Jej twarz była jednak pozbawiona wyrazu w chwili, gdy pułkownik Maiven, ludzki dowódca Gwardii Honorowej, spojrzał ostro w jego stronę.
Odpowiedź Swoio pełna była komunałów. Bądźcie cierpliwi — nalegała. — W Pięciu Galaktykach panuje zamieszanie. Fanatycy z grona wielkich potęg powodują tyle szumu, gdyż sądzą, że nadciąga millennium, koniec wielkiej ery. Przystąpili do działania jako pierwsi. W przeciwieństwie do nich Umiarkowani oraz Instytuty Galaktyczne muszą działać wolni i rozsądniej. Niemniej i one zareagują, zapewniała. We właściwym momencie. Mały Garth nie zostanie zapomniany.
Jasne — pomyślał z sarkazmem Fiben. — Pomoc może przecież nadejść już za stulecie czy dwa!
Reszta szymów z Gwardii Honorowej popatrzyła na siebie nawzajem, przewracając oczyma na znak niesmaku. Ludzcy oficerowie byli bardziej powściągliwi, ale Fiben ujrzał, jak jeden z nich pokazał gestem dłoni, gdzie mu wyrośnie kaktus.
Swoio zatrzymała się wreszcie przed seniorem korpusu dyplomatycznego, Uthacalthinigiem Przyjacielem Ludzi, konsulem i ambasadorem Tymbrimczyków.
Wysoki nieziemiec miał na sobie czarną, luźną szatę, która podkreślała bladość jego skóry. Usta Uthacalthinga były małe, zaś, nos przypominający w ludzkiej twarzy rozstęp między jego skrytymi w cieniu oczyma wydawał się bardzo szeroki. Na głowie miał wielki kołnierz z miękkiego, brązowego futra ograniczony falującymi witkami, zaś dłonie długie i delikatne. Mimo to wrażenie człekokształtności było bardzo silne. Fibenowi zawsze zdawało się, że obdarzony lotnym humorem, przedstawiciel największego sojusznika Ziemi w każdej chwili może wybuchnąć śmiechem z jakiegoś żartu, wielkiego czy małego. Był jedyną istotą na tym płaskowyż która sprawiała wrażenie nie poruszonej panującym dzisiaj napięciem. Ironiczny uśmieszek Tymbrimczyka wpłynął pozytywnie na Fibena, podnosząc go na chwilę na duchu.
Nareszcie! Fiben westchnął z ulgą. Wyglądało na to, że Swoio wreszcie skończyła. Odwróciła się i poszła w górę rampy do oczekującego na nią promu. Na ostrą komendę pułkownika Maive Gwardia stanęła na baczność. Fiben zaczął odliczać w myśli liczbę kroków dzielących go od cienia i zimnego napoju.
Było jednak jeszcze za wcześnie na relaks. Fiben nie był jedynym, który jęknął cicho, gdy na szczycie rampy Synthianka odwróciła się, by przemówić do widzów po raz kolejny.
Nad tym, co wtedy się wydarzyło — i w jakiej dokładnie kolejności — Fiben miał się zastanawiać jeszcze długo. Wyglądało jednak na to, że gdy tylko pierwsze piskliwe tony szóstego galaktycznego opuściły usta Swoio, po drugiej stronie lądowiska nastąpiło coś dziwacznego. Fiben poczuł swędzenie wewnątrz gałek oczny i spojrzał na lewo w sam czas, by zobaczyć łagodny blask wokół jednej z łodzi wywiadowczych. Potem wydało mu się, że mały stateczek eksplodował.
Nie przypominał sobie momentu, gdy padł na pole startowe, próbując wkopać się w mocną, elastyczną powierzchnię.
Co to? Atak nieprzyjaciela? Tak szybko?
Usłyszał, że Simon parsknął gwałtownie. Rozległ się cały szereg kichnięć. Mrugając powiekami, by usunąć kurz z oczu, Fiben zerknął w tamtą stronę i ujrzał, że stateczek wywiadowczy nadal istnieje — więc nie eksplodował!
Części pola jednak wyrwały się spod kontroli. Roziskrzyły się oślepiającym i oślepiającym blaskiem wybuchu światła i dźwięku. Odziani w skafandry osłonowe inżynierowie pognali w tamtą stronę, by wymienić na łodzi uszkodzony generator prawdopodobieństwa. Zanim jednak tego dokonali, odstręczający pokaz dał się we znaki wszystkim, którzy znajdowali się w pobliżu, wpływając na każdy z posiadanych przez nich zmysłów — od dotyku i smaku aż po węch i psi. Uiii! — gwizdnęła szymka stojąca po lewej stronie Fibena, trzymając się w bezsilnym geście za nos. — Kto podłożył tu bombę mącącą?
