Fiben westchnął. Przynajmniej udało mu się przekonać Cordwainera Appelbego, by utrzymał ten cholerny awans na białokartowca w tajemnicy! Guzik mu to da, rzecz jasna. Już teraz ścigały go szymki z zielonym i niebieskim statusem z całego Port Helenia. Ponadto Gailet i Sylvie niemal wcale mu nie pomagały. Po co, u diabła, się z nimi żenił, jeśli nie dla ochrony! Fiben prychnął z pogardą na tę myśl. Ładna ochrona! Podejrzewał, że obie przeprowadzają wywiady z kandydatkami i dokonują ich oceny.
Bez względu na to, czy dwa gatunki pochodziły z tego samego klanu, a nawet z tej samej planety, pewne ich podstawowe cechy zawsze będą odmienne. Wystarczy spojrzeć, jak bardzo różnili się od siebie przedkontaktowi ludzie, z czysto kulturowych powodów. Rzecz jasna, sprawy miłości i rozmnażania pomiędzy szymami musiały się opierać na ich własnym dziedzictwie seksualnym z czasów na długo przed Wspomaganiem.
Niemniej na Fibenie ludzkie wpływy odcisnęły się w stopniu wystarczającym, by zaczerwienił się na myśl o tym, na co te dwie szymki narażą go teraz, gdy już stały się bliskimi przyjaciółkami.
Jak mogłem wpakować się w taką sytuację?
Sylvie spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się słodko. Poczuł, że dłoń Gailet wśliznęła się w jego dłoń.
Cóż — przyznał z westchnieniem. — Chyba nie było to takie trudne.
Wyczytali teraz nazwiska, wzywając do wystąpienia tych, którym przyznano odznaczenia. Przez chwilę jednak dla Fibena istniało tylko ich troje. Siedzieli tu razem, jak gdyby reszta świata była jedynie złudzeniem. W gruncie rzeczy, pod zewnętrzną powłoką cynizmu, czuł się całkiem nieźle.
Robert Oneagle podniósł się i wszedł na podium, by otrzymać order. Sprawiał wrażenie, że czuje się w mundurze znacznie swobodniej niż Fiben, który przyglądał się swemu ludzkiemu koledze.
Muszę go zapytać, kto jest jego krawcem — pomyślał szym.
Robert zachował brodę oraz mocne ciało — efekt trudnego życia w górach. Przestał być wyrostkiem. W gruncie rzeczy w każdym calu wyglądał jak bohater z czytanek.
Co za bzdura — Fiben prychnął z niesmakiem. — Trzeba jak najszybciej schlać chłopaka w trupa. Pobić go na rękę. Nie pozwolić, żeby wierzył we wszystko, co wypisuje prasa.
Matka Roberta, z drugiej strony, sprawiała wrażenie, że wyraźnie się postarzała podczas wojny. W ciągu ostatniego tygodnia Fiben często widział, jak raz za razem spoglądała, mrugając, na swego wysokiego, opalonego na brąz syna, przechodzącego obok z gracją dzikiego kota. Wyglądała na dumną, lecz jednocześnie zbitą z tropu, jak gdyby wróżki zabrały jej dziecko, pozostawiając w to miejsce odmieńca.
To się nazywa dorastanie, Megan.
Robert zasalutował i odwrócił się, by skierować się z powrotem ku swemu siedzeniu. Gdy przechodził obok Fibena, jego lewa ręka wykonała szybki ruch, przekazując mu jedno słowo w języku migowym.
Piwo!
Fiben zaczął się śmiać, zapanował jednak nad sobą, gdy zarówno Sylvie, jak i Gailet odwróciły się i spojrzały na niego ostro. Nieważne. Dobrze było się przekonać, że uczucia Roberta były podobne do jego własnych. Wolałby niemal Żołnierzy Szponu od tej bzdurnej ceremonii.
Robert wrócił na swoje miejsce, obok porucznik Lydii McCue, której nowe odznaczenie lśniło na piersi, przypięte do połyskującej, wyjściowej bluzki. Kobieta-komandos siedziała wyprostowana i pilnie śledziła uroczystość, Fiben jednak dojrzał coś, czego nie mogli zobaczyć dygnitarze oraz tłum — to, że szpic jej buta uniósł już nogawkę spodni Roberta.
Biedny chłopak usiłował zachować zimną krew. Pokój — jak się zdawało — przynosił odrębny rodzaj trudów. Wojna była, na swój sposób, prostsza.
