Выбрать главу

— A więc Thennanianie przybywają, by przegnać Gubru — Lydia sprawiała wrażenie, że nie jest pewna, co myśleć o tej sytuacji. — To znaczy, że wygraliśmy, prawda? Chcę powiedzieć, że Gubru nie mogą powstrzymywać ich bez końca. Nawet jeśli byłoby to możliwe pod względem militarnym, utraciliby twarz w Pięciu Galaktykach w stopniu tak wielkim, że w końcu nawet umiarkowani zniecierpliwiliby się i dokonali mobilizację.

Zdolność postrzegania Ziemianki robiła wrażenie. Athaclena skinęła głową.

— Ich sytuacja najwyraźniej wymaga negocjacji. W tym celu jednak trzeba rozumować logicznie, a obawiam się, że gubryjska armia zachowuje się w sposób irracjonalny.

Lydia zadrżała.

— Taki nieprzyjaciel jest często znacznie niebezpieczniejszy od kierującego się rozsądkiem przeciwnika. Nie działa w inteligentnie pojętym interesie własnym.

— Ostatnia wiadomość od mojego ojca wskazywała, że wśród Gubru doszło do głębokich podziałów — odrzekła Athaclena.

Transmisje nadawane z Terytorium Instytutu były teraz dla partyzantów najlepszym źródłem informacji. Emitowali je na przemian Robert, Fiben i Uthacalthing. Bardzo wzmacniało to morale górskich bojowników, a z pewnością również zwiększało poważną irytację nieprzyjaciela.

— Musimy więc przyjąć założenie, że rękawiczki zostały zdjęte — kobieta-komandos westchnęła. — Jeśli galaktyczna opinia nie ma dla nich znaczenia, mogą się nawet posunąć do tego, że użyją kosmicznego uzbrojenia na powierzchni planety. Lepiej rozproszmy się tak bardzo, jak tylko można.

— Hmm, tak — Athaclena skinęła głową. — Jeśli jednak użyją płomienników albo bomb piekielnych, to i tak wszystko stracone. Przed taką bronią nie możemy się ukryć. Nie mogę rozkazywać twoim żołnierzom, pani porucznik, ale wolałabym zginąć w śmiałym geście — który mógłby pomóc w powstrzymaniu raz na zawsze tego szaleństwa — niż zakończyć życie z głową zagrzebaną w piasku, jak jedna z waszych ziemskich ostryg.

Mimo poważnego charakteru słów Athacleny, Lydia McCue uśmiechnęła się. Wzdłuż krawędzi jej prostej aury zatańczyło muśnięcie pochwalnej ironii.

— Strusi — poprawiła ją Ziemianka łagodnym tonem. — To wielkie ptaki zwane strusiami chowają swe głowy. Czemu jednak nie wytłumaczysz mi, co masz na myśli?

104. Galaktowie

Buoult z Thennanian nadął grzebień grzbietowy do maksymalnych rozmiarów i wygładził lśniące kolce łokciowe, zanim wstąpił na mostek wielkiego okrętu wojennego Ogień Athany. Tam, przed dużym ekranem przedstawiającym w iskrzących się barwach rozmieszczenie floty, oczekiwała na niego ludzka delegacja. Jej przywódca, starsza samica, której jasne witki włosowe wciąż lśniły gdzieniegdzie barwą żółtego słońca, pokłoniła się pod ściśle odpowiednim kątem. Buoult odwzajemnił się precyzyjnym zgięciem w pasie. Wskazał ręką w stronie ekranu.

— Admirał Alvarez, jak sądzę, sama pani widzi, że ostatnie z nieprzyjacielskich min usunięto. Jestem gotów przekazać Galaktycznemu Instytutowi Sztuki Wojennej naszą deklarację, że gubryjska blokada tego układu została zniesiona przez force majeur.

— Miło to usłyszeć — odparła kobieta. Jej uśmiech w ludzkim stylu — sugestywne odsłonięcie zębów — był jednym z łatwiejszych do interpretacji gestów. Ktoś tak doświadczony w galaktycznej dyplomacji, jak legendarna Helenę Alvarez, z pewnością wiedział, jakie wrażenie ten wyraz twarzy dzikusów często wywiera na innych. Musiała podjąć świadomą decyzję, że go użyje.

Cóż, takie subtelne próby zastraszenia pełniły możliwą do przyjęcia rolę w skomplikowanej grze blefu i negocjacji. Buoult był na tyle uczciwy, że przyznawał, iż on również robi coś podobnego. Dlatego właśnie nadął swój wysoki grzebień, zanim wszedł do środka.

