W gruncie rzeczy nie miało właściwie wielkiego znaczenia, co dokładnie zrobił Streaker, by wywołać obecny kryzys. Z obliczeń Najwyższej Rady Tymbrimskiej wynikało, że w ciągu kilku stuleci tak czy inaczej musiało dojść do jakiegoś rodzaju wybuchu. Ziemianom po prostu udało się wywołać go odrobinę przedwcześnie. To wszystko.
Wywołać go przedwcześnie… Uthacalthing szukał na odpowiedniej przenośni. To było tak, jakby niemowlę uciekło z kołyski, podczołgało się do jaskini bestii Vl’korg i trzepnęło królową prosto w pysk!
— …druga skarga i bezpośredni powód naszej militarnej ekspansji to żywione przez nas silne podejrzenie, że na planecie Garth mają miejsce nieprawidłowości w procesie Wspomagania! W naszym posiadaniu znajdują się dowody, że półrozumny podopieczny gatunek znany jako „neoszympansy” otrzymuje nieodpowiednie przewodnictwo i że zarówno jego ludzcy opiekunowie, jak i tymbrimscy nadzorcy nie obchodzą się z nim jak należy…
Tymbrimczycy nieodpowiednimi nadzorcami? Och, wy aroganckie ptaszyska, zapłacicie za tę obelgę — poprzysiągł Uthacalthing.
Gdy się zbliżył, szymy zerwały się na nogi i pokłoniły nisko. Odwzajemnił ten gest. Na koniuszkach jego korony zamigotało przez chwilę syulff-kuonn.
— Pragnę, by dostarczono pewne wiadomości. Czy wyświadczycie mi tę przysługę?
Wszyscy skinęli głowami. Szymy najwyraźniej nie czuły się najlepiej w swym towarzystwie, gdyż wywodziły się z bardzo od siebie odległych warstw społecznych.
Jeden miał na sobie dumny mundur oficera milicji. Dwa z pozostałych nosiły jaskrawe ubrania cywilne. Ostatni i najnędzniej odziany z nich miał na piersi coś w rodzaju monitora, po obu stronach którego znajdowały się szeregi klawiszy pozwalających nieszczęsnemu stworzeniu wydobywać z urządzenia coś, co przypominało mowę. Ów szym stał nieco z boku i z tyłu w stosunku do pozostałych i niemal nie podnosił wzroku.
— Jesteśmy do usług — odezwał się krótko ostrzyżony porucznik milicji, stając na baczność. Wydawało się, że kompletnie nie zważa na cierpkie spojrzenia, jakie rzucali w jego stronę krzykliwie ubrani cywile.
— To świetnie, mój młody przyjacielu — Uthacalthing ujął szyma za ramię i wręczył mu mały, czarny sześcian. — Przekaż to, proszę Koordynatorowi Planetarnemu Oneagle, wraz z wyrazami mojego szacunku. Powiedz jej, że musiałem odroczyć mój wyjazd do kryjówki, ale mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.
To właściwie nie jest kłamstwo — powiedział sobie Uthacalthing. — Dzięki niech będą anglicowi i jego cudownej wieloznaczności!
Szymski porucznik wziął w rękę sześcian i ponownie się pokłonił, nachylając ciało dokładnie pod kątem przewidzianym dla dwunożnych istot okazujących szacunek starszemu opiekunowi i sojusznikowi. Następnie, nawet nie spoglądając na pozostałych, pognał ku swemu kurierskiemu rowerowi.
Jeden z cywilów, najwyraźniej sądząc, że Uthacalthing go nie usłyszy, szepnął do swego jaskrawo przystrojonego kolegi.
— Mam nadzieję, że ten niebieskokartowy paniczyk wpadnie w kałużę błota i pochlapie se cały swój wypucowany mundurek.
Uthacalthing udał, że nie słyszy. Niektórzy wierzyli, że słuch Tymbrimczyków jest równie słaby jak ich wzrok.
— To dla was — powiedział do dwójki ubranej w krzykliwe stroje rzucając każdemu z nich małą sakiewkę. W środku była Galaktyczna Moneta. Nie sposób było ustalić jej pochodzenie i przyjmowano ją wszędzie bez względu na wojnę czy zamieszki, gdyż miała pokrycie w samej zawartości Wielkiej Biblioteki.
Oba szymy pokłoniły się Uthacalthingowi, starając się naśladować precyzję oficera. Tymbrimczyk musiał zapanować nad pełnym zachwytu uśmiechem, gdyż wyczuł, że ich ogniska — ośrodki świadomości — skupiły się na dłoniach trzymających sakiewki, wyłączając ze świata niemal wszystkie inne.
