Z Mulunu?
— …Dokonamy teraz retransmisji oświadczenia odczytanego zaledwie pięć minut temu przez współdowódców armii maszerującej w tej chwili na Port Helenia.
Obraz w holozbiorniku zmienił się. Szymskiego spikera zastąpił niedawno zarejestrowany materiał, ukazujący trzy postacie stojące na tle lasu. Robert zamrugał powiekami. Znał te twarze, dwie z nich bardzo dobrze. Jedna należała do szena imieniem Benjamin. Pozostałe dwie, to kobiety, które kochał.
— …tak więc rzucamy wyzwanie naszym ciemiężycielom. W walce zachowywaliśmy się poprawnie, zgodnie ze wskazaniami Galaktycznego Instytutu Sztuki Wojennej. Nie można tego powiedzieć o naszych nieprzyjaciołach. Używali oni zbrodniczych metod i pozwolili, by szkody poniósł nie biorący udziału w walce, pozostawiony odłogiem gatunek — tubylec kruchego świata. A co najgorsze, oszukiwali.
Robert rozdziawił usta. Obraz przesunął się w tył, by ukazać plutony wyposażonych w różnorodną broń szymów wymaszerowujących z lasu na otwartą przestrzeń w towarzystwie kilku ludzi o dzikim spojrzeniu. Osobą przemawiającą do kamery była Lydia McCue, ludzka kochanka Roberta, lecz Athaclena stała tuż obok niej i z oczu swej nieziemskiej małżonki odczytał, kto napisał te słowa.
I dowiedział się, ponad wszelką wątpliwość, czyj był to pomysł.
— Żądamy więc, by wysłali swych najlepszych żołnierzy, uzbrojonych tak, jak my jesteśmy uzbrojeni, celem spotkania z naszymi reprezentantami na otwartym terenie, w dolinie Sindu…
— Uthacalthing — odezwał się ochrypłym głosem. Następnie powtórzył donośniej. — Uthacalthing!
Tłumiki dźwięku były udoskonalane przez sto milionów pokoleń bibliotekarzy. Przez cały ten czas jednak istniała tylko garstka gatunków dzikusów. Przez jedną chwilę olbrzymią komnatę wypełniły echa, zanim pochłaniacze zlikwidowały nieuprzejme wibracje i po raz kolejny narzuciły ciszę oraz spokój.
Nic jednak nie można było poradzić na bieganie po korytarzach.
106. Gailet
— Rekombinacyjne szczury! — krzyknął Fiben, usłyszawszy początek deklaracji. Patrzyli na przenośny holoodbiornik ustawiony na zboczach Kopca Ceremonialnego.
Gailet nakazała mu gestem milczenie.
— Bądź cicho, Fiben. Pozwól mi wysłuchać reszty. Znaczenie przekazu było jednak oczywiste już od kilku pierwszych zdań. Kolumny nieregularnych żołnierzy, odzianych w prowizoryczne mundury z ręcznie tkanego materiału, maszerowały równym krokiem przez otwarte, puste, zimowe pola. Obok szeregów obdartej armii jechały — niczym uciekinierzy z jakiegoś przedkontaktowego, dwuwymiarowego filmu — dwa szwadrony konnej kawalerii! Maszerujące szymy uśmiechały się nerwowo i obserwowały niebo, pieszcząc swą zdobyczną lub sporządzoną w górach broń. Nie było jednak wątpliwości co do ich srogiej determinacji.
Gdy kamery przesunęły się do tyłu, Fiben dokonał pośpiesznych obliczeń.
— To wszyscy — stwierdził wstrząśnięty. — Chcę powiedzieć, że — biorąc poprawkę na niedawne straty — to są wszyscy, którzy mają jakiekolwiek wyszkolenie lub w ogóle nadają się do walki. Wszystko albo nic — potrząsnął głową. — Niech diabli porwą moją niebieską kartę, jeśli mogę się połapać, co ona ma nadzieję osiągnąć.
Gailet obrzuciła go przelotnym spojrzeniem.
— Też mi niebieskokartowiec — prychnęła pogardliwie. — Muszę również powiedzieć, że ona świetnie wie, co robi, Fiben.
— Ale miejskich powstańców wycięto w Sindzie w pień. Potrząsnęła głową.