Wśród tłumu Fiben dostrzegł małą grupkę humanoidalnych, smukłych, dwunożnych istot. Ich oblicza przywodziły na myśl lisa, lecz wrażeniu temu zadawały kłam frędzle falujących łagodnie witek tuż ponad ich uszami. Wśród zebranych Tymbrimczyków z łatwością rozpoznał Uthacalthinga i Athaclenę. Oboje odmówili przyjęcia wszelkich zaszczytów i nagród. Mieszkańcy Garthu będą musieli zaczekać, aż oboje stąd odlecą, zanim wzniosą im jakiekolwiek pomniki. Ta powściągliwość, w pewnym sensie, będzie ich nagrodą.
Córka ambasadora wymazała wiele modyfikacji twarzy i ciała, które nadawały jej niemal ludzki wygląd. Gawędziła cichym głosem z młodym tymem, którego — jak Fiben sądził — można było nazwać przystojnym, na nieziemniacki sposób.
Można by pomyśleć, że oboje młodych — Robert i jego nieziemska małżonka — przystosowali się całkowicie do powrotu między swych współplemieńców. W gruncie rzeczy Fiben przypuszczał, że każde czuje się teraz znacznie swobodniej w towarzystwie płci przeciwnej, niż miało to miejsce przed wojną.
Niemniej jednak…
Widział, jak stanęli razem na chwilę podczas jednego z niekończącej się serii dyplomatycznych przyjęć i konferencji. Ich głowy były bardzo blisko siebie i choć nie padły żadne słowa, Fiben był pewien, że ujrzał — czy też wyczuł — coś, co wirowało lekko w wąskiej przestrzeni pomiędzy nimi.
Choć mogli mieć w przyszłości innych małżonków czy kochanków, było jasne, że Athaclenę i Roberta zawsze będzie coś ze sobą łączyło, bez względu na to, jak wielką odległością rozdzieli ich wszechświat.
Sylvie wróciła na miejsce, odebrawszy własne odznaczenie. Suknia nie mogła w pełni ukryć zaokrąglenia się jej figury. Kolejna zmiana, do której Fiben będzie się musiał wkrótce przyzwyczaić. Pomyślał, że straż pożarna Port Helenia będzie zapewne zmuszona do przyjęcia większej liczby pracowników, gdy ten dzieciak zacznie się w szkole uczyć chemii.
Gailet objęła Sylvie, po czym sama podeszła do podium. Tym razem okrzyki i brawa trwały tak długo, że Megan Onegale musiała gestem uspokoić zebranych.
Gdy jednak Gailet przemówiła, nie był to pobudzający pean zwycięstwa, którego w widoczny sposób oczekiwał tłum. Jej przekaz najwyraźniej miał charakter znacznie poważniejszy.
— Życie nie jest sprawiedliwie — zaczęła. Szepczące audytorium umilkło, gdy omiotła je wzrokiem, spoglądając — jak się zdawało — każdemu z osobna w oczy. — Każdy, kto twierdzi, że takie jest lub choćby powinno być, jest głupcem albo kimś jeszcze gorszym. Życie bywa okrutne. Sztuczki Ifni potrafią być kapryśną grą przypadku i prawdopodobieństwa. Albo też okrutne równania mogą cię wykończyć, gdy popełnisz jedną, jedyną pomyłkę w kosmosie, czy nawet zejdziesz z chodnika w nieodpowiednim momencie i spróbujesz nazbyt szybko zrównać swój pęd z autobusem. To nie jest najlepszy ze wszystkich możliwych światów, gdyż gdyby było inaczej, to czy istniałaby nielogiczność? Tyrania? Niesprawiedliwość? Nawet ewolucja, źródło różnorodności i serce natury, tak często jest bezwzględnym procesem posiłkującym się śmiercią, by stworzyć nowe istnienie. Nie, życie nie jest sprawiedliwe. Wszechświat nie gra uczciwie. Mimo to — Gailet potrząsnęła głową — mimo to, jeśli nawet nie jest sprawiedliwe, to przynajmniej może być piękne. Rozejrzyjcie się teraz wokół. Oto jest kazanie wspanialsze niż wszystko, co mogłabym wam powiedzieć. Popatrzcie na ten śliczny, smutny świat, który jest naszym domem. Spójrzcie na Garth!
Zgromadzenie odbywało się na wzgórzu położonym niedaleko na południe od nowej Filii Biblioteki, na łące, z której rozciągał się widok we wszystkich kierunkach. Na zachodzie zebrani mogli dostrzec Morze Ciimarskie. Jego szaroniebieską powierzchnię barwiły smugi pływającej roślinności, pokrywały pieniste ślady pozostawianie przez podwodne zwierzęta. Wyżej rozciągnęło się błękitne niebo, wymyte po ostatniej zimowej burzy. Wyspy błyszczały w świetle poranka niczym odległe magiczne królestwa.