— Czy widzisz te niebieskie światła na szczycie kopca, Jo-Jo?
JO-JO PAMIĘTA.
wystukał na klawiszach szym.
JO-JO PAMIĘTA WSZYSTKO, CO PAN POWIEDZIAŁ.
— Świetnie — Uthacalthing skinął głową. — Wiedziałem, że zapamiętasz. Będę na tobie polegał, mój drogi, mały przyjacielu.
Uśmiechnął się i Jo-Jo odwzajemnił skwapliwie jego uśmiech.
Tymczasem generowany przez komputery monotonny głos nadciągający z kosmosu nie milkł, kończąc Manifest Inwazji.
— …i oddać ich do adopcji jakiemuś odpowiedniemu starszemu klanowi, który nie będzie wymuszał na nich niewłaściwego zachowania…
Gadatliwe ptaszyska — pomyślał Uthacalthing. — Głupole, w gruncie rzeczy.
— Pokażemy im, co to znaczy „niewłaściwe zachowanie”, prawda Jo-Jo?
Mały szym skinął nerwowo głową. Uśmiechnął się, mimo że nie rozumiał w pełni, o co chodziło.
15. Athaclena
Tej nocy ich maleńkie ognisko rzucało żółte i pomarańczowe błyski na pnie prawiedębów.
— Byłem taki głodny, że nawet gulasz z paczki próżniowej smakował cudownie — Robert odłożył z westchnieniem na bok miskę i łyżkę. — Miałem zamiar przygotować posiłek z pieczonych korzeni bluszczu talerzowego, ale nie sądzę, by w najbliższym czasie któreś z nas miało wielką ochotę na ten smakołyk.
Athaclena odnosiła wrażenie, iż rozumie skłonność Roberta do wygłaszania podobnych, oderwanych od tematu uwag. Zarówno Tymbrimczycy, jak i Terranie umieli bagatelizować spotykające ich nieszczęścia. Była to jedna z cech składających się na niezwykłe podobieństwo między obydwoma gatunkami.
Ona sama zjadła niewiele. Jej ciało oczyściło się już niemal z peptydów pozostałych po reakcji gheer, wciąż jednak czuła się odrobinę obolała po popołudniowej przygodzie.
Ciemne pasmo galaktycznych obłoków pyłu, rysujące się nad nimi na tle jasnych mgławic wodoru, zajmowało pełne dwadzieścia procent nieba. Athaclena obserwowała usiany gwiazdami firmament. Korona nad jej uszami była tylko lekko wydęta. Dziewczyna wyczuwała nadbiegające z lasu słabe, niespokojne emocje małych miejscowych zwierząt.
— Robercie?
— Hmmm? Słucham, Clennie?
— Robercie, dlaczego wyjąłeś kryształy z naszego radia? Po chwili przerwy odpowiedział jej głosem poważnym i przytłumionym:
— Miałem nadzieję, że jeszcze przez kilka dni nie będę ci musiał o tym mówić, Athacleno. Ostatniej nocy widziałem, jak zniszczono satelity komunikacyjne. To musi oznaczać, że przybyli Galaktowie, zgodnie z przewidywaniami naszych rodziców. Kryształy radia można wykryć ze statku kosmicznego za pomocą detektorów rezonansowych, nawet gdy nie są włączone. Wyjąłem nasze, by zapobiec możliwości odkrycia nas w ten sposób. To rutynowa metoda postępowania.
Athaclena poczuła drżenie na koniuszku swego kołnierza, tuż pod nosem. Przebiegło ono wzdłuż jej skalpu i dalej w dół po plecach.
A więc zaczęło się.
Jakaś jej cząstka pragnęła znaleźć się razem z ojcem. Wciąż bolało ją to, że ją odesłał, zamiast pozwolić zostać u swego boku, gdzie mogłaby mu pomóc.
Cisza przeciągała się. Athaclena kennowała podenerwowanie Roberta. Dwukrotnie wydawało się jej, że młodzieniec zaraz się odezwie, lecz po zastanowieniu powstrzymywał się od tego. Wreszcie Tymbrimka skinęła głową.
— Zgadzam się z rozumowaniem, które skłoniło cię do usunięcia kryształów, Robercie. Myślę nawet, że pojmuję opiekuńczy impuls, który kazał ci powstrzymać się od powiadomienia mnie o tym. Nie powinieneś już jednak więcej tak postępować. To była głupota.
