Выбрать главу

— Hej! Tępaki! Tu jestem! — Fiben krzyczał, podskakiwał na prawej nodze i wymachiwał rękoma. Ekipa ratownicza zatrzymała się. Szymy rozglądały się wokół, mrugając powiekami, podczas gdy echa niosły się po wąskim parowie. Fiben odsłonił zęby. Mimo woli warknął cicho pod wpływem frustracji. Patrzyli wszędzie, ale nie w jego kierunku!

Wreszcie chwycił kulę, zakręcił nią nad głową i cisnął na drugą stronę kanionu.

Jeden z szymów wydał głośny okrzyk i złapał drugiego za rękę. Obserwowali jak wywijający koziołki konar opadł na gałęzie lasu.

Dobrze — pomyślał Fiben. — Teraz pomyślcie. Odnajdziecie miejsce, w którym zaczął się tor jego lotu.

Dwóch poszukiwaczy wskazało w jego stronę. Ujrzeli, jak wymachiwał rękami. Krzyknęli z podniecenia i zaczęli podskakiwać i biegać w kółko.

Zapominając na chwilę o własnej małej regresji, Fiben mruknął pod nosem.

— Ale mam szczęście! Musiała mnie uratować banda fizoli. Dajcie spokój, chłopaki. Nie róbmy z tego deszczowego tańca.

Mimo to uśmiechnął się, gdy zbliżali się ku jego leżącej na stoku polanie. I podczas całego ściskania się i poklepywania po plecach, które nastąpiło później, sam się zapomniał i wydał z siebie kilka radosnych pohukiwań.

18. Uthacalthing

Jego mała szalupa była ostatnim statkiem, który wystartował z kosmoportu Port Helenia. Na ekranach detekcyjnych widoczne były już krążowniki wchodzące w niższe warstwy atmosfery.

W porcie nieliczny oddział milicji i Terrageńskiej Piechoty Morskiej przygotowywał się do ostatniej, daremnej bitwy. Ich wyzwanie transmitowane było na wszystkich kanałach.

— …Odmawiamy najeźdźcom prawa do lądowania tutaj. Domagamy się od Galaktycznej Cywilizacji obrony przed ich agresją. Odmawiamy Gubru zezwolenia na lądowanie na terenie, który legalnie dzierżawimy. Na dowód tego mały, uzbrojony Oddział Formalnego Oporu oczekuje na najeźdźców w stołecznym kosmoporcie. Nasze wyzwanie…

Uthacalthing kierował szalupą za pośrednictwem nonszalanckich ruchów nadgarstka i kciuka, na których umieszczone były sterowniki. Maleńki stateczek gnał na południe wzdłuż brzegu Morzył Ciimarskiego szybciej od dźwięku. Jasne promienie słońca odbijały się w szerokich wodach po jego prawej stronie.

— …jeśli odważą się stawić nam czoła w walce istoty z istotą, zamiast kryć się w swych statkach wojennych…

Uthacalthing skinął głową.

— Wygarnijcie im. Ziemianie — odezwał się łagodnym tonem w anglicu. Dowódca wyznaczonego oddziału prosił go o radę. jak sformułować rytualne wyzwanie. Uthacalthing miał nadzieję, że jego pomoc okazała się użyteczna.

Transmisja nie ustawała. Wymieniono liczbę oraz typy broni oczekującej w kosmoporcie na schodzącą do lądowania armadę, by nieprzyjaciel nie miał usprawiedliwienia, jeśli użyje przemożnej siły. W podobnej sytuacji Gubru nie będą mieli innego wyboru, jak zaatakować obrońców za pomocą sił naziemnych. A wtedy będą musieli ponieść pewne straty.

O ile Kodeksy wciąż obowiązują — pomyślał w duchu Uthacalthing. — Nieprzyjaciel może już nie dbać o Zasady Wojny.

Trudno było sobie wyobrazić podobną sytuację, lecz z dalekich gwiezdnych szlaków dobiegały pogłoski…

Kabinę pilota otaczał szereg ekranów. Jeden z nich ukazywał krążowniki pojawiające się w polu widzenia kamer miejskiego dziennika Port Helenia. Na innym widniały szybkie myśliwce przeszywające niebo nad kosmoportem.

Za plecami Uthacalthing słyszał niskie zawodzenie. To dwóch szczudłowatych Ynnian wymieniało pomiędzy sobą skargi na swój los. Te stworzenia jednak były przynajmniej w stanie wcisnąć się w tymbrimskie siedzenia. Ich potężny pan musiał stać.