— Idźcie więc i wydajcie je jak chcecie. Dziękuję wam za wyświadczone mi przysługi.
Dwaj członkowie niewielkiego przestępczego półświatka Port Helenia odwrócili się i pognali przed siebie przez gaj. Można powiedzieć, ze byli oni „jego oczami i uszami” od chwili, gdy tu przybył. Niewątpliwie uważali swą pracę za zakończoną.
Dziękuję wam też za to, co zrobicie wkrótce — pomyślał Uthacalthing, gdy odeszli. Dobrze znał tę bandę nadzorowanych. Z łatwością wydadzą jego pieniądze i nabiorą apetytu na więcej, a za kilka dni pozostanie tu tylko jedno źródło podobnej waluty.
Uthacalthing był pewien, że wkrótce znajdą sobie nowych pracodawców.
— …przybyliśmy jako przyjaciele i obrońcy przedrozumnych ludów, by dopilnować, żeby otrzymali należyte przewodnictwo oraz członkostwo w godnym klanie…
Pozostał jeszcze jeden szym, który starał się stać tak prosto, jak tylko potrafił. Biedne stworzenie nie mogło jednak nic poradzić na to, że kołysało się nerwowo na nogach i uśmiechało niespokojnie.
— A co… — Uthacalthing przerwał nagle. Jego witki zafalowały. Zwrócił się w stronę morza.
Na przylądku po drugiej stronie zatoki rozbłysnęła smuga światła, która wzbiła się w niebo i pomknęła w kierunku wschodnim. Uthacalthing osłonił dłonią oczy, nie marnował jednak czasu na zazdroszczenie Ziemianom ich wzroku. Żarzący się węgielek zniknął w chmurach, pozostawiając za sobą ślad, który jedynie on mógł wykryć. Migotliwa radość płynąca z odlotu wezbrała, a potem opadła w ciągu kilku sekund, zostawiając za sobą białą, słabo widoczną smugę.
Oth’thushutn, jego adiutant, sekretarz i przyjaciel, prowadził ich statek w samo serce floty wojennej otaczającej Garth. Kto wie? Ich wehikuł tymbrimskiej produkcji był zbudowany w specjalny sposób. Mogło mu się nawet udać przedrzeć.
Rzecz jasna, nie to było jego zadaniem. Miał jedynie podjąć próbę.
Uthacalthing kennując, sięgnął naprzód. Tak jest, coś spłynęło w dół po tej wstędze światła. Iskrzący się testament. Wciągnął w siebie pożegnalny glif Oth’thushtna i zachował go w pełnym miłości miejscu na wypadek, gdyby udało mu się kiedyś wrócić do domu, by opowiedzieć o wszystkim najbliższym odważnego tyma.
Teraz na Garthu pozostało jedynie dwoje Tymbrimczyków, a Athaclena była w miejscu tak bezpiecznym, jak to tylko było możliwe. Pora, by Uthacalthing pomyślał o własnym losie.
— …by ocalić te niewinne stworzenia przed wypaczonym Wychowaniem, które otrzymują z rąk dzikusów i przestępców…
Zwrócił się ponownie w stronę małego szyma, ostatniego ze swych pomocników.
— A co z tobą, Jo-Jo? Czy ty również chcesz otrzymać zadanie? Jo-Jo zaczął niezdarnie dotykać klawiszy swego monitora.
TAK, PROSZĘ POMÓC PANU TO WSZYSTKO, CZEGO PRAGNĘ.
Uthacalthing uśmiechnął się. Musiał się śpieszyć na spotkanie z Kaultem. W tej chwili thennański ambasador chodził już zapewne w kółko obok szalupy Uthacalthinga, bliski szału. Mógł jednak zaczekać jeszcze parę chwil.
— Tak — powiedział do Jo-Jo. — Myślę, że jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. Czy uważasz, że potrafisz dotrzymać tajemnicy?
Nieduży odrzut genetyczny skinął z wigorem głową. Jego brązowe oczy o łagodnym wyrazie pełne były szczerego oddania. Uthacalthing spędził z Jo-Jo mnóstwo czasu, ucząc go rzeczy, z którymi szkoły na Garthu nigdy nie próbowały go zapoznać — na przykład sztuki przetrwania na pustkowiu oraz pilotowania prostego latadła. Jo-Jo nie był dumą procesu Wspomagania neoszympansów, miał jednak wielkie serce i aż nadto wystarczającą dozę ze szczególnego rodzaju chytrości, który Uthacalthing wysoko cenił.