— Nie, ale myślę, że jeden z moich Ynnian…
Uthacalthing przerwał jego odpowiedź krzycząc:
— Trzymaj się! — po czym włączył grawitory szalupy. Ziemia przemknęła pod nimi z głośnym gwizdem. — Przystępuję do manewrów wymijających! — zawołał.
— Dobrze — szepnął Kault przez szpary na szyi.
Och, dzięki niech będą grubej czaszce Thennanian — pomyślał Uthacalthing. Starał się panować nad wyrazem twarzy, choć wiedział, że jego kolega ma tyle wrażliwości empatycznej, co kamień, i nie jest w stanie odebrać jego radości.
Gdy ścigające ich statki otworzyły ogień, korona Uthacalthinga zaczęła śpiewać.
19. Athaclena
Zielone wypustki lasu zlewały się z trawnikami i pomalowanymi na kolor liści budynkami centrum, jak gdyby chciano, by instytucja nie rzucała się w oczy z powietrza. Choć wiatr z zachodu odpędził wreszcie ostatnie widoczne strzępy aerozolu wypuszczonego ze statku najeźdźców, cienka warstwa gruboziarnistego pyłu pokrywała wszystko poniżej wysokości pięciu metrów, wydzielając ostry, nieprzyjemny odór.
Korona Athacleny nie kurczyła się już pod wpływem niepowstrzymanego ryku paniki. Nastrój pomiędzy budynkami uległ zmianie. Była tam teraz wyczuwalna nuta rezygnacji… oraz inteligentnego gniewu.
Podążyła za Benjaminem ku pierwszej polanie, gdzie ujrzała małe grupki neoszympansów biegających po ogrodzonym terenie z palcami nóg zwróconymi do środka. Jedna ich para przemknęła obok niej, dźwigając na noszach dokładnie opatulony ciężar.
— Może jednak nie powinna tam pani schodzić — wychrypiał Benjamin. — Chodzi mi o to, że choć jest oczywiste, że gaz przygotowano z myślą o ludziach, nawet nam, szymom, zaszumiało od niego trochę we łbach. Pani jest bardzo ważna…
— Jestem Tymbrimką — odparła chłodno Athaclena. — Nie mogę tu tak siedzieć, kiedy potrzebują mnie podopieczni i równi mi rangą opiekunowie.
Benjamin pokłonił się na znak zgody. Poprowadził ją w dół po przypominającym schody ciągu gałęzi, aż wreszcie z niejaką ulgą postawiła stopę na ziemi. Gryzący odór był tu silniejszy. Athaclena próbowała nie zwracać na niego uwagi, lecz serce waliło jej pod wpływem podenerwowania.
Mijali obiekty, w których z pewnością zakwaterowano i szkolono goryle. Były tam otoczone płotem place i tereny służące do zabaw, a także przeprowadzania testów. Najwyraźniej dokonywano tu intensywnych, choć prowadzonych na małą skalę, wysiłków. Czy Benjamin naprawdę sobie wyobrażał, że zdoła ją oszukać tylko przez fakt, że wyśle przedrozumne małpy do dżungli, by się tam ukryły?
Miała nadzieję, że żadna z nich nie ucierpiała pod wpływem gazu czy podczas paniki, która nastąpiła później. Pamiętała ze swych krótkich lekcji historii Ziemian, że goryle — choć silne — znane były z tego, że są wrażliwymi a nawet delikatnymi stworzeniami.
Szymy odziane w szorty, sandały i wszechobecne ładownice na narzędzia ganiały w różne strony, zajęte poważnymi sprawami. Niektóre spoglądały ciekawie na Athaclenę, gdy się zbliżała, nie zatrzymywały się jednak, by z nią pomówić. W gruncie rzeczy słyszała bardzo niewiele słów.
Krocząc lekko po ciemnym pyle, dotarli do centrum ośrodka. Tam wreszcie Athaclena i jej przewodnik napotkali ludzi. Spoczywali oni na leżankach ustawionych na schodach głównego budynku — mel i fem. Głowa ludzkiego mężczyzny była całkowicie pozbawiona włosów, a jego oczy miały ślady fałd na powiekach. Sprawiał wrażenie ledwie przytomnego.
Drugi człowiek był wysoką, ciemnowłosą kobietą. Jej skóra miała zupełnie czarną barwę. Athaclena nigdy dotąd nie widziała tak głębokiego, intensywnego odcienia. Zapewne kobieta była jedną z tych rzadkich ludzi „czystej krwi”, którzy zachowali charakterystyczne cechy swych starożytnych „ras”. W kontraście z nią skóra stojących obok szymów, pod ich niejednolitą pokrywą brązowych włosów, była niemal bladoróżowa.
