek wychodził z ukrycia z własnej inicjatywy, zaskakując całe galaktyczne społeczeństwo i żądając prawa do wyboru opiekuna.
Fiben usłyszał jęk. Spojrzał pod nogi i zobaczył, że Irongrip zaczyna dźwigać się z drżeniem na łokcie. Skorupa zabarwionego krwią pyłu pokrywała zmaltretowanego szena od stóp do głów.
Trzeba przyznać, że nie brak mu wytrzymałości.
Fiben jednak nie sądził, by sam wyglądał znacznie lepiej.
Uniósł stopę. To byłoby takie łatwe… popatrzył na bok i dostrzegł, że Gailet przygląda mu się.
Irongrip przetoczył się z powrotem na plecy. Spojrzał na Fibena z całkowitą rezygnacją.
A co tam.
Zamiast zadać cios, Fiben nachylił się i wyciągnął rękę do niedawnego wroga.
Nie wiem, o co walczyliśmy. I tak kto inny zgarnął główną nagrodę.
Przez tłum przetoczył się jęk zaskoczenia. Od strony grupy Gubru dobiegły drażniące słuch lamenty przerażenia. Fiben skończył dźwigać Irongripa na nogi, ustawił go pewnie, po czym podniósł wzrok, by zobaczyć, co takiego uczyniły goryle, że wywołało to podobną konsternację.
Była to twarz Thennanianina. Ogromny, absolutnie wyraźny obraz unosił się w ognisku bocznika hiperprzestrzennego. Wyglądał tak podobnie do Kaulta, że mógłby być jego bratem.
Cóż za stateczna, poważna, szczera mina — pomyślał Fiben. — Tak typowo thennańska.
Nieliczni spośród zebranych Galaktów zaczęli trajkotać ze zdumienia, większość jednak zamarła w miejscu jak wmurowana. Wyjątkiem był jedynie Uthacalthing, którego pełne zachwytu zdumienie wciąż skrzyło się we wszystkich kierunkach niczym świeca rzymska.
— Z’wurtms’tatta… Pracowałem na to, a o niczym nie wiedziałem!
Gigantyczny obraz Thennanianina przemieścił się w tył wewnątrz mlecznego owalu. Wszyscy mogli dostrzec grubą, przeciętą szczelinami szyję, a potem potężny tułów stworzenia. Gdy jednak w polu widzenia pojawiły się ramiona, stało się jasne, że po obydwu jego stronach stały dwie, trzymające się za ręce postacie.
— Ogłaszam oficjalnie — zwróciła się Naczelny Egzaminator do swych asystentów — że bezimienny gatunek podopiecznych Stadium Pierwszego, tymczasowo zwany Garthianami wybrał, na swych opiekunów Thennanian. Natomiast na swych nadzorców i obrońców wyznaczył łącznie neoszympansy i ludzi z Ziemi.
Robert Oneagle krzyknął. Cordwainer Appelbe padł na kolana pod wpływem szoku. Dźwięk skrzeczenia Gubru, które rozległo się ponownie, był ogłuszający.
Fiben poczuł, że czyjaś dłoń wślizguje się w jego rękę. Gailet spojrzała na niego. Cierpienie w jej oczach było teraz pomieszane z dumą.
— No trudno — westchnął. — I tak nie pozwoliliby nam ich zatrzymać. W ten sposób przynajmniej zdobyliśmy prawo do odwiedzin. Słyszałem też, że jak na nieziemniaków Thennanianie nie są tacy najgorsi.
Gailet potrząsnęła głową.
— Wiedziałeś coś o tych stworzeniach i nic mi nie powiedziałeś? Wzruszył ramionami.
— To miała być tajemnica. Byłaś zajęta. Nie chciałem zawracać ci głowy nieważnymi szczegółami. Zapomniałem o tym. Mea culpa. Nie bij mnie, proszę.
Wydawało się, że jej oczy rozbłysły przez chwilę. Westchnęła i jeszcze raz popatrzyła na szczyt wzgórza.
— Nie upłynie wiele czasu, nim zdadzą sobie sprawę, że to nie są prawdziwi Garthianie, tylko stworzenia z Ziemi.
— I co się wtedy stanie?
Teraz na nią przyszła kolej, by wzruszyć ramionami.
— Chyba nic. Skądkolwiek przychodzą, jest oczywiste, że są gotowe do Wspomagania. Ludzie podpisali traktat — co prawda niesprawiedliwy — który zabraniał Ziemskiemu Klanowi wziąć ich na wychowanie, myślę więc, że to przejdzie. Fait accompli. Teraz przynajmniej możemy odegrać pewną rolę. Pomożemy w dopilnowaniu, by robotę wykonano jak należy.
Dudnienie pod ich stopami zaczynało już zamierać. Zastąpiły je głośniejsze, rozlegające się w pobliżu, przeraźliwe tony kakofonii gubryjskiego skrzeczenia. Naczelny Egzaminator sprawiała jednak wrażenie nieporuszonej. Zwróciła się już ku swym asystentom. Nakazała im zgromadzić nagrania, wyszczególniła uzupełniające testy, jakie należało przeprowadzić, i podyktowała pilne wiadomości do centralnego zarządu Instytutu.
— Musimy też pomóc Kaultowi poinformować członków jego klanu — dodała. — Bez wątpienia ta wiadomość ich zaskoczy.
Fiben zauważył, że Suzeren Wiązki i Szponu oddalił się dumnym krokiem do pobliskiego gubryjskiego latadła i odleciał na maksymalnej prędkości. Grzmot i podmuch przeszytego powietrza zmierzwił pióra ptaszydeł, które pozostały na szczycie.
Wzrok Fibena spotkał się przypadkowo ze spojrzeniem Suzerena Poprawności, który spoglądał w dół ze swej samotnej grzędy. Nieziemiec przybrał teraz bardziej wyprostowaną pozycję. Nie zważając na paplaninę swych towarzyszy wbił w Fibena nieruchome spojrzenie nie mrugającego, żółtego oka.
Fiben pokłonił się. Po chwili nieziemiec odwzajemnił się uprzejmym pochyleniem głowy.
Ponad szczytem i nucącymi gorylami — teraz już oficjalnie najmłodszymi obywatelami Cywilizacji Pięciu Galaktyk — opalizujący owal skurczył się ponownie do zwężającego się leja. Zmniejszył się, lecz zanim to się stało, obecni zostali uraczeni jeszcze jednym widokiem, jakiego nikt dotąd nie oglądał… i jakiego zapewne żaden z nich już nigdy nie miał zobaczyć.
W górze, na niebie, obraz Thennanianina oraz wyobrażenie szyma i człowieka popatrzyły na siebie nawzajem. I nagle Thennanianin odchylił głowę do tyłu i naprawdę się roześmiał.
Głębokim, niskim głosem, dzieląc swą wesołość z drobniejszymi partnerami, pokryta zrogowaciałą skórą postać rechotała. Ryczała ze śmiechu.
Wśród oszołomionych gapiów jedynie Uthacalthing i Robert Oneagle wykazali ochotę dołączenia się do widmowego stworzenia nad nimi, które czyniło coś nigdy nie obserwowanego u żadnego Thennanianina. Widmo nie przestawało się śmiać, nawet gdy zanikało, aż wreszcie połknęła go zamykająca się dziura w przestrzeni i zakryły powracające gwiazdy.
CZĘŚĆ SZÓSTA
OBYWATELE