Выбрать главу

Co za głupota — uważać, że wynik pierzenia zostanie rozstrzygnięty przez wczesne sprzeczki, takie jak ta — pomyślał Suzeren Kosztów i Rozwagi, po czym spokojnie opowiedział się po stronie wojska.

— Niech naloty trwają, nie ustają i wyłowią wszystkich tych, którzy wciąż się ukrywają — powiedział, wywołując przerażenie kapłana i szczebioczący zachwyt admirała.

Bitwa w kosmosie oraz lądowanie faktycznie okazały się nadzwyczaj kosztowne, nie w tym stopniu jednak, jak zapewne by się stało bez programu zniewolenia. Ataki gazowe osiągnęły cel, jakim było skupienie prawie całej ludzkiej populacji na kilku wysepkach, gdzie można ją było bez kłopotu kontrolować. Łatwo było zrozumieć, dlaczego Suzeren Wiązki i Szponu pragnął, by tak się stało. Biurokrata również miał doświadczenie w stosunkach z dzikusami. On także poczuje się znacznie pewniej, gdy wszyscy niebezpieczni ludzie zostaną zgromadzeni tam, gdzie będzie ich miał na oku.

Wkrótce, rzecz jasna, trzeba będzie coś przedsięwziąć celem ograniczenia wysokich kosztów tej ekspedycji. Już w tej chwili Władcy Grzędy odwołali niektóre z ugrupowań floty. Sytuacja na innych frontach była krytyczna. Konieczne było trzymanie ponoszonych tutaj wydatków w mocnym uścisku, niczym grzędy. Była to jednak sprawa na następne konklawe.

Dzisiaj wojskowy suzeren był na fali. Jutro? Cóż, sojusze będą się zmieniały raz za razem, aż wreszcie wyłoni się nowa linia polityczna. I królowa.

Suzeren Kosztów i Rozwagi odwrócił się i przemówił do jednego ze swych asystentów — Kwackoo.

— Zawieź mnie, zabierz, przetransportuj do mojej kwatery głównej.

Urzędowa barka poduszkowa uniosła się w górę i skierowała ku budynkom, które zajęła dla siebie administracja. Usytuowane były na przylądkach, ponad pobliskim morzem. Gdy wehikuł przemykał z sykiem przez małe miasto Ziemian, strzeżony przez rój bojowych robotów, obserwował go tłumek włochatych zwierząt o ciemnym ubarwieniu, które ludzkie dzikusy ceniły sobie jako swych najstarszych podopiecznych.

Suzeren ponownie zwrócił się do swego asystenta.

Gdy przybędziemy do ambasady, zbierz cały personel razem. Rozważymy, przemyślimy, ocenimy nową, nadesłaną dziś rano przez najwyższego kapłana propozycję odnoszącą się do tego, jak postępować z tymi stworzeniami, tymi neoszympansami.

Niektóre z pomysłów zgłoszonych przez Ministerstwo Poprawności były niesłychanie śmiałe. Przyszły partner biurokraty miał olśniewające zalety, które sprawiały, że ten czuł się z niego dumny.

Cóż za trójką się staniemy!

Istniały, rzecz jasna, pewne aspekty, które trzeba będzie zmienić, by plan nie zakończył się katastrofą. Tylko jeden członek triumwiratu potrafił ogarnąć myślą wszystkie elementy z pewnością potrzebną do doprowadzenia podobnego projektu do ostatecznego, zwycięskiego zakończenia. To było pewne już z góry, gdy Władcy Grzędy wybrali ich trójkę.

Suzeren Kosztów i Rozwagi wydał z siebie dyszkantowe westchnienie i zastanowił się, jak będzie musiał manipulować następnym konklawe przywództwa. Jutro, pojutrze, za tydzień. Ta przyszła sprzeczka nadejdzie niebawem. Każda debata będzie bardziej zażarta i ważniejsza w miarę, jak będą się zbliżały zarówno consensus, jak i pierzenie.

Była to perspektywa, na którą należało spoglądać z mieszaniną drżenia, pewności siebie i absolutnej przyjemności.

26. Robert

Mieszkańcy głębokich jaskiń nie byli przyzwyczajeni do ostrego światła i głośnych hałasów, które przynieśli ze sobą przybysze. Hordy nietoperzowatych stworzeń uciekały przed intruzami, zostawiając za sobą równą, grubą warstwę gromadzącego się od stuleci łajna. Pod wapiennymi ścianami lśniącymi od wolno przesączającej się wody płynęły zasadowe strumyczki, które teraz przekraczano, korzystając z prowizorycznych mostów wykonanych z desek. W suchszych zakątkach, pod bladym światłem żarówek, stworzenia żyjące na powierzchni poruszały się nerwowo, jak gdyby z wielką niechęcią zakłócały głęboką ciemność i ciszę.

Przebudzenie się w podobnym miejscu wywierało odpychające wrażenie. Cienie były tu posępne niczym nad Acheronem, a także zaskakujące. Skalna wyniosłość mogła wyglądać niewinnie, a potem, z nieco odmiennej perspektywy, traciła gwałtownie znajomy wygląd i przekształcała się w jakiegoś potwora spotkanego sto razy w nocnych koszmarach.

W podobnym miejscu nie było trudno o złe sny.

Szurający obutymi w pantofle stopami, odziany w szlafrok Robert poczuł zdecydowaną ulgę, gdy wreszcie odnalazł miejsce, którego szukał, „centrum operacyjne” buntowników. Była to dosyć duża komora, oświetlona przez większą liczbę żarówek niż ich zwykły, skąpy przydział. Meble jednak wydawały się w niej maleńkie. Trochę pokrzywionych stolików do gry w karty oraz komód uzupełniały ławki wykonane z porąbanych i wygładzonych stalagmitów oraz kilka przepierzeń zbitych z nie obrobionych belek pochodzących z rosnącego wysoko na górze lasu. W efekcie wyniosła krypta wydawała się jeszcze potężniejsza, a dzieła uchodźców bardziej godne politowania.

Robert potarł oczy. Wokół jednego z przepierzeń widać było kilka szymów, które spierały się ze sobą i wbijały szpilki w wielką mapę. Mówiły cicho, przeglądając jakieś papiery. Gdy któryś z nich podniósł zanadto głos, echa przetoczyły się wzdłuż otaczających pomieszczenie korytarzy. Pozostałe podniosły, zaniepokojone, wzrok. Najwyraźniej szymy wciąż czuły się niepewnie w swych nowych kwaterach.

Robert wszedł na oświetlony teren.

— No dobrze — powiedział. Krtań wciąż mu chrypiała od długiego nieużywania. — Co się tu dzieje? Gdzie ona jest