A przynajmniej nie więcej niż przeciętnego szyma.
Och, więc popadamy teraz w nastrój filozoficzny? Odwlekamy nieuniknione? Nie trzęś się, Fiben, stary szymie. Do dzieła!
Otwórz oczy. Przyjrzyj się sobie. Upewnij się, że wszystko jest nadal na miejscu.
Zgrabnie powiedziane, ale trudniejsze do wykonania. Fiben jęknął, gdy spróbował unieść głowę. Był tak odwodniony, że uchylenie powiek sprawiło mu tyle trudności, co otwieranie zardzewiałych szuflad.
Wreszcie zdołał je rozchylić. Dostrzegł, że osłona kapsuły jest pęknięta i pokryta pasmami sadzy. Grube warstwy ziemi i przypalonej roślinności zrosiły, w jakiś czas po katastrofie, krople lekkiego deszczu.
Fiben odkrył jeden z powodów swej dezorientacji. Kapsuła była pochylona pod kątem ponad pięćdziesięciu stopni. Zaczął manipulować pasami przytwierdzającymi go do fotela, aż wreszcie puściły, pozwalając mu osunąć się na oparcie. Zebrał trochę sił, po czym zaczął tłuc w zablokowany właz. Przeklinał ochryple pod nosem, aż wreszcie zatrzask puścił i osypał go deszcz liści oraz drobnych kamyków.
Doprowadziło to do kilku minut suchego kichania. Wreszcie Fiben oparł się o krawędź włazu, oddychając ciężko.
— No jazda — mruknął bezgłośnie. — Zmiatamy stąd!
Podciągnął się w górę. Nie zważając na nieprzyjemne ciepło zewnętrznej powłoki ani protesty posiniaczonych mięśni czołgał się uparcie przez wyjście. Wreszcie przekręcił się i postawił stopę na zewnątrz. Poczuł glebę, błogosławioną ziemię. Gdy jednak puścił pokrywę włazu, lewa kostka nie zdołała utrzymać jego ciężaru. Przewrócił się i upadł na ziemię z bolesnym grzmotnięciem.
— Oj! — powiedział na głos. Sięgnął ręką pod siebie i wyciągnął patyk, który przebił jego pokładowe szorty. Popatrzył na niego ze złością, zanim odrzucił go na bok, po czym z powrotem osunął się na otaczające kapsułę usypisko szczątków.
Przed nim, w odległości około dwudziestu stóp, światło jutrzenki ukazywało krawędź stromego urwiska. Daleko w dole słychać było szum płynącej wody.
Uch — pomyślał, oszołomiony i zdumiony bliskością śmierci — jeszcze kilka metrów i nie byłbym w tej chwili taki spragniony.
W miarę jak słońce wznosiło się wyżej, stok górski leżący po drugiej stronie doliny stawał się wyraźnie widoczny. Tam, gdzie spadły większe fragmenty kosmicznego złomu, można było dostrzec dymiące, wypalone ślady.
Koniec ze starym Proconsulem — pomyślał Fiben. Siedem tysięcy lat wiernie służył połowie setki ważnych gatunków Galaktów po to tylko, by jego kawałki rozsiał po mało znanej planecie niejaki Fiben Bolger, podopieczny dzikusów, na wpół wyszkolony pilot milicji. Cóż za pozbawiony godności koniec dla starego, dzielnego wojownika!
A jednak udało mu się przeżyć łódź wywiadowczą. Przynajmniej o chwilę.
Ktoś kiedyś powiedział, że miarą rozumności jest to, jak wiele energii istota poświęca sprawom innym niż utrzymanie się przy życiu. Fiben miał wrażenie, że jego ciało jest kawałkiem na wpół upieczonego mięsa, znalazł jednak siłę, by się uśmiechnąć. Upadł z wysokości paru milionów mil i mógł jeszcze dożyć dnia, w którym opowie to wszystko swym przemądrzałym, zaawansowanym o dwa kolejne pokolenia w procesie Wspomagania wnukom.
Poklepał przypaloną ziemię obok siebie i roześmiał się głosem ochrypłym z pragnienia.
— Pokaż lepszą sztuczkę. Tarzanie!
14. Uthacalthing
— …przybywamy tu w charakterze przyjaciół Galaktycznej Tradycji, obrońców poprawności i honoru, wykonawców woli starożytnych, którzy, tak dawno temu, ustanowili Sposoby Postępowania…
Uthacalthing nie był zbyt biegły w trzecim galaktycznym, skorzystał więc ze swej przenośnej automatycznej sekretarki, by nagrać gubryjski Manifest Inwazji celem późniejszego przestudiowania. Słuchał go tylko jednym uchem, kończąc jednocześnie przygotowania.
