Выбрать главу

Z człowiekiem szympansy mogłyby się spierać, nie przyszło im jednak do głowy, by sprzeciwić się Galaktowi, który podjął już decyzję. Istoty rozumne z klasy podopiecznych po prostu nie robiły podobnych rzeczy.

Wyczuła w Benjaminie częściową ulgę… i kontrapunkt lęku.

Trzy młodsze szymy założyły plecaki i skierowały się z powagą na zachód pomiędzy kamienne szpikulce, oglądając się za siebie nerwowo, aż zniknęły z pola widzenia.

Athaclena odczuła ulgę z powodu Roberta. Wciąż jednak nie dawał jej spokoju niepokój o ojca. Nieprzyjaciel z pewnością w pierwszej kolejności zaatakował Port Helenia.

— Chodź, Benjaminie. Zobaczmy, co się da zrobić dla tych biedaków na dole.

Bez względu na ich wyjątkowo wielkie i szybkie sukcesy w procesie Wspomagania, terrańskim genetykom zostało jeszcze sporo do zrobienia z neodelfinami i neoszympansami. Naprawdę oryginalni myśliciele nadal byli w obu tych gatunkach rzadkością. Według galaktycznych standardów posunęli się naprzód bardzo daleko, lecz Ziemianie pragnęli jeszcze szybszego postępu. Wyglądało to niemal tak, jakby podejrzewali, że ich podopieczni lada chwila mogą zostać zmuszeni do bardzo szybkiego dorośnięcia.

Gdy w rodzie Tursiops czy Pan pojawił się wartościowy umysł, wychowywano go starannie. Athaclena wiedziała, że Benjamin był jednym z takich doskonalszych egzemplarzy. Niewątpliwie ten szym miał co najmniej niebieską kartę rozrodczą i spłodził już wiele dzieci.

— Może lepiej zbadam drogę, proszę pani — zaproponował Benjamin. — Mogę wdrapać się na te drzewa i pozostać ponad poziomem gazu. Pójdę i zobaczę, jak wyglądają sprawy, a potem wróć po panią.

Athaclena wyczuwała niepokój, z jakim szym patrzył na jezior tajemniczego gazu. W tym miejscu sięgał im on mniej więcej do kostek, lecz głębiej w dolinie jego kłęby wzbijały się między drzewami do wysokości kilku ludzi.

— Nie. Będziemy trzymać się razem — odparła stanowczo Athaclena. — Może nie wiesz, że też potrafię wspinać się na drzewa?

Benjamin obejrzał ją od stóp do głów, najwyraźniej przypominając sobie opowieści o legendarnej tymbrimskiej zdolności przystosowania. — Hmm, pani przodkowie mogli, jak widzę, kiedyś żyć na drzewach. — Bez poważania obdarzył ją krzywym, skwaszonym uśmiechem. — No dobra. Lecimy.

Wziął rozbieg i wystartował. Skoczył między gałęzie prawiedębu, przemknął na drugą stronę pnia i pognał w dół po innym kom rżę, po czym przeskoczył wąską przerwę dzielącą go od następnego drzewa. Złapał za sprężynującą gałąź i spojrzał na Athaclenę pełnymi ciekawości brązowymi oczyma.

Tymbrimka rozpoznała wyzwanie. Zaczerpnęła kilka głębokie oddechów. Skoncentrowała się. Zaczęły się zmiany. Poczuła mrowienie w twardniejących koniuszkach palców i zwiększoną ruchomość klatki piersiowej. Wypuściła powietrze i wystartowała, skacząc na prawiedąb. Z pewnym trudem powtórzyła wszystkie ruchy szyma jeden za drugim.

Benjamin skinął z aprobatą głową, gdy wylądowała obok niego po czym ruszył w dalszą drogę.

Posuwali się naprzód powoli, skacząc z drzewa na drzewo i wspinając się po pniach oplecionych pnączami. Kilkakrotnie byli zmuszeni zawracać, by ominąć polany wypełnione powoli osiadającymi wyziewami. Starali się nie oddychać, gdy mijali gęstsze wstęgi ciężkiego gazu, lecz Athaclena chcąc nie chcąc wyczuwała tchnienie oleistych, gryzących oparów. Tłumaczyła sobie, że narastające swędzenie miało prawdopodobnie charakter psychosomatyczny.

Benjamin co chwila spoglądał na nią ukradkiem. Szym z pewnością zauważył niektóre ze zmian, jakie w niej zaszły w miarę upływu minut — zwiększoną gibkość ramion, kołysanie się barków, większą ruchomość oraz dodatkową rozpiętość dłoni. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Galaktka dotrzyma mu kroku, huśtając się między drzewami.

Niemal na pewno nie znał ceny, jaką będzie musiała zapłacić za transformację gheer. Athaclena zaczęła już odczuwać ból, a wiedziała, że to dopiero początek.

Las był pełen dźwięków. Małe zwierzątka przemykały obok nich, uciekając przed obcym dymem i fetorem. Athaclena odbierała szybkie, gorące wibracje ich strachu. Gdy dotarli do szczytu pagórka wznoszącego się ponad osadą, dobiegły ich słabe krzyki przerażonych Terran poruszających się po omacku w ciemnym jak sadza lesie.

W brązowych oczach Benjamina wyczytała, że na dole znajdowali się jego przyjaciele.

— Widzi pani, jak to świństwo przylega do ziemi? — zapytał. — Wznosi się zaledwie o kilka metrów ponad dachy naszych budynków. Gdybyśmy tylko wybudowali choć jeden wysoki gmach!

— Najpierw by go rozwalili — wskazała Athaclena. — A dopiero potem puścili swój gaz.

— Hmmm — Benjamin skinął głową. — Cóż, chodźmy sprawdzić, czy któremuś z moich towarzyszy udało się uciec na drzewa. Może zdołali też pomóc kilku ludziom wejść na wystarczającą wysokość.

Nie zapytała Benjamina o jego ukrytą obawę — o to, o czym nie zdecydował się wspomnieć. Martwił się on o coś jeszcze poza znajdującymi się na dole ludźmi i szymami, jak gdyby tego nie było dosyć.

Im głębiej zapuszczali się w dolinę, tym wyżej wśród gałęzi musieli wędrować. Coraz częściej byli zmuszeni schodzić niżej. Muskali stopami plączące się wstęgi dymu, gnając swym nadrzewnym gościńcem. Na szczęście wyglądało na to, że oleisty gaz rozprasza się wreszcie. Stawał się coraz cięższy i ulegał kondensacji, tworząc delikatny deszcz szarego pyłu.

Benjamin zwiększył tempo, gdy ujrzeli białawe budynki centrum skryte za drzewami. Athaclena starała się ze wszystkich sił dotrzymać mu kroku, stawało się to jednak coraz trudniejsze. Enzymatyczne wyczerpanie kosztowało wiele. Korona Tymbrimki gorzała, gdy jej ciało starało się wyeliminować nagromadzone ciepło.

Skoncentruj się — pomyślała, kucnąwszy na kołyszącej się gałęzi. Zgięła nogi i spróbowała skupić wzrok na plamie zakurzonych liści i gałązek naprzeciwko niej.

Start.

Rozwinęła ciało, lecz w jej skoku zabrakło już energii. Zaledwie zdołała pokonać dwumetrową odległość. Mocno objęła podskakującą, kołyszącą się gałąź. Jej korona pulsowała niczym ogień.

Ściskała drzewo z obcego świata, oddychając przez otwarte usta. Nie była w stanie się poruszyć. Cały świat zamienił sil w rozmazaną plamę.

Może to nie tylko ból gheer — pomyślała. — Może ten gaz nie jest przeznaczony wyłącznie dla Terran. Może ginę od niego.

Upłynęło parę chwil, zanim odzyskała ostrość widzenia, a i wtedy dostrzegła niewiele więcej niż stopę o czarnej podeszwie pokrytą brązową sierścią… Benjamin stał nad nią, trzymając się zręczni gałęzi.

Jego dłoń dotknęła delikatnie gorących, falujących witek jej korony.

— Może pani tu zaczekać i odpocząć. Ja zbadam sytuację i zaraz wrócę.

Gałąź zadrżała raz jeszcze i szym zniknął.

Athaclena leżała bez ruchu. Nie mogła zrobić wiele więcej, poza wsłuchiwaniem się w słabe dźwięki nadbiegające z kierunku Centrum Howlettsa. W niemal godzinę po odlocie gubryjskiego krążownika nadal słyszała paniczne wrzaski szympansów oraz niezwykłe, niskie okrzyki jakiegoś zwierzęcia, którego nie potrafił rozpoznać.

Gaz się rozpraszał, lecz fetor wciąż był wyczuwalny, nawet tu, na górze. Athaclena trzymała nozdrza zamknięte, oddychając przez usta.

Żal mi biednych Ziemian, których nosy i uszy muszą przez cały czas być otwarte, wystawione na ataki całego świata.

Nie umknęła jej zawarta w tym ironia. Te istoty nie musiały przynajmniej słuchać swymi umysłami.