Z pomocą dwóch neoszympansów, które wyglądały na starsze, czarna kobieta zdołała wesprzeć się na łokciu, gdy Athaclena do niej podeszła. Benjamin wystąpił naprzód, by dokonać przedstawienia.
— Doktor Taka, doktorze Schultz, doktorze M’Bzwelli, szymie Fredericku, wszyscy z Terrańskiego Klanu Dzikusów, przedstawiam wam szanowną Athaclenę, a Tymbrimi ab-Caltmour ab-Brma ab-Krallniht ul-Tytlal.
Athaclena obrzuciła spojrzeniem Benjamina zaskoczona, że potrafił wyrecytować z pamięci honorowy tytuł jej gatunku.
— Doktorze Schultz — powiedziała i skinęła lekko głową do szyma po lewej. — Doktor Taka — kobiecie pokłoniła się nieco niżej. Ostatnim pochyleniem głowy objęła zarówno drugiego człowieka, jak i szyma. — Doktorze M’Bzwelli i szymie Fredericku. Przyjmijcie, proszę, moje kondolencje z powodu okrucieństwa, jakie wyrządzono waszemu osiedlu i waszemu światu.
Szymy pokłoniły się nisko. Kobieta również próbowała to zrobić, lecz była zbyt słaba.
— Dziękujemy za wyraz twych uczuć — odparła z wysiłkiem. — Nie wątpię, ze my. Ziemianie, jakoś z tego wybrniemy… Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona, widząc jak córka tymbrimskiego ambasadora zjawia się znikąd akurat teraz.
Mogę się o to założyć — pomyślała Athaclena w anglicu. Tym razem posmak sarkazmu w ludzkim stylu sprawił jej przyjemność. — Moja obecność jest dla waszych planów niemal równie wielką katastrofą, jak Gubru i ich gaz!
— Mój przyjaciel został ranny — powiedziała na głos. — Trzy wasze neoszympansy udały się, by go odszukać, jakiś czas temu. Czy otrzymaliście od nich jakąś wiadomość?
Kobieta skinęła głową.
— Tak, tak. Właśnie dotarł do nas impuls od ekipy ratunkowej. Robert Oneagle jest przytomny i w dobrym stanie. Druga grupa, którą wysłaliśmy na poszukiwanie strąconego statku, dołączy do nich wkrótce, z kompletnym wyposażeniem medycznym.
Athaclena poczuła, jak pełen napięcia niepokój, który stłamsiła w swoim umyśle, rozwiał się.
— Dobrze. Bardzo dobrze. W takim razie przejdę do innych spraw.
Jej korona rozwinęła się, gdy dziewczyna uformowała kuouwassooe — glif przeczucia — choć wiedziała, że obecni wyczują co najwyżej jego skraj albo w ogóle nic.
— Po pierwsze, jako członek gatunku, który był z wami w sojuszu już od chwili, gdy wy dzikusy z takim hałasem wtargnęliście na scenę Pięciu Galaktyk, oferuję swą pomoc w czasie obecnego kryzysu. Zrobię jako współopiekun, co tylko będę mogła, żądając w zamian jedynie pomocy w skontaktowaniu się z ojcem, o ile będziecie w stanie jej udzielić.
Załatwione — doktor Taka skinęła głową. — Załatwione i dziękujemy.
Athaclena postąpiła krok naprzód.
— Po drugie… muszę dać wyraz przerażeniu, z jakim odkryłam funkcję tego ośrodka. Dowiedziałam się, że jesteście zaangażowani w nieusankcjonowane Wspomaganie… pozostawionego odłogiem gatunku!
Czwórka zarządzających spojrzała na siebie nawzajem. Athaclena potrafiła już czytać z ludzkich twarzy na tyle dobrze, by rozpoznać wyraz zasmuconej rezygnacji.
— Ponadto — ciągnęła — muszę zauważyć, iż wykazaliście się tak złym smakiem, że popełniliście tę zbrodnię na planecie Garth, tragicznej ofierze dawnych ekologicznych nadużyć…
— Chwileczkę! — zaprotestował szym Frederick. — Jak może pani porównywać to, co robimy, z masakrą wywołaną przez Bum…
— Fred, spokój! — wtrącił się kategorycznie drugi szym, doktor Schultz.