W jednej chwili, z niesamowitą pewnością, Fiben zrozumiał, że szymka użyła właściwego określenia. Przetoczył się szybko na drugi bok, akurat na czas, by zobaczyć jak synthiańska ambasador z nosem zmarszczonym z niesmaku i wąsami skurczonymi ze wstydu pognała do statku, zapominając o wszelkiej godności. Właz zamknął się z głośnym brzękiem.
Wreszcie ktoś znalazł odpowiedni przełącznik i powstrzymał przenikliwy, przeciążający zmysły impuls, po którym został jedynie nieznośny posmak oraz dzwonienie w uszach. Członkowie Gwardii Honorowej podnieśli się i otrzepali z pyłu, mrucząc z podenerwowaniem. Niektórzy z ludzi i szymów drżeli jeszcze, mrugali powiekami i ziewali energicznie. Jedynie flegmatyczny, nie zważający na nic tymbrymski ambasador sprawiał wrażenie nieporuszonego. Wydawało się nawet, że Kault jest zdziwiony niezwykłym zachowaniem Ziemian.
Bomba cuchnąca. Fiben skinął głową. Ktoś uznał, że to świetny dowcip. I myślę, że wiem kto.
Fiben przyjrzał się bacznie Uthacalthingowi. Gapił się na istotę, której nadano imię Przyjaciel Ludzi, przypominając sobie, jak tymbrimczyk uśmiechnął się, gdy Swoio, mała, nadęta Synthian przystąpiła do wygłaszania ostatniego przemówienia. Tak jest, byłby gotów przysiąc na egzemplarz dzieł Darwina, że w tej chwili, na moment przed awarią łodzi wywiadowczej, korona przejrzystych witek Uthacalthinga uniosła się, a ambasador nadymał się, jak gdyby oczekiwał czegoś z radością. Fiben potrząsnął głową. Mimo ich sławetnych zdolności parapsychicznych, żaden Tymbrimczyk nie mógłby wywołać podobnego impulsu posługując się jedynie siłą woli. To wszystko było przygotowane z góry.
Synthiański prom wzniósł się na strumieniu powietrznym i prześlizgnął nad lądowiskiem, by oddalić się na bezpieczny dystans. Następnie lśniący statek pognał z wysokim jękiem grawitorów ku niebu, na spotkanie z obłokami.
Na komendę pułkownika Maivena Gwardia Honorowa przybrała postawę zasadniczą po raz ostatni. Koordynator Planetarny i dwóch pozostałych na Garthu posłów przeszło przed szeregiem, dokonują inspekcji. Może był to tylko wymysł jego wyobraźni, lecz Fiben był pewien, że przechodząc przed nim Uthacalthing zwolnił na chwilę. Szym nie miał wątpliwości, że jedno z tych wielkich oczu ze srebrzystą obwódką spojrzało prosto na niego. A drugie mrugnęło.
Fiben westchnął.
Bardzo zabawne — pomyślał z nadzieją, że tymbrimski emisariusz wychwyci sarkazm w jego umyśle. — Za tydzień wszyscy możemy być kopcącymi się trupami, a ty sobie urządzasz dowcipasy.
Bardzo zabawne, Uthacalthing.
2. Athaclena
Witki zatrzepotały wzdłuż jej głowy, gwałtowne w swym podnieceniu. Athaclena pozwoliła, by jej frustracja i gniew zamusowały, na koniuszkach srebrzystych włókien niczym ładunek elektryczny. Ich końce zafalowały, jak gdyby z własnej woli, niczym szczupłe palce, przekształcając jej niemal dotykalną złość w coś…
Jeden z ludzi oczekujących w pobliżu na audiencję u Koordynatora Planetarnego powąchał powietrze i rozejrzał się wokół niepewnie. Odsunął się od Athacleny, nie wiedząc dokładnie, dlaczego nagle poczuł się nieswojo. Był zapewne urodzonym, choć prymitywnym empatą. Niektórzy z ludzi potrafili niewyraźnie kennować tymbrimskie glify empatyczne, choć niewielu tylko zdobyło odpowiednie szkolenie potrzebne, by odebrać coś więcej niż niejasne emocje.
Również ktoś inny zauważył, co zrobiła Athaclena. Po drugiej stronie sali jej ojciec stojący wśród małej grupy ludzi poderwał gwałtownie głowę. Jego własna korona witek pozostała gładka i nieporuszona, lecz Uthacalthing uniósł głowę i odwrócił się lekko, spojrzeć na nią z pytającym i zarazem lekko rozbawionym wyrazem twarzy.
Reakcja mogłaby być podobna, gdyby ludzki rodzic złapał swą córkę na tym, jak kopnęła kanapę lub mruknęła coś do siebie złością. Wewnętrzna frustracja była w obu przypadkach podobna, z tym że Athaclena wyrażała ją przez swą tymbrimską empatię nie uzewnętrzniony napad gniewu. Gdy ojciec spojrzał na cofnęła pośpiesznie falujące witki i wymazała paskudny czuły glif, który kształtowała nad głową. To jednak nie ugasiło jej złości. W tym tłumie Ziemian trudno zapomnieć o sytuacji.