Выбрать главу

Suzerena Poprawności ogarnął smutek, poczucie beznadziejności głębsze niż odczuwane przez dowódcę statku kierującego się na rafy — przypominające raczej to, które towarzyszyło kapłanowi skazanemu na pełnienie nadzoru nad świętokradztwem.

Strata miała charakter osobisty. Od najdawniejszych czasów uczucie to towarzyszyło rasie w jej sercu. To prawda, że pióra wyrastające pod białym puchem suzerena były teraz czerwone. Istniały jednak nazwy na określenie gubryjskich królowych, które osiągnęły status samicy bez radosnej zgody i wsparcia pozostałej dwójki, dwójki, która dzieliłaby z nimi przyjemność, honor i chwałę.

Jej największa ambicja została zrealizowana, lecz czekająca ją perspektywa była jałowa, pełna samotności i goryczy.

Suzeren Poprawności schowała dziób pod ramię i — na sposób swego ludu — zapłakała cicho.

100. Athaclena

— Roślinne wampiry — podsumowała to Lydia McCue, która pełniła wartę wraz z dwoma żołnierzami z Terrageńskiej Piechoty Morskiej. Ich skóra lśniła pod naniesionymi warstwami kamuflażu z włókien elementarnych. Ten materiał miał podobno chronić przed detektorami podczerwieni i — można było mieć nadzieję — również przed nowymi nieprzyjacielskimi detektorami rezonansowymi.

Roślinne wampiry? — pomyślała Athaclena. — W rzeczy samej. To trafna przenośnia.

Wlała około litra jasnoczerwonej cieczy do ciemnych wód leśnej sadzawki, gdzie setki małych pnączy łączyły się ze sobą w jednej z wszechobecnych stacji wymiany substancji odżywczych.

W rozmaitych odległych miejscach inne grupy dokonywały na małych polankach podobnych rytuałów. Przywodziło to Athaclenie na myśl baśnie dzikusów, magiczne obrządki wykonywane w zaczarowanych lasach oraz mistyczne zaklęcia. Musi pamiętać, by opowiedzieć ojcu o tej analogii, jeśli kiedykolwiek będzie miała na to szansę.

— Szczerze mówiąc — zwróciła się do porucznik McCue — moje szymy wykrwawiły się niemal na śmierć, by dostarczyć ilości krwi niezbędnej dla naszych celów. Z pewnością istnieją bardziej subtelne sposoby na ich osiągnięcie, żaden jednak nie mógłby przynieść efektów wystarczająco szybko.

Lydia odpowiedziała chrząknięciem i skinieniem głowy. Ziemianka wciąż przeżywała wewnętrzny konflikt. Logiczne rozumowanie zapewne kazało jej się zgodzić z tezą, że gdyby kilka tygodni temu pozostawiono dowództwo w rękach majora Prathachulthorna, rezultaty byłyby katastrofalne. Późniejsze wypadki dowiodły, że Athaclena i Robert mieli rację.

Porucznik McCue nie mogła jednak tak łatwo wyrzec się swej przysięgi. Jeszcze niedawno obie kobiety zaczynały stawać się przyjaciółkami. Rozmawiały ze sobą godzinami, dzieląc się swymi odmiennymi tęsknotami za Robertem Oneaglem. Teraz jednak, gdy wyszła na jaw prawda o buncie i porwaniu majora Prathachulthorna, powstała pomiędzy nimi przepaść.

Czerwony płyn wirował pośród malutkich korzonków. Najwyraźniej na wpół ruchome pnącza reagowały już, wciągały w siebie nowe substancje.

Nie mieli czasu na subtelności, jedynie na siłowe podejście do pomysłu, który przyszedł jej do głowy nagle, wkrótce po tym, jak usłyszała raport Sylvie.

Hemoglobina. Gubru mieli detektory zdolne wykryć rezonans podstawowego składnika krwi Ziemian. Przy takiej czułości te urządzenia musiały być przerażająco drogie!

Trzeba było znaleźć sposób na neutralizację tej nowej broni, gdyż w przeciwnym razie Athaclena mogła zostać jedyną istotą rozumną w górach. Jedyne realne rozwiązanie było drastyczne i stanowiło symbol żądań, jakie państwo stawia swym obywatelom. Jej własny oddział partyzantów snuł się teraz obok na chwiejnych nogach, tak wycieńczony jej żądaniami świeżej krwi, że niektóre z szymów zmieniły jej przydomek. Zamiast „pani generał” zaczęły mówić o Athaclenie „pani Dracula”, po czym wykrzywiały twarz, wystawiając kły.