Frederick zamrugał powiekami. Zdając sobie sprawę, że już za późno na wycofanie tych słów, mamrotał dalej.
— …jedyne planety, na których pozwolono się osiedlić Ziemskiemu Klanowi, to spaprane już przez nieziemniaków…
Drugi człowiek, doktor M’Bzwelli, zaczął pokasływać. Frederick zamknął się i odwrócił spojrzenie. Ludzki mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na Athaclenę.
— Przyparła nas pani do muru — westchnął. — Czy możemy prosić, by pozwoliła nam pani się wytłumaczyć, zanim wniesie pani oskarżenie? Rozumie pani, my… nie jesteśmy reprezentantami naszego rządu. Jesteśmy… prywatnymi przestępcami.
Athaclena poczuła osobliwy rodzaj ulgi. Stare, dwuwymiarowe przedkontaktowe ziemskie filmy — zwłaszcza te thrillery o „policjantach i złodziejach” tak popularne wśród Tymbrimczyków — częste zdawały się obracać wokół tego, jak jakiś starożytny gwałciciel prawa podejmował próbę „uciszenia świadka”. Athaclena częścią umysłu zastanawiała się, jak dalece atawistyczni są naprawdę jej rozmówcy. Odetchnęła głęboko i skinęła głową.
— Niech będzie. Na czas obecnego kryzysu możemy odłożyć tę kwestię na bok. Wprowadźcie mnie proszę w tutejszą sytuację. Co nieprzyjaciel próbuje osiągnąć za pomocą tego gazu?
— On osłabia wszystkich ludzi, którzy go wdychają — odparła doktor Taka. — Godzinę temu nadano komunikat. Najeźdźcy oznajmili, że porażeni muszą otrzymać antidotum przed upływem tygodnia, gdyż w przeciwnym razie umrą. Rzecz jasna, podają je wyłącznie na terenach miejskich.
— Gaz szantażujący! — szepnęła Athaclena. — Chcą wziąć wszystkich ludzi na planecie jako zakładników!
— No właśnie. Musimy zgłosić się do nich lub paść trupem w ciągu sześciu dni.
Korona Athacleny zaiskrzyła pod wpływem gniewu. Gaz szantażujący był nieodpowiedzialną bronią, nawet jeśli jego użycie w pewnych, ściśle określonych typach wojny było legalne.
— Co się stanie z waszymi podopiecznymi?
Neoszympansy istniały od zaledwie kilku stuleci i nie powinno się ich zostawiać na pustkowiu bez nadzoru.
Doktor Taka skrzywiła usta. Najwyraźniej ona również była zaniepokojona.
— Wydaje się, że na większość szymów gaz nie podziałał. Ale wśród nich jest bardzo niewielu urodzonych przywódców, takich jak Benjamin czy doktor Schultz.
Brązowe małpie oczy doktora Schultza spojrzały w dół, na jego ludzką przyjaciółkę.
— Nie martw się, Susan. Jak mówisz, jakoś z tego wybrniemy — zwrócił się z powrotem w stronę Athacleny. — Będziemy ewakuować ludzi etapami. Najpierw dzieci i starcy, dziś w nocy. Jednocześnie zaczniemy niszczyć ośrodek i zacierać ślad tego, co się tu działo.
Widząc, że Athaclena ma zamiar wyrazić sprzeciw, postarzały neoszympans uniósł dłoń.
— Tak, tak. Zaopatrzymy panią w kamery i pomocników, by mogła pani najpierw zebrać dowody. Czy to wystarczy? Nigdy nam się nie śniło, by przeszkodzić pani w spełnieniu obowiązku.
Athaclena wyczuwała gorycz szymskiego genetyka, nie współ czuła mu jednak. Wyobraziła sobie, jak poczułby się jej ojciec, gdyby o tym usłyszał. Uthacalthing lubił Ziemian. Ta nieodpowiedzialna, przestępcza działalność zraniłaby go głęboko.
— Nie ma sensu dawać Gubru usprawiedliwienia dla ich agresji — dodała doktor Taka. — Sprawę goryli można przedstawić Tymbrimskiej Radzie Najwyższej, jeśli pani sobie życzy. Nasi sojusznicy będą mogli zdecydować, jakie podjąć kroki, czy wystąpić z formalnym oskarżeniem, czy też pozostawić ukaranie nas naszemu rządowi.
Athaclena dostrzegła logikę propozycji. Po chwili skinęła głową.
— Niech i tak będzie. Przynieście mi swoje kamery, a zarejestruję i pożar.