Выбрать главу

Sylvie zajrzała w głąb ciemnego tunelu, który zostawił za sobą spadający statek. Nasłuchiwała, obgryzając paznokcie, podczas gdy pozostawione przez jego przelot szczątki opadały na ziemię.

— Donna! — szepnęła. Postarzała szymka, skryta pod stertą liści, uniosła głowę. — Czy zdołasz pokonać z dziećmi resztę drogi do punktu zbornego? — zapytała Sylvie. — Musisz tylko skierować się w dół, do strumienia, a potem pójść wzdłuż niego, aż do małego wodospadu i jaskini. Dasz radę to zrobić?

Donna wahała się przez długą chwilę, koncentrując się, po czym skinęła głową.

— Dobrze — powiedziała Sylvie. — Kiedy zobaczysz Petriego, powiedz mu, że widziałam, jak nieprzyjacielski samolot wywiadowczy runął na ziemię i mam zamiar mu się przyjrzeć.

Strach rozszerzył oczy starej szymki tak, że wokół tęczówek widać było lśniące białka. Zamrugała parę razy, po czym wyciągnęła ramiona do dzieci. W chwili, gdy objęła je już swą opieką, Sylvie wkroczyła ostrożnie do tunelu z połamanych drzew.

Dlaczego to robię? — zastanowiła się, przechodząc nad potrzaskanymi gałęziami, z których wciąż sączył się sok o cierpkim zapachu. Drobne, delikatne poruszenia informowały ją o miejscowych stworzeniach, które poszukiwały kryjówek po zagładzie ich domów. Włosy Sylvie zjeżyły się od woni ozonu. Następnie, gdy podeszła bliżej, poczuła inny znajomy odór — przypalonego ptaka.

W półmroku wszystko wyglądało niesamowicie. Nie było tam absolutnie żadnych kolorów, jedynie odcienie ciemnej szarości. Gdy zamajaczył przed nią białawy kształt rozbitego samolotu, Sylvie ujrzała, że leży on nachylony pod kątem czterdziestu stopni, a jego przód jest solidnie skręcony pod wpływem uderzenia.

Usłyszała ciche trzaski, gdy w jakimś elektronicznym urządzeniu dochodziło do jednego zwarcia za drugim. Poza tym ze środka nie dobiegał żaden dźwięk. Główny właz był na wpół wyrwany z zawiasów.

Podeszła do niego ostrożnie, dotykając jeszcze ciepłego kadłuba, by służył jej jako drogowskaz. Jej palce prześledziły zarysy jednego z grawitacyjnych wirników. Odpadły od niego łuski skorodowanego materiału.

Marnie dbają o sprzęt — pomyślała, po części po to, by zająć czymś swój umysł. — Ciekawe, czy dlatego właśnie się rozbił?

W ustach jej zaschło, a serce podchodziło do gardła, gdy dotarła do otworu i pochyliła się, by zajrzeć do środka.

Dwaj Gubru wciąż spoczywali przypięci pasami przy swych stanowiskach. Ich wyposażone w ostre dzioby głowy zwisały ze smukłych, złamanych karków.

Sylvie spróbowała przełknąć ślinę. Nakazała sobie podnieść jedną stopę i wstąpić ostrożnie na pochylony pokład. Bała się, że serce jej stanie, gdy płyty jęknęły i jeden z Żołnierzy Szponu poruszył się.

To jednak tylko rozbity statek zaskrzypiał i osiadł lekko.

— Goodall — jęknęła Sylvie, opuszczając rękę, którą przyciskała do piersi. Trudno było się skoncentrować, gdy wszystkie instynkty nakazywały jej zmiatać stąd do wszystkich diabłów.

Tak jak to robiła od wielu dni, Sylvie spróbowała sobie wyobrazić, co uczyniłaby w podobnej sytuacji Gailet Jones. Wiedziała, że nigdy nie będzie taką szymką, jak ona. Tego po prostu nie było w kartach. Jeśli jednak naprawdę się postara…

— Broń — szepnęła do siebie i nakazała drżącym dłoniom wyciągnąć pistolety żołnierzy z kabur. Sekundy wydawały się godzinami, lecz wkrótce dwa potrzaskane szablokarabiny dołączyły do pistoletów na stosie przed włazem. Sylvie już miała opuścić się na ziemię, gdy syknęła i trzepnęła się w czoło.

— Idiotka! Athaclena potrzebuje informacji bardziej niż pukawek!

