To rozgniewało mówiącego jeszcze bardziej.
— Idatess! Nittarii kollunta…
Wielki Galakt zatrzymał się nagle, gdy ujrzał Uthacalthinga. Jego przypominające dziób, pokryte zrogowaciałą skórą usta pozostały zamknięte, gdy przeszedł na siódmy galaktyczny, przemawiając przez szczeliny oddechowe.
— Ach! Uthacalthing, ab-Caltmour ab-Brma ab-Krallnith ul-Tytla widzę cię!
Uthacalthing rozpoznałby Kaulta w mieście zatłoczonym Thennanianami. Wielki, nadęty samiec z najwyższej kasty wiedział doskonale, że protokół nie wymaga użycia pełnych nazw gatunkowych przy przypadkowych spotkaniach. Teraz jednak Tymbrimczyk nie miał wyboru. Musiał odpowiedzieć w ten sam sposób.
— Kault, ab-Wortl ab-Kosh ab-Rosh ab-Tothtoon ul-Paimin i-Rammin ul-Ynnin ul-Oluminin. Ja również cię widzę.
Każde „ab” w długim imieniu rodowym mówiło o jednym gatunku opiekunów, od którego wywodził się klan Thennanian, aż do najstarszego pozostającego jeszcze przy życiu. „Ul” poprzedzało nazwę każdego podopiecznego gatunku, który sami Thennanianie wspomogli na drodze do poziomu intelektu gwiezdnych wędrowców. Ziomkowie Kaulta byli bardzo zajęci przez jakiś ostatni megarok. Nieustannie przechwalali się długą nazwą swego gatunku.
Thennanianie byli idolami.
— Uthacalthing! Jesteś biegły w tym chamowatym języku, którego używają Ziemianie. Wyjaśnij, proszę, tym ciemnym, na wpół wspomożonym stworzeniom, że pragnę przejść! Muszę skorzystać z Filii Biblioteki i jeśli nie zejdą mi z drogi, nie będę miał innego wyjścia, jak zażądać od ich panów, by je ukarali!
Uthacalthing wzruszył ramionami w standardowym geście oznaczającym, że żałuje, iż nie jest w stanie spełnić tej prośby.
— Wykonują tylko swoje zadanie, pośle Kault. Gdy Biblioteka jest w całości pochłonięta zadaniami obrony planetarnej, można na krótki czas ograniczyć prawo dostępu do niej, przyznając je jedynie dzierżawcom.
Kault wbił oczy w Uthacalthinga. Jego szczeliny oddechowe wydmuchały z siebie powietrze.
— Dzieciuchy — mruknął cicho w mało znanym dialekcie dwunastego galaktycznego, nie zdając sobie być może sprawy, że Uthacalthing go rozumie. — Niemowlęta rządzone przez niegrzeczne dzieci i nauczane przez młodocianych przestępców!
Oczu Uthacalthinga oddaliły się od siebie. Jego witki zapulsowały z ironią. Ukształtowały fsu’ustumtu, które wyraża współczucie, śmiejąc się jednocześnie.
Cholerne szczęście, że Thennanianie mają tyle wrażliwości na empatię, co kamień — pomyślał Uthacalthing w anglicu, wymazując pospiesznie glif. Spośród galaktycznych klanów ogarniętych obecnym przypływem fanatyzmu rodacy Kaulta byli jednymi z najmniej odrażających. Niektórzy z nich naprawdę wierzyli, że działają w najlepiej pojętym interesie tych, których podbijali.
Było oczywiste, kogo Kault miał na myśli, mówiąc o „przestępcach” zwodzących na manowce ziemski klan. Uthacalthing nie czuł się bynajmniej obrażony.
— Te niemowlęta pilotują gwiazdoloty, Kault — odpowiedział w tym samym dialekcie, ku widocznemu zdumieniu Thennanianina. — Neoszympansy są być może najlepszymi podopiecznymi, jacy pojawili się od pół megaroku… może za wyjątkiem ich kuzynów neodelfinów. Czyż nie powinniśmy uszanować ich żarliwego pragnienia wykonania swych obowiązków?
Grzebień Kaulta zesztywniał na wspomnienie o drugim z ziemskich podopiecznych gatunków.
— Mój tymbrimski przyjacielu, czy pragniesz zasugerować, że słyszałeś coś więcej o statku delfinów? Czy go odnaleziono?
Uthacalthing czuł się odrobinę winny. Nie powinien igrać z Kaultem w taki sposób. Ostatecznie nie był on wcale zły. Należał do mniejszościowego thennańskiego stronnictwa politycznego, które kilkakrotnie opowiedziało się nawet za pokojem z Tymbrimczykami. Niemniej Uthacalthing miał powody, dla których chciał pobudzić ciekawość swego kolegi-dyplomaty i był przygotowany na podobne spotkanie.