Kault nie ograniczał się do stania. Chodził po ciasnej kabinie. Nadymał grzebień tak, że uderzał on co chwila w niski sufit. Thennanianin nie był w dobrym nastroju.

— Dlaczego, Uthacalthing? — mruknął nie pierwszy już raz. — Dlaczego zwlekałeś tak długo? Byliśmy dosłownie ostatnimi, którzy stamtąd odlecieli!

Ze szczelin oddechowych Kaulta buchnęło powietrze.

— Powiedziałeś mi, że wyruszymy poprzedniej nocy! Jak najszybciej zebrałem trochę rzeczy i byłem gotowy, ale ty się nie zjawiłeś! Czekałem. Minęło mnie kilka okazji do wynajęcia innego środka transportu, podczas gdy ty wysyłałeś jedną wiadomość za drugą, każąc mi być cierpliwym. A potem, gdy późnym świtem wreszcie się pojawiłeś, odlecieliśmy tak beztrosko, jakbyśmy udawali się na wycieczkę do Łuku Przodków!

Uthacalthing pozwolił swemu koledze narzekać. Udzielił mu już formalnych przeprosin i zapłacił dyplomatyczną grzywnę. Nie wymagano od niego niczego więcej.

Ponadto wszystko toczyło się dokładnie tak, jak to zaplanował.

Na tablicy kontrolnej rozbłysło żółte światło. Rozległ się brzęczący dźwięk.

— Co to jest? — zaniepokojony Kault przesunął się naprzód, powłócząc nogami. — Czy wykryli nasze silniki?

— Nie.

Kault westchnął z ulgą.

Uthacalthing ciągnął:

— Nie chodzi o silniki. To światełko oznacza, że przed chwilą wysondowała nas wiązka probabilistyczna.

— Co? — Kault niemal krzyknął. — Czy ten statek nie ma osłony? Nie używasz nawet grawitorów! Jaką probabilistyczną anomalię mogli wykryć?

Uthacalthing wzruszył ramionami, jak gdyby ten ludzki gest był mu wrodzony.

— Być może nieprawdopodobieństwo ma charakter wewnętrzny — zasugerował. — Może coś, co dotyczy nas samych, jarzy się wzdłuż linii świata. Możliwe, że to właśnie wykryli.

Kącikiem prawego oka ujrzał, że Kault dygocze. Gatunek Thennanian wydawał się czuć niemal przesądny lęk przed wszystkim, co miało coś wspólnego ze sztuką czy nauką kształtowania rzeczywistości. Uthacalthing pozwolił, by looth’troo — przeprosiny dla wroga — uformowało się delikatnie wśród jego witek i powtórzył sobie, że rasy jego i Kaulta są oficjalnie w stanie wojny. Miał prawo drażnić swego wroga-przyjaciela, tak samo jak poprzednio było etycznie do przyjęcia, gdy postarał się, by w statku Kaulta dokonano sabotażu.

— Nie martwiłbym się o to — poradził. — Mamy nad nimi sporą przewagę.

Zanim Thennanianin zdążył odpowiedzieć, Uthacalthing pochylił się do przodu i przemówił szybko w siódmym galaktycznym sprawiając, że obraz na jednym z ekranów powiększył się.

— Thwill’kou-chlliou! — zaklął. — Popatrz, co oni robią!

Kault odwrócił się i wbił wzrok w ekran. Holoobraz ukazywał ogromne krążowniki, które unosiły się nad miastem stołecznym, wypuszczając na budynki i parki brązowy opar. Choć dźwięk był nastawiony cicho, mogli niemal usłyszeć panikę w głosie spikera, gdy opisywał ciemniejące niebo, jak gdyby komukolwiek w Port Helenia potrzebne były jego objaśnienia.

— Niedobrze się dzieje — grzebień Kaulta szybciej zaczął uderzać w sufit. — Gubru okazują surowość większą niż wymagana w obecnej sytuacji i dozwolona ich uprawnieniami wojennymi.

Uthacalthing skinął głową. Zanim jednak zdążył przemówić, zamrugało kolejne żółte światło.

— Co się znowu dzieje? — westchnął Kault.

Oczy Uthacalthinga oddaliły się od siebie najbardziej, jak było to możliwe.

— To oznacza, że podąża za nami statek pościgowy — odparł. — Może nas czekać walka. Czy umiesz obsługiwać konsolę bojową klasy pięćdziesiąt siedem, Kault?