— Masz rację, Athacleno — zgodził się z powagą młodzieniec.
Leżeli przez chwilę w milczeniu, aż wreszcie Robert wyciągnął swą zdrową rękę, by dotknąć jej dłoni.
— Clennie. Chciałbym… chciałbym, żebyś się dowiedziała, że jestem ci wdzięczny. Uratowałaś mi życie…
— Robercie — westchnęła zmęczonym głosem.
— …ale na tym nie koniec. Kiedy wkroczyłaś do mojego umysłu, pokazałaś mi dotyczące mnie rzeczy… rzeczy, o których nic dotąd nie wiedziałem. To ważna przysługa. Możesz przeczytać o tym wszystkim w podręcznikach, jeśli zechcesz. Samooszukiwanie się i nerwice to dwie szczególnie zdradzieckie spośród gnębiących ludzi plag.
— One występują nie tylko u ludzi, Robercie.
— Nie, myślę, że nie. To, co widziałaś w moim umyśle, to zapewne nic według przedkontaktowych standardów. Jeśli jednak wziąć pod uwagę naszą historię, to cóż, nawet najzdrowsi na umyśle spośród nas potrzebują od czasu do czasu przypomnienia.
Athaclena nie miała pojęcia co powiedzieć, zachowała więc milczenie. Życie w okropnych ciemnych wiekach ludzkości musiało być czymś naprawdę przerażającym.
Robert odkaszlnął.
— Staram się powiedzieć, że wiem, jak daleko się posunęłaś, by się dostosować. Nauczyłaś się robić ludzkie miny, dokonałaś drobnych zmian w swej fizjologii…
— To eksperyment — wzruszyła ramionami w następnym ludzkim geście. Nagle zdała sobie sprawę, że czuje ciepło na twarzy. Naczynia włoskowate otwierały się w tej ludzkiej reakcji, która wydawała się jej zawsze tak osobliwa. Zaczerwieniła się!
— Aha, eksperyment. Ale po sprawiedliwości powinno to iść w obie strony, Clennie. Tymbrimczycy słyną w Pięciu Galaktykach ze swej zdolności przystosowania, ale my, ludzie, również potrafimy się nauczyć jednej czy dwóch rzeczy.
Podniosła wzrok.
— Co masz na myśli, Robercie?
— To, że chciałbym, żebyś mi pokazała więcej tymbrimskich odruchów i zwyczajów. Chcę się dowiedzieć, co jest u twoich rodaków odpowiednikiem zdumionego spojrzenia, skinienia głową czy uśmiechu.
Ponownie coś zamigotało. Athaclena sięgnęła w tę stronę koroną, lecz delikatny, prosty, widmowy glif, który uformował Robert, zniknął niczym dym. Być może młodzieniec nie zdawał sobie nawet sprawy, że go ukształtował.
— Hmm — powiedziała, mrugając i potrząsając głową. — Nie mogę być tego pewna, Robercie, ale myślę, że może już zacząłeś.
Gdy następnego ranka zwinęli obóz, Robert był całkiem zesztywniały i dręczyła go gorączka. Nie mógł przyjąć zbyt wielkiej dawki środka znoszącego ból płynący ze złamanej ręki, gdyż nie byłby w stanie chodzić.
Athaclena złożyła większość jego ekwipunku na konarze gumowego buka i zrobiła nacięcia na korze, by zaznaczyć miejsce. W gruncie rzeczy jednak wątpiła, by ktoś miał kiedyś tu po niego wrócić.
— Muszę cię zaprowadzić do lekarza — powiedziała, dotykając jego czoła. Podwyższona temperatura z pewnością nie wróżyła nic dobrego.
Robert wskazał ręką wąską szczelinę leżącą w kierunku południowym między górami.
— Tam, w odległości dwóch dni marszu, znajduje się gospodarstwo Mendozów. Pani Mendoza była praktykującą pielęgniarką, zanim wyszła za Juana i zajęła się rolnictwem.
Athaclena spojrzała niepewnie w stronę przełęczy. By ją pokonać, musieliby się wspiąć na wysokość prawie tysiąca metrów.
— Robercie, czy masz pewność, że to najlepsza droga? Jestem przekonana, że sporadycznie wyczuwałam emocje istot rozumnych napływające ze znacznie mniejszej odległości, zza tej linii wzgórz na wschodzie.
Robert oparł się na prowizorycznej lasce i ruszył naprzód ścieżką wiodącą na południe.