Wróciła do kabiny pilota i rozejrzała się po niej, zastanawiając się, czy potrafiłaby rozpoznać coś ważnego, nawet gdyby leżało tuż przed nią.

Daj spokój. Jesteś terrageńską obywatelką i ukończyłaś większą część college’u. Ponadto przez całe miesiące pracowałaś dla Gubru.

Skoncentrowała się i rozpoznała sterownicę oraz — po symbolach niewątpliwie odnoszących się do pocisków — stanowisko ogniowe. Następny ekran, wciąż oświetlany przez słabnące baterie, ukazywał plastyczną mapę terytorium zaopatrzoną w różnorodne znaki oraz napisy w trzecim galaktycznym.

Czy to możliwe, by było to właśnie to, czego używają, by nas odnaleźć? — zastanowiła się.

Na tarczy znajdującej się tuż pod ekranem widniały znane jej słowa w języku nieprzyjaciela. „Przełącznik zakresu fal” — głosił napis. Sylvie dotknęła urządzenia na próbę.

W dolnym lewym rogu ekranu otworzyło się okno, w którym ukazały się nowe, tajemnicze napisy, o wiele za skomplikowane dla niej. Nad tekstem jednak wirował teraz zawiły szkic, który dorosły członek każdego cywilizowanego społeczeństwa rozpoznałby jako wzór chemiczny.

Sylvie nie była chemiczką. miała jednak zasadnicze wykształcenie i coś w przedstawionej molekule wydało jej się dziwnie znajome. Skupiła się i spróbowała na głos odczytać identyfikację, słowo znajdujące się tuż poniżej diagramu. Przypomniała sobie spis znaków sylabicznych trzeciego galaktycznego.

— Hee… Heem… Hee Moog…

Sylvie poczuła, że po jej skórze nagle przebiegły ciarki. Przesunęła językiem po wargach i wyszeptała jedno słowo. — Hemoglobina.

97. Galaktowie

— Wojna biologiczna!

Suzeren Wiązki i Szponu podskakiwał na mostku lecącego okrętu liniowego, na którego pokładzie zwołał naradę. Wskazał na technika Kwackoo, który dostarczył tę wiadomość.

— Ta korozja, ten rozkład, ta rdza niszcząca pancerze i maszynerię była stworzona celowo? Technik pokłonił się.

— Tak jest. Istnieje kilka czynników — bakterie, priony, pleśnie. Kiedy dostrzegliśmy, co się dzieje, natychmiast zastosowano środki zaradcze. Potrzeba będzie czasu, by poddać wszystkie zaatakowane powierzchnie działaniu organizmów wyhodowanych celem zwalczenia tych drobnoustrojów, lecz sukces prędzej czy później sprowadzi je do poziomu drobnej niedogodności.

Prędzej czy później — pomyślał z goryczą admirał.

— W jaki sposób rozprowadzano te czynniki? Kwackoo wyciągnął z torby błoniastą bryłę przypominającego płótno kawałka materiału związanego cienkimi nitkami.

— Gdy wiatr zaczął nawiewać te przedmioty z gór, zajrzeliśmy do zapisków Biblioteki oraz przesłuchaliśmy tubylców. Z nadejściem zimy na tym wybrzeżu kontynentu regularnie dochodzi do podobnych irytujących manifestacji, dlatego więc zignorowaliśmy tę sprawę. Niemniej, teraz wygląda na to, że górskim powstańcom udało się znaleźć sposób na zarażenie latających nośników zarodników biologicznymi jestestwami wywierającymi niszczące działanie na nasz sprzęt. Zanim zdaliśmy sobie z tego sprawę, dotarły one niemal wszędzie. To był nadzwyczaj pomysłowy plan.

Dowódca armii dreptał w kółko.

— Jak ciężkie, jak poważne, jak katastrofalne są uszkodzenia? Ponownie nastąpił głęboki ukłon.

— Ucierpiała jedna trzecia naszych, znajdujących się na planecie, środków transportu. Dwie z baterii obronnych kosmoportu będą wyłączone z użytku na przeciąg dziesięciu dni planetarnych.

— Dziesięciu dni!

— Jak pan wie, nie otrzymujemy już zapasów ze świata rodzinnego.

Admirałowi nie trzeba było o tym przypominać. Już w tej chwili większość szlaków prowadzących do Gimelhai zostało zablokowanych przez zbliżające się armady, które obecnie cierpliwie oczyszczały z min rubieże układu planetarnego Garthu.