Na szczęście zostało jeszcze kilku szymskich techników — głównie tych, którzy pomagali Robertowi w konstrukcji maleńkich mikrobów, będących plagą dla nieprzyjacielskiej maszynerii — zdolnych jej pomóc w tym przeprowadzanym naprędce eksperymencie.

Związać cząsteczki hemoglobiny ze śladowymi substancjami poszukiwanymi przez pewne pnącza w nadziei, że nowa kombinacja spotka się z ich aprobatą. A potem modlić się, by pnącza rozprowadziły ją wystarczająco szybko.

Przybył szymski posłaniec, który szepnął coś do porucznik McCue. Ta z kolei podeszła do Athacleny.

— Major jest już niemal gotów — oznajmiła ciemnoskóra ludzka kobieta. Od niechcenia dodała: — A nasi zwiadowcy mówią, że wykryli lecące w tę stronę statki powietrzne.

Athaclena skinęła głową.

— Tu już skończyliśmy. Znikajmy stąd. Następnych kilka godzin wszystko rozstrzygnie.

101. Galaktowie

— Tam! Zauważamy koncentrację, skupienie, nagromadzenie nieprzyjaciela. Dzikusy uciekają w łatwym do przewidzenia kierunku. Teraz możemy uderzyć, opaść, rzucić się na nich, by zwyciężyć!

Ich specjalne detektory doskonale uwidaczniały trasy, którymi ścigani podążali przez las. Suzeren Wiązki i Szponu dał rozkaz i elitarna brygada gubryjskich żołnierzy opadła na małą dolinkę, w której uciekająca zwierzyna została zapędzona w pułapkę.

— Jeńcy, zakładnicy, nowi więźniowie do przesłuchania… tego pragnę!

102. Major Prathachulthorn

Przynęta była niewidzialna. Ich wabik składał się praktycznie tylko z ledwie wykrywalnego strumienia skomplikowanych cząsteczek przepływających przez koronkową sieć roślinności dżungli. W gruncie rzeczy major Prathachulthorn nie miał sposobu, by sprawdzić, czy w ogóle się on tam znajduje. Czuł się głupio, przygotowując ogień flankowy i zastawiając zasadzkę na zboczach wznoszących się ponad łańcuchem małych sadzawek w pustej leśnej dolinie.

Mimo to w tej sytuacji była jakaś symetria, coś niemal poetycznego. Gdyby ten trik jakimś przypadkiem naprawdę się udał, zazna tego ranka radości bitwy.

W przeciwnym razie nie zamierzał odmówić sobie satysfakcji zaciśnięcia dłoni na pewnej smukłej, nieziemskiej szyi, bez względu na skutki dla jego kariery i życia.

— Feng! — warknął na jednego ze swych komandosów. — Nie drap się!

Kapral piechoty morskiej sprawdził pośpiesznie, czy nie starł nigdzie warstewki włókien elementarnych, która nadawała jego skórze niezdrowy, zielonkawy odcień. Nowy materiał przygotowano pośpiesznie w nadziei, że zablokuje on rezonans hemoglobiny, który nieprzyjaciel wykorzystywał do tropienia Terran ukrywających się pod koronami drzew. Rzecz jasna uzyskane przez nich dane na ten temat mogły być całkowicie błędne. Prathachulthorn miał na to tylko słowo szymów i tej cholernej Tym…

— Majorze! — szepnął ktoś. Był to neoszympansi żołnierz, który z zabarwionym na zielono futrem wyglądał jeszcze bardziej kiepsko niż ludzie. Wskazał szybko ręką na pień wysokiego drzewa od jego połowy w górę. Prathachulthorn potwierdził odbiór i dał znak ręką, wykonując falujący ruch w obu kierunkach.

Cóż — pomyślał — muszę przyznać, że niektóre z tych miejscowych szymów stają się całkiem niezłymi nieregularnymi żołnierzami.

Seria gromów dźwiękowych wstrząsnęła listowiem ze wszystkich stron. Następnie rozległ się gwizd zbliżających się maszyn latających. Przeleciały nad wąską dolinką na wysokości wierzchołków drzew, podążając za ukształtowaniem powierzchni z precyzją komputerowych pilotów. W dokładnie wyliczonym momencie Żołnierze Szponu i towarzyszące im roboty wysypali się z długich transportowców, by opaść spokojnie na pewien leśny gaj.