— Być może powiedziałem więcej niż należało. Nie wyciągaj z tego, proszę, pochopnych wniosków. Z wielkim smutkiem dodaję, że naprawdę muszę już jechać, by nie spóźnić się na spotkanie Życzę ci szczęścia oraz tego, byś przeżył nadchodzące dni, Kault.
Wykonał swobodny ukłon, jaki jeden opiekun składał drugiemu i odwrócił się, by odejść. W głębi duszy jednak Uthacalthing śmiał się. Znał prawdziwy powód, dla którego Kault przybył do Biblioteki. Thennanianin mógł tu szukać jedynie jego.
— Zaczekaj! — zawołał głośno Kault w anglicu.
Uthacalthing obejrzał się.
— Słucham, szanowny kolego?
— Muszę… — Kault ponownie przeszedł na siódmy galaktyczny. — Muszę z tobą pomówić na temat ewakuacji. Jak może słyszałeś, mój statek nie jest na chodzie. W obecnej chwili brak mi środka transportu.
Grzebień Thennanianina zadrżał pod wpływem skrępowania. Było oczywiste, że bez względu na protokół i status dyplomaty wolałby nie znajdować się w mieście w chwili, gdy wylądują tu Gubru.
— Muszę więc zwrócić się do ciebie z prośbą. Czy znajdzie się jakaś okazja, byśmy mogli podyskutować o możliwości wzajemnej pomocy? — wyrzuciła z siebie pośpiesznie wielka istota.
Uthacalthing udał, że zastanawia się poważnie nad tą propozycją. Ostatecznie ich gatunki oficjalnie były w tej chwili w stanie wojny. Wreszcie skinął głową.
— Bądź jutro o północy na terenie mojej ambasady. Pamiętaj, nie spóźnij się więcej niż o miktaar. Proszę cię też, żebyś przyniósł ze sobą jak najmniej bagażu. Moja łódź jest mała. Pod tym warunkiem z chęcią przetransportuję cię w bezpieczne miejsce.
Zwrócił się do swego neoszympansiego kierowcy — To byłoby uprzejme i właściwe, prawda, kapralu?
Biedna szymka spojrzała przelotnie na Uthacalthinga, zbita z tropu. Wyznaczono ją do tego zadania, ponieważ znała siódmy galaktyczny. Ten fakt jednak bynajmniej nie wystarczał, by przeniknąć arkana tego, co się tu działo.
— Ttak, sir. To chyba byłby dobry uczynek.
Uthacalthing skinął głową i uśmiechnął się do Kaulta.
— No i proszę, mój drogi kolego. Nie tylko słuszny, ale i dobry. To pięknie, kiedy my, starsi, możemy uczyć się podobnej mądrość od nad wiek rozwiniętych i uwzględniać ich rady w swoich działaniach, nieprawdaż?
Po raz pierwszy ujrzał, jak Thennanianin mrugnął. Promieniował od niego niepokój. Na koniec jednak ulga wzięła górę nad podejrzeniem, że robią z niego durnia. Kault pokłonił się Uthacalthingowi, po czym, ponieważ Tymbrimczyk włączył ją do konwersacji, dodał przelotny, płytki ukłon dla małej szymki.
— Dziękuję w imieniu moich podopiecznych i własssnym — powiedział w kiepskim anglicu. Następnie strzelił kolcami na łokciach i jego ynniańscy podopieczni ruszyli za nim, gdy gramolił się do śmigacza. Zamykająca się osłona odcięła wreszcie rażące światło bijące z kopuły. Szymy z Biblioteki popatrzyły na Uthacalthinga z wdzięcznością. Śmigacz uniósł się na swej poduszce grawitacyjnej i ruszył szybko naprzód. Szymka otworzyła przed Uthacalthingiem drzwi jego własnego, kołowego pojazdu. Tymbrimczyk rozpostarł jednak ramiona i zaczerpnął głęboko tchu.
— Myślę, że nieźle byłoby się przespacerować — powiedział do niej. — Ambasada jest niedaleko stąd. Dlaczego nie weźmiesz sobie kilku godzin wolnego, żeby spędzić ten czas z rodziną i przyjaciółmi?
— Aale, ser…
— Nic mi się nie stanie — powiedział zdecydowanym tonem. Ukłonił się i poczuł, jak pod wpływem tej prostej uprzejmości szymkę ogarnęła niewinna radość. Odwzajemniła mu się głębokim ukłonem.