Jakby tego było mało, dwaj pozostali suzerenowie zjednoczyli się teraz w opozycji przeciwko armii. Nie byli w stanie nic zrobić, by zapobiec nadchodzącym bitwom, jeśli stronnictwo admirała zdecyduje się podjąć walkę. Mogli jednak wycofać zarówno religijne, jak i biurokratyczne poparcie. Skutki tego zaczynały już być widoczne.
Napięcie narastało, aż admirałowi wydało się, że wewnątrz jego głowy pulsuje stały, tętniący ból.
— Zapłacą za to! — wrzasnął. — Przekleństwo na ograniczenia narzucane przez kapłanów i liczyjajków!
Suzeren Wiązki i Szponu wspomniał z czułą tęsknotą potężne floty, które prowadził do tego układu. Władcy Grzędy jednak już dawno wycofali większość z tych statków w inne rejony, gdzie były rozpaczliwie potrzebne. Zapewne wiele z nich zamieniło się już w dymiące wraki lub parę, gdzieś na spornych galaktycznych rubieżach.
By uniknąć podobnych myśli, admirał zadumał się nad pętlą zaciskającą się wokół kurczących się ciągle redut górskich powstańców. Wkrótce przynajmniej ten kłopot skończy się na zawsze.
A potem, cóż, niech Instytut Wspomagania spróbuje wymusić neutralność swego świętego Kopca Ceremonialnego w samym środku walnej bitwy planetarno-kosmicznej! W takich warunkach zdarzało się, że pociski zbaczały z toru i uderzały w cywilne miasta, a nawet neutralny grunt.
Co za pech! Przekaże, rzecz jasna, wyrazy współczucia. Taka szkoda! Tak to już jednak bywa na wojnie!
98. Uthacalthing
Nie musiał już utrzymywać w tajemnicy tęsknot swego serca ani trzymać w zamknięciu głęboko ukrytego zasobu uczuć. Nie miało znaczenia, czy detektory obcych wykryją jego psychiczne emocje, gdyż z pewnością nieprzyjaciel i tak będzie wiedział, gdzie go odnaleźć, kiedy nadejdzie czas.
O świcie, gdy na wschodzie poszarzało od przesłoniętego chmurami słońca, Uthacalthing ruszył na przechadzkę po pokrytych rosą zboczach, sięgając na zewnątrz wszystkim, czym dysponował.
Cud sprzed kilku dni otworzył poczwarkę jego duszy. Tam, gdzie — jak sądził — na wieki królować miała zima, teraz wyrosły nowe, jasne kiełki. Zarówno ludzie, jak i Tymbrimczycy uważali miłość za największą z potęg. Można też jednak było powiedzieć wiele dobrego o ironii.
Żyję i kennuję świat jako piękny.
Przelał cały swój kunszt w glif, który uniósł się, lekki i delikatny, ponad jego poruszającymi się w powietrzu witkami. Pomyśleć, że trafił tutaj, tak blisko miejsca początku własnych spisków… by być świadkiem tego, jak wszystkie jego żarty zostały obrócone przeciwko niemu, i otrzymał wszystko, czego pragnął, lecz w tak zdumiewający sposób…
Świt nadał światu barwy. Ląd i morze wyglądały jak zwykle zimą — nagie sady i nakryte brezentem statki. Wody zatoki usiane były liniami wzbijanej przez wiatry piany. Mimo to słońce dawało ciepło.
Pomyślał o wszechświecie. Był on tak niezwykły, często dziwaczny, pełen niebezpieczeństw i tragedii.
Lecz również niespodzianek.
Niespodzianki… błogosławieństwo, które mówi nam, że to wszystko prawda — rozłożył ramiona, by objąć nimi całą rzeczywistość — gdyż nawet obdarzeni największą wyobraźnią spośród nas, nie potrafiliby stworzyć czegoś podobnego mocą własnego umysłu.
Nie uwolnił glifu. Wyrwał się on, jak gdyby z własnej woli, i wzniósł, nie zważając na poranne wiatry, by popłynąć tam, dokąd zaniesie go los.
Później nastąpiły długie konsultacje z Naczelnym Egzaminatorem, Kaultem oraz Cordwainerem Appelbem. Wszyscy oni zwracali się do niego po radę i starał się ich nie zawieść.
Około południa Robert Oneagle odciągnął go na bok i rzucił pomysł ucieczki. Młody człowiek pragnął wyrwać się z zamknięcia na Kopcu Ceremonialnym i wyruszyć z Fibenem, by zatruwać Gubru życie. Wszyscy wiedzieli o walkach w górach i Robert chciał pomóc Athaclenie na tyle, na ile było to możliwe.
