— Nie… nie wiem, o co ci chodzi.
— Nie wiesz? Sprawdzali kolonialne akta, frajerze, i wyłowili całą masę szymów z college’u, takich jak ty, celem przesłuchania. Jak dotąd pobierali tylko próbki, ale mam przyjaciół, którzy mówią, że planują czystkę na pełną skalę. No i co ty na to?
— Zamknij się, kurwa! — krzyknął ktoś. Tym razem odwróciło się kilka twarzy. Fiben ujrzał szkliste oczy, plamki śliny i odsłonięte kły.
Poczuł się rozdarty. Rozpaczliwie pragnął się stąd wydostać. A jeśli w tym, co mówili ci faceci w kombinezonach, było trochę prawdy? W takim przypadku byłaby to ważna informacja.
Postanowił, że posłucha jeszcze przez chwilę.
— To raczej zaskakujące — powiedział, opierając się łokciem o bar. — Gubru to fanatyczni konserwatyści. Bez względu na to, co robią innym gatunkom na poziomie opiekunów, założę się, że nigdy nie zaingerowaliby w procedurę Wspomagania. To sprzeczne z ich religią.
Wąsacz uśmiechnął się tylko.
— Czy to ci mówili w college’u, niebieski chłopczyku? Ale teraz ważne jest to, co mówią Galaktowie.
Cała banda, która wydawała się bardziej zainteresowana Fibenem, niż prowokacyjnym wirowaniem Sylwie, otoczyła go ciasno. Tłum pohukiwał coraz głośniej, muzyka grzmiała coraz mocniej. Fiben czuł się, jakby głowa miała mu pęknąć od hałasu.
— …za spokojny, żeby mu się podobało przedstawienie dla prostych robotników. Nigdy nie splamił się prawdziwą pracą. Mimo to wystarczy, żeby strzelił palcami, i nasze własne szymki gnają do niego!
Fiben dostrzegł w tym jakąś fałszywą nutę. Szym z wąsami był nazbyt spokojny, jego pieniackie docinki zbyt wykalkulowane. W takim środowisku jak to, z całym jego hałasem i seksualnym napięciem, prawdziwy filozof nie byłby w stanie tak dobrze się skoncentrować.
To nadzorowani! — zdał sobie nagle sprawę. Teraz już dostrzegł oznaki. Twarze dwóch spośród szymów w kombinezonach z zamkami błyskawicznymi nosiły stygmaty nieudanych genetycznie interwencji — cętkowana, kakofreniczna twarz, mrugające oczy i wiecznie zakłopotana mina świadcząca o zwarciu w mózgu — żenujące przypomnienia faktu, że Wspomaganie było trudnym procesem, nie pozbawionym ceny.
Fiben czytał w lokalnym czasopiśmie, na krótko przed inwazją, że najmodniejsi członkowie społeczności nadzorowanych zaczęli ostatnio nosić zapinane na zamek błyskawiczny kombinezony o jaskrawych kolorach. Zrozumiał nagle, że przyciągnął uwagę szymów najgorszego z możliwych rodzajów. Gdy w pobliżu nie było ludzi ani żadnej oznaki obecności regularnych władz, nie sposób było przewidzieć, co mogą zrobić ci czerwonokartowcy.
Było oczywiste, że musi się stąd wydostać. Ale jak? Nadzorowani otaczali go z każdą chwilą coraz ciaśniej.
— Słuchajcie, chłopaki. Przyszedłem tu tylko zobaczyć, co się dzieje. Dziękuję wam za wyrażenie opinii. Naprawdę muszę już iść.
— Mam lepszy pomysł — przywódca uśmiechnął się szyderczo. Może tak byśmy przedstawili cię temu Gubru, a on już sam ci powie, co się dzieje i co zamierzają zrobić z szymami z college’u. Hę?
Fiben mrugnął. Czy te szeny naprawdę mogły współpracowały z najeźdźcą?
Uczył się historii Starej Ziemi — długich stuleci ciemnoty przed Kontaktem, gdy samotna i nieświadoma ludzkość dokonywała straszliwych eksperymentów ze wszystkim, od mistycyzmu aż po tyranię i wojnę. Oglądał i czytał niezliczone relacje z tych zamierzchłych czasów — zwłaszcza opowieści o samotnych mężczyznach i kobietach, którzy odważnie, często bez nadziei na sukces, stawiali czoła złu. Wstąpił do kolonialnej milicji częściowo pod wpływem romantycznego pragnienia naśladowania odważnych bojowników maqms, Palmachu i Ligi Satelitów Energetycznych.