— To było wtedy. Nie znaliśmy sytuacji. Nie zdobyliśmy żadnego respektu ani statusu. A ponadto nie było świadków. Górskie siły odniosły jednak zwycięstwa. Zostały uznane. A teraz przygląda się temu Pięć Galaktyk — Gailet zmarszczyła brwi. — Och, Athaclena wie, co robi. Nie zdawałam sobie po prostu sprawy, że sytuacja jest aż tak rozpaczliwa.
Siedzieli cicho jeszcze przez chwilę obserwując, jak powstańcy posuwają się powoli naprzód poprzez sady i puste, zimowe pola. Potem Fiben wydał z siebie kolejny okrzyk.
— Co jest? — zapytała Gailet. Spojrzała na wskazane przez niego miejsce w zbiorniku i teraz na nią przyszła kolej, by syknąć z zaskoczenia.
Tam, razem z innymi szymskimi żołnierzami, dźwigając szablo-karabin, maszerował ktoś, kogo oboje znali. Sylvie nie sprawiała wrażenia, by czuła się niezręcznie, trzymając w rękach broń. W gruncie rzeczy wydawała się wyspą przywodzącą niemal na myśl filozofię spokoju zeń pośród morza nerwowych neoszympansów.
Kto mógłby na to wpaść? — pomyślała Gailet. — Kto by się tego po niej spodziewał?
Przyglądali się tej scenie razem. Nie mogli zrobić wiele więcej.
107. Galaktowie
— Trzeba to załatwić z delikatnością, ostrożnością, prawością — ogłosiła Suzeren Poprawności. — Jeśli będzie to konieczne, musimy z nimi stanąć do walki jeden na jednego.
— Ale wydatki! — lamentował Suzeren Kosztów i Rozwagi. — Straty, jakich należy się spodziewać!
Najwyższa kapłanka pochyliła się łagodnie na swej grzędzie i zanuciła do swego młodszego partnera.
— Consensus, consensus… ujrzyj wraz ze mną wizję harmonii i mądrości. Nasz klan utracił tu wiele i grozi poważne niebezpieczeństwo, że utraci znacznie więcej. Nie postradaliśmy jednak jeszcze jedynej rzeczy, która przeprowadzi nas nawet przez noc, nawet przez ciemność — naszej szlachetności. Naszego honoru.
Wspólnie zaczęli się kołysać. Rozbrzmiała melodia, której tekst składał się tylko z jednego słowa:
— Zuuun…
Gdyby tylko ich silny trzeci był teraz z nimi! Fuzja wydawała się tak bliska. Posłano do Suzerena Wiązki i Szponu wiadomość nalegającą, by wrócił do nich, połączył się z nimi, stał się z nimi wreszcie jednością.
Jak — zastanawiała się — jak może się opierać przed zrozumieniem, dojściem do wniosku, zdaniem sobie wreszcie sprawy, że jego przeznaczeniem jest zostać moim samcem? Czy indywiduum może być tak uparte?
Nasza trójka może jeszcze osiągnąć szczęście!
Posłaniec jednak wrócił z wiadomością, która wywołała rozpacz. Krążownik stojący w zatoce wystartował i skierował się w głąb lądu wraz z eskortą. Suzeren Wiązki i Szponu postanowił działać. Żaden consensus go nie powstrzyma.
Najwyższa kapłanka pogrążyła się w żałobie.
Mogliśmy być szczęśliwi.
108. Athaclena
— Cóż, to może być nasza odpowiedź — zauważyła z rezygnacją Lydia.
Athaclena, zajęta kłopotliwym, nieznanym jej zajęciem, jakim było panowanie nad koniem, podniosła wzrok. Z reguły pozwalała po prostu swemu zwierzęciu podążać za pozostałymi. Na szczęście było to łagodne stworzenie, które dobrze reagowało na jej koronowe śpiewanie.
Spojrzała w kierunku wskazanym przez Lydię McCue, gdzie rozproszone chmury i mgiełka przesłaniały częściowo zachodni horyzont. Już teraz wiele szymów wyciągało ręce w tamtym kierunku. Nagle Athaclena również dostrzegła błysk zbliżających się, latających statków, a także wykennowała zbliżające się oddziały. Dezorientacja… determinacja… fanatyzm… żal… odraza… Ze statków bombardował ją wir uczuć o obcym posmaku. Jedna rzecz była jednak jasna ponad wszystko.
Gubru nadciągali potężnymi, przemożnymi siłami.