Uthacalthing solidaryzował się z nim.
— Nie doceniasz się, jeśli sądzisz, że mogłoby ci się to udać — powiedział jednak młodemu człowiekowi. Robert zamrugał.
— Co masz na myśli?
— To, że gubryjska armia doskonale zdaje już sobie sprawę, jak niebezpieczni jesteście, ty i Fiben. Być może, dzięki pewnym moim drobnym wysiłkom, ja również znajduję się na tej liście. Jak sądzisz, dlaczego utrzymują tu tak silne patrole, mimo że muszą mieć inne pilne potrzeby?
Wskazał ręką na statek krążący tuż poza granicą terytorium Instytutu. Niewątpliwie nawet linie doprowadzające czynnik chłodzący do elektrowni były obserwowane przez kosztowne, zaawansowane, śmiercionośne roboty. Robert zasugerował użycie szybowców własnej produkcji, lecz nieprzyjaciel z pewnością rozszyfrował już także i ten trik dzikusów. Otrzymał w tej dziedzinie kosztowne lekcje.
— W ten właśnie sposób pomagamy Athaclenie — stwierdził Uthacalthing. — Grając nieprzyjacielowi na nosie. Uśmiechając się, jak gdyby przyszło nam do głowy coś szczególnego, o czym on nie pomyślał. Strasząc stworzenia, które zasługują na to, co im się dostanie, gdyż nie mają poczucia humoru.
Robert nie uczynił żadnego widocznego gestu świadczącego, że zrozumiał jego słowa. Ku swemu zachwytowi Uthacalthing rozpoznał za to glif, który uformował młody mężczyzna — prostą wersję kiniwullun. Roześmiał się. Najwyraźniej Robert nauczył się go — i zasłużył na niego — od Athacleny.
— Tak, mój niezwykły, adoptowany synu. Musimy wciąż boleśnie przypominać Gubru, że chłopcy zawsze pozostaną chłopcami.
Później jednak, gdy zbliżał się zachód słońca, przebywający w swym ciemnym namiocie Uthacalthing poderwał się nagle na nogi i wyszedł na zewnątrz. Ponownie zapatrzył się na wschód. Jego witki falowały, poszukując czegoś.
Wiedział, że gdzieś, daleko stąd, jego córka zastanawia się nad czymś wściekle. Coś, być może jakaś wiadomość, dotarło właśnie do niej. Koncentrowała się teraz tak, jak gdyby zależało od tego jej życie.
Nagle krótki, niesamowity moment sprzężenia dobiegł końca. Uthacalthing odwrócił się, nie wszedł jednak do swego schronienia, lecz powędrował kawałek na północ i odsunął klapę namiotu Roberta. Człowiek podniósł wzrok znad czytanego tekstu. Światło studni danych nadawało jego twarzy szalony wyraz.
— Myślę, że istnieje jednak sposób, który pozwoliłby nam na opuszczenie tej góry — powiedział Tymbrimczyk. — Przynajmniej na krótką chwilę.
— Mów — odrzekł Robert. Uthacalthing uśmiechnął się.
— Czy nie powiedziałem ci kiedyś — a może to była twoja matka — że wszystko zaczyna się i kończy w Bibliotece?
99. Galaktowie
Sytuacja była straszna. Consensus rozpadł się w sposób niemożliwy do naprawienia i Suzeren Poprawności nie wiedział, jak przezwyciężyć rozłam.
Suzeren Kosztów i Rozwagi niemal całkowicie wycofał się w siebie. Biurokracja działała siłą inercji, bez przewodnictwa.
Zaś ich nieodzowny trzeci, ich siła i męskość, Suzeren Wiązki i Szponu nie chciał odpowiedzieć na błagania o konklawe. W gruncie rzeczy wydawało się, że z pełną determinacją podąża kursem, który mógł spowodować nie tylko ich własną zagładę, lecz również szeroką dewastację tego kruchego świata. Gdyby do tego doszło, cios dla i tak już zachwianego honoru ich ekspedycji, tej gałęzi klanu Gooksyu-Gubru, byłby silniejszy, niż można by to znieść.
Co jednak mógł zrobić Suzeren Poprawności? Władcy Grzędy, zaprzątnięci bliższymi domu problemami, nie oferowali żadnych użytecznych rad. Liczyli na to, że triumwirat tej ekspedycji zjednoczy się, dokona pierzenia i osiągnie przynoszący mądrość consensus. Jednakże pierzenie poszło źle, rozpaczliwie źle, i nie wyłoniła się z niego żadna mądrość, którą mogliby im zaoferować.