Historia mówiła też jednak o zdrajcach, o tych, którzy pragnęli osiągnąć osobiste korzyści bez względu na środki, nawet wspinając, się po plecach własnych towarzyszy.
— No chodź, chłopczyku z college’u. Tam czeka ptaszek, któremu chciałbym cię przedstawić.
Uścisk na ramieniu Fibena przypominał zaciskające się imadło. Wyraz pełnego bólu zaskoczenia na jego twarzy sprawił, że wąsaty szym się uśmiechnął.
— Domieszali mi trochę ekstra genów siły — wyszczerzył szyderczo zęby. — Ta część ich manipulacji się udała, ale niektóre z innych nie. Mówią na mnie Irongrip i nie mam niebieskiej karty ani nawet żółtej. A teraz chodźmy. Zapytamy porucznika ze Szwadronu Jasnego Szponu, co Gubru planują dla szymskich mądrali.
Mimo bolesnego nacisku na ramię, Fiben udawał nonszalancję.
— Jasne. Czemu nie? Czy chcesz się może założyć? — jego górna warga skrzywiła się na znak pogardy. — Gubru są ściśle przystosowani do dziennego trybu życia. Idę o zakład, że przekonasz się, iż za tymi ciemnymi goglami twój cholerny ptak smacznie sobie śpi. Myślisz, że się ucieszy, jak go obudzą tylko po to, żeby podyskutować sobie o subtelnościach procesu Wspomagania z takimi jak ty?
Bez względu na całą swą pyszałkowatość, Irongrip najwyraźniej był uczulony na punkcie własnego wykształcenia. Udawana pewność siebie Fibena przyhamowała go na chwilę. Mrugnął powiekami pod wpływem sugestii, że ktokolwiek mógł spać pośród całej otaczającej ich kakofonii.
Wreszcie warknął gniewnie:
— Przekonamy się. Chodź!
Pozostałe odziane w kombinezony szymy otoczyły go ciasno. Fiben wiedział, że nie miałby najmniejszych szans w starciu z całą szóstką. Ponadto nie mógł wezwać na pomoc przedstawicieli prawa. Władza miała teraz pióra.
Eskortujący poganiali go przez labirynt niskich stolików. Rozwaleni za nimi goście pochrapywali poirytowani, gdy Irongrip odpychał ich łokciami na bok, lecz wszystkie oczy, szklące się od ledwie powstrzymywanej namiętności, śledziły taniec Sylvie. Tempo muzyki rosło.
Rzut oka przez ramię na wygibasy artystki sprawił, że twarz Fiben zapłonęła. Cofnął się, nie patrząc pod nogi, i wpadł na miękką masę futra i mięśni.
— Au! — zawył siedzący klient, rozlewając swój napój.
— Przepraszam — mruknął Fiben. Szybko usunął się na bok, lecz jego sandały nadepnęły na następną brązową dłoń, co wywołało kolejny krzyk. Narzekanie przerodziło się w pełen wściekłości wrzask, gdy Fiben wdeptał w podłogę kostki owej dłoni, po czym odwrócił się, by udzielić kolejnych przeprosin.
— Siadać! — krzyknął głos z tyłu klubu. Jeszcze inny pisnął: — No! Zmiatać stąd! Zasłaniacie!
Irongrip spojrzał podejrzliwie na Fibena i pociągnął go za ramię. Ten opierał się przez chwilę, po czym ustąpił, runął nagle naprzód i popchnął trzymającego go szyma do tyłu, na jeden z wiklinowych stolików. Drinki i podstawki do kwasu przewróciły się. Siedzące szymy zerwały się na nogi, fukając z oburzenia.
— Hej!
— Uważaj no, ty nadzorowany sukinkocie!
Zdawało się, że w ich oczach, które już przedtem płonęły pod wpływem zarówno środków odurzających, jak i tańca Sylvie, pozostało bardzo niewiele rozsądku.
Ogolona twarz Irongripa pobladła z gniewu. Jego uścisk stał się silniejszy. Zaczął już dawać znak swym towarzyszom, lecz Fiben uśmiechnął się tylko konfidencjonalnie i trącił go łokciem. Odezwał się głośno, z symulowaną pijacką pewnością siebie:
— Widzisz, co narobiłeś? Mówiłem ci, żebyś nie trącał tych facetów celowo, po to, żeby się przekonać, czy są tacy naćpani, że nie mogą mówić…
Od pobliskich szymów nadbiegł świst wciąganego oddechu, słyszalny nawet mimo muzyki.