…tylko jednym uchem…
Jego korona wyemitowała iskrę rozbawienia, gdy zdał sobie sprawę, że użył tego zwrotu w swych myślach. Ludzka przenośnia sprawiła, że uszy naprawdę go zaswędziały!
Przebywające w pobliżu szymy nastawiły swe odbiorniki na tłumaczenie na anglic, które również nadawano z gubryjskich statków. Była to „nieoficjalna” wersja manifestu, gdyż uważano, że anglic to jedynie język dzikusów, nie nadający się do potrzeb dyplomacji.
Uthacalthing ukształtował l’yuth’tsaka, które w przybliżeniu stanowiło równoważnik zagrania najeźdźcom na nosie i pokazania im języka. Jeden z jego neoszympansich asystentów podniósł wzrok i spojrzał na niego z wyrazem zakłopotania na twarzy. Musiał mieć jakieś utajone zdolności psi, zrozumiał Uthacalthing. Pozostała trójka włochatych podopiecznych przykucnęła pod pobliskim drzewem, słuchając jak armada najeźdźców ogłasza swą doktrynę.
— …zgodnie z protokołem i wszystkimi Zasadami Wojny na Ziemię przesłano reskrypt przedstawiający nasze skargi oraz żądania rekompensaty…
Uthacalthing umieścił ostatnią pieczęć na pokrywie schowka dyplomatycznego. Konstrukcja o kształcie piramidy wznosiła się na urwisku opadającym ku Morzu Ciimarskiemu, niedaleko na południowy zachód od pozostałych budynków tymbrimskiej ambasady. Ponad oceanem wszystko wyglądało pięknie, jak zwykle wiosną. Nawet dzisiaj małe łodzie rybackie krążyły po spokojnych wodach, jak gdyby na niebie nie czaiło się nic bardziej nieprzyjaznego niż pstrokate chmury.
W przeciwnym kierunku jednak, za małym gajem thulańskiej wielkiej trawy przeniesionej z jego ojczystego świata, biuro oraz pomieszczenia mieszkalne ambasady Uthacalthinga stały puste rzucone.
Ściślej mówiąc, mógłby pozostać na stanowisku. Uthacalthing nie miał jednak ochoty uwierzyć na słowo najeźdźcom, że nadal przestrzegają wszystkich Zasad Wojny. Gubru słynęli z tego, że interpretowali tradycję tak, jak im było wygodnie.
Poczynił zresztą pewne plany.
Skończył zakładanie pieczęci i cofnął się na krok od schowka dyplomatycznego. Leżał on z dala od samej ambasady. Był zapieczętowany i strzeżony. Chroniła go tradycja licząca sobie wiele milionów lat. Biuro i inne budynki ambasady można było splądrować, lecz najeźdźcy musieliby zdrowo nałamać sobie głowę, by wymyślić zadowalające usprawiedliwienie włamania się do tej niearuszalnej skarbnicy.
Niemniej Uthacalthing uśmiechnął się. Wierzył w Gubru.
Gdy odszedł już na odległość około dziesięciu metrów, skoncentrował się i uformował prosty glif, który następnie cisnął ku szczytowi piramidy, gdzie mała, błękitna kula obracała się w milczeniu. Strażnik rozjaśnił się natychmiast i wydał z siebie słyszalne brzęczenie. Uthacalthing odwrócił się i podszedł do czekających na niego szymów.
— …nasza pierwsza skarga dotyczy tego, że podopieczny gatunek Ziemian, noszący oficjalną nazwę Tursiops amicus, albo „neodelfiny”, dokonał odkrycia, którym nie chce się podzielić. Mówi się, że odkrycie to może wywołać poważne konsekwencje dla Galaktycznego Społeczeństwa. Klan Gooksyu-Gubru, jako obrońca tradycji i dziedzictwa Przodków, nie pozwoli się pominąć! Mamy pełne prawo wziąć zakładników, by zmusić te na wpół ukształtowane wodne stworzenia oraz ich panów-dzikusów do wyjawienia zatajonej przez nich informacji…
Uthacalthing rozważał w swoim umyśle, zastanawiał się, co też drugi gatunek ludzkich podopiecznych odkrył za dyskiem galaktyki. Westchnął ze smutkiem. W obecnym stanie rzeczy w Pięciu Galaktykach, by dowiedzieć się wszystkiego, musiałby odbyć długą podróż przez hiperprzestrzeń poziomu D i wyłonić się z niej za milion lat. Byłaby to już wtedy, rzecz jasna, historia starożytna.