— Miło będzie znowu ujrzeć Garth — dodała Alvarez. — Mam tylko nadzieję, że nie staniemy się bezpośrednią przyczyną jeszcze jednej katastrofy na tym nieszczęśliwym świecie.

— W istocie będziemy się starać za wszelką cenę tego uniknąć. Jeśli jednak dojdzie do najgorszego — jeśli ta banda Gubru wyrwała się spod wszelkiej kontroli — cały ich paskudny klan za to zapłaci.

— Mało dbam o grzywny i rekompensaty. Zagrożeni są mieszkańcy i cała krucha ekosfera.

Buoult powstrzymał się od komentarza.

Muszę być ostrożniejszy — pomyślał. — To niestosowne, by inni przypominali Thennanianom — obrońcom wszelkiego Potencjału — o obowiązku chronienia takich miejsc jak Garth.

Szczególnie irytująca była słuszna reprymenda z ust dzikusa.

I od tej chwili zawsze już będziemy ich mieli za plecami. Będą czepiać się i krytykować, a my musimy ich słuchać, gdyż będą nadzorcami stadium jednego z naszych podopiecznych gatunków. To tylko część ceny, jaką musimy zapłacić za ten skarb, który znalazł dla nas Kault.

Ludzie byli nieustępliwi w negocjacjach, czego można się było spodziewać po klanie, który potrzebował sojuszników tak rozpaczliwie, jak oni. Już w tej chwili thennańskie siły wycofano ze wszystkich pól konfliktu z Ziemią i Tymbrimem. Terrageni żądali jednak znacznie więcej w zamian za pomoc w kierowaniu Wspomaganiem nowego gatunku podopiecznego o nazwie „goryl”.

W praktyce domagali się, by wielki klan Thennanian sprzymierzał się ze skazanymi na zatracenie, pogardzanymi dzikusami oraz niegrzecznymi, psotnymi dzieciakami Tymbrimczykami! I to w czasie, gdy potężny sojusz Tandu z Soranami wydawał się niepowstrzymany na szlakach gwiezdnych. Mogło to nawet oznaczać ryzyko unicestwienia dla samych Thennanian!

Gdyby zależało to od Buoulta, który miał już wystarczająco przykre doświadczenie z Ziemianami, kazałby im iść do wszystkich diabłów Ifni i wśród nich poszukać sobie sojuszników.

Nie zależało to jednak od niego. W ojczyźnie już od dawna istniała silna, mniejszościowa grupa sympatyzująca z Ziemskim Klanem. Triumf Kaulta, który pozwolił Wielkiemu Klanowi na zdobycie kolejnego drogocennego lauru opiekuństwa, mógł wkrótce doprowadzić to stronnictwo do władzy. W podobnej sytuacji Buoult uważał, że mądrzej będzie zachować swe opinie dla siebie.

Jeden z jego wicekomendantów zbliżył się i zasalutował.

— Ustaliliśmy pozycje zajmowane przez gubryjską flotyllę obronną — zameldował. — Przeciwnik skupił się blisko planety. Rozmieszczenie jego sił jest niezwykłe. Naszym komputerom bojowym z największym trudem przychodzi je rozgryźć.

Hmm, tak — pomyślał Buoult, przyjrzawszy się zbliżeniu na ekranie. — Błyskotliwe rozlokowanie ograniczonych sił. Być może nawet oryginalne. To bardzo nietypowe dla Gubru.

— Nieważne — fuknął. — Nawet jeśli nie istnieje żadna subtelna metoda, dostrzegą, że przybywamy z siłą ognia aż nadto wystarczającą, by — jeśli zajdzie taka potrzeba — wykonać zadanie za pomocą frontalnego uderzenia. Poddadzą się. Muszą się poddać.

— Oczywiście, że muszą — zgodziła się ludzka admirał. W jej głosie nie było jednak słychać przekonania. W gruncie rzeczy sprawiała wrażenie zaniepokojonej.

Jesteśmy gotowi do przystąpienia do całkowitego okrążenia — zameldował oficer pokładowy.

Buoult skinął pośpiesznie głową.

— Dobrze. Do dzieła. Z tamtej pozycji będziemy mogli nawiązać kontakt z nieprzyjacielem i powiadomić go o naszych intencjach.

Napięcie narastało, w miarę jak armada zbliżała się do niewielkiego, żółtawego słońca układu. Choć Thennanianie z dumą głosili, że nie posiadają żadnych mocy parapsychicznych, Buoult odnosił wrażenie, że czuje na sobie spojrzenie Ziemianki i zastanawiał się, jak to możliwe, że odczuwa przed nią taki lęk.