Gdy jej korona ostygła, Athaclena poczuła, że zalewa ją fala emocji… ludzkich, szympansich i tego innego rodzaju, który rozbłyskiwał i przygasał — „obcy”, który stał się już teraz niemal znajomy. Mijały minuty. Poczuła się trochę lepiej… na tyle, by poczołgać się wzdłuż konaru do miejsca, gdzie spotykał się on z pniem. Usiadła z westchnieniem, oparta o szorstką korę. Otaczał ją potok hałaśliwych dźwięków i emocji.
Może mimo wszystko nie umieram. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili.
Dopiero po pewnym czasie dotarło do niej, że coś dzieje się całkiem blisko. Poczuła, że jest obserwowana — i to z bardzo niewielkiej odległości! Odwróciła się i zaczerpnęła gwałtownie tchu. Z gałęzidrzewa odległego o zaledwie sześć metrów spoglądały na nią cztery pary oczu — trzy ciemnobrązowe i jedna jasnoniebieska.
Z wyjątkiem — być może — garstki rozumnych, półroślinnych Kantenów, Tymbrimczycy byli Galaktami, którzy najlepiej znali Ziemian. Mimo to Athaclena mrugnęła z zaskoczenia, niepewna co właściwie widzi.
Najbliżej pnia owego drzewa siedziała dorosła neoszympansica — „szymka” — ubrana jedynie w szorty. Trzymała w ramionach szymskie niemowlę. Brązowe oczy niewysokiej matki były szeroko rozwarte ze strachu.
Obok tej dwójki siedziało małe ludzkie dziecko o gładkiej skórze ubrane w drelichowy kombinezon. Jasnowłosa dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało do Athacleny.
Jednakże to czwarta i ostatnia istota na owym drzewie zbiła Tymbrimkę z tropu.
Przypomniała sobie dźwiękorzeźbę wykonaną przez neodelfiny, którą jej ojciec przywiózł do domu na Tymbrim ze swoich podróży. Było to wkrótce po tym epizodzie podczas Ceremonii Akceptacji Wyboru Tytlalów, gdy Athaclena zachowała się tak dziwnie w kalderze wygasłego wulkanu. Być może Uthacalthing pragnął grać dla niej dźwiękorzeźbę, by wyciągnąć ją z markotnego nastroju i udowodnić jej, że ziemskie walenie są w gruncie rzeczy uroczymi istotami, których nie należy się obawiać. Powiedział jej, by zamknęła oczy i pozwoliła, aby pieśń ją oblała.
Bez względu na to, jaki był jego motyw, skutek okazał się przeciwny do oczekiwanego. Słuchając dzikich, nieopanowanych form dźwiękowych Athaclena odniosła nagle wrażenie, że jest zanurzona w oceanie i słyszy, jak zbiera się gniewny, morski szkwał. Nie pomogło nawet, gdy otworzyła oczy i ujrzała, że wciąż siedzi w rodzinnym pokoju muzycznym. Po raz pierwszy w jej życiu słuch odniósł zwycięstwo nad wzrokiem.
Athaclena nigdy już nie słuchała tego sześcianu ani nie napotkała niczego równie dziwnego… to znaczy, aż do chwili, gdy natknęła się na niesamowity, metaforyczny krajobraz wewnątrz umysłu Roberta Oneagle’a.
Teraz znowu poczuła się tak samo! Gdyż, choć na pierwszy rzut oka czwarta z siedzących naprzeciwko niej istot wyglądała jak bardzo wielki szympans, korona mówiła jej coś całkiem innego.
To niemożliwe!
Brązowe oczy spoglądały na nią łagodnie i spokojnie. Ta istota niewątpliwie ważyła znacznie więcej niż wszystkie pozostałe razem, lecz mimo to trzymała ludzkie dziecko na kolanach delikatnie i ostrożnie. Gdy dziewczynka wierciła się, wielkie stworzenie parskało tylko i przesuwało się odrobinę, nie puszczając jej ani nie odrywając wzroku od Athacleny. W przeciwieństwie do normalnych szympansów twarz miało zupełnie czarną.
Nie zważając na ból, Athaclena zaczęła posuwać się powoli naprzód tak, by ich nie zaniepokoić.
— Cześć — wypowiedziała starannie w anglicu.
Ludzkie dziecko uśmiechnęło się ponownie i oparło nieśmiało głowę o masywną klatkę piersiową swego kudłatego obrońcy. Neoszympansia matka skuliła się ze strachu.
Masywne stworzenie z długą, spłaszczoną twarzą, skinęło tylko dwa razy głową i ponownie parsknęło.
Musował w nim Potencjał!
Athaclena tylko raz dotąd napotkała gatunek żyjący w wąskiej strefie dzielącej zwierzęta od uzyskanych istot rozumnych z klasy podopiecznych. W Pięciu Galaktykach stan taki był wielką rzadkością. gdyż każdy nowo odkryty przedrozumny gatunek szybko rejestrowano i oddawano do terminu jakiemuś klanowi gwiezdnych wędrowców celem poddania Wspomaganiu.
Do Athacleny dotarło, że ta istota posunęła się już daleko na drodze wiodącej do rozumności!
Ale przecież uważano, że przepaści dzielącej zwierzę od myśliciela nie sposób pokonać samemu! Co prawda, niektórzy ludzie wciąż upierali się przy swoich dziwacznych ideach z dni przed Kontaktem — teoriach twierdzących, że prawdziwa inteligencja może powstać drogą „ewolucji”. Nauka Galaktów dowodziła jednak, że próg ten można przebrnąć jedynie z pomocą innego gatunku, który już go przekroczył uprzednio.
Tak wyglądały sprawy zawsze, od legendarnych czasów pierwszego gatunku — Przodków — miliardy lat temu.
Nikt jednak nigdy nie wykrył opiekunów ludzi. Dlatego właśnie nazywano ich k’chu-non… dzikusami. Czy w ich starej idei mogło się kryć ziarenko prawdy? A jeśli tak, to czy to stworzenie mogłoby również…?
Och, nie! Dlaczego nie zauważyłam tego od razu?
Athaclena zrozumiała nagle, że nie było to zwierzę żyjące w stanie natury. Nie był to legendarny „Garthianin”, o którego odnalezienie prosił ją ojciec. Podobieństwo rodzinne było po prostu zbyt uderzające.
Spoglądała na zgromadzonych kuzynów, siedzących wspólnie na jednej gałęzi wysoko ponad gubryjskimi oparami. Człowiek, neoszympansy i… co?
Usiłowała sobie przypomnieć, co mówił jej ojciec o licencji udzielonej ludziom na zajmowanie ich rodzinnego świata. Ziemi. Po Kontakcie Instytuty uznały oficjalnie ich faktyczną dzierżawę. Niemniej Athaclena była pewna, że obowiązywały ich Prawa Odłogu oraz inne ograniczenia.
Wyszczególniono też kilka ziemskich gatunków.
Od wielkiego zwierzęcia promieniował Potencjał, jak od… — Athaclenie przyszła do głowy przenośnia — światło sygnalizacyjne płonące na drzewie naprzeciwko niej. Przeszukawszy pamięć na sposób tymbrimski, odnalazła w niej wreszcie nazwę, której szukała.
— Śliczny zwierzaczku — zapytała łagodnym tonem. — jesteś gorylem, prawda?
16. Centrum Howlettsa
Stworzenie podrzuciło wielką głową i parsknęło. Tuż obok niego szympansia matka zakwiliła łagodnie i spojrzała na Athaclenę z widoczną obawą.
Mała ludzka dziewczynka klasnęła jednak w dłonie, wyczuwając okazję do zabawy.
— Gorkiem! Jonny jest gorkiem! Jak ja! — małe, dziecięce pięści uderzyły w jej klatkę piersiową. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie wysokie, zawodzące wycie.
Goryl. Athaclena patrzyła zdumiona na olbrzymie, milczące stworzenie, usiłując sobie przypomnieć to, czego się dowiedziała mimochodem tak dawno temu.
Jego ciemne nozdrza rozwarły się, jak gdyby węszyło w kierunku Athacleny. Wolną ręką wykonało szybkie, skomplikowane znaki migowe skierowane do ludzkiego dziecka.
— Jonny chce się dowiedzieć, cy teraz pani psejmie dowództwo — zasepleniła dziewczynka. — Mam nadzieję, ze tak. Była pani naprawdę zmęcona, kiedy psestała pani gonić Benjamina. Cy on zrobił coś złego? Wie pani, on uciekł. Athaclena przysunęła się nieco bliżej.
— Nie — odparła. — Benjamin nie zrobił nic złego. Przynajmniej nie od chwili, gdy go spotkałam. Zaczynam jednak podejrzewać…
Przerwała. Ani dziecko, ani goryl nie pojęłyby jej obecnych podejrzeń, lecz dorosła szymka najwyraźniej rozumiała sprawę. W jej oczach malował się strach.
— Jestem Aprii — powiedział mały człowiek. — A to jest Nita. Je dziecko nazywa się Cha-Cha. Symki dają casem dzieciom na pocą tek łatwe imiona, bo one nie mówią za dobze, kiedy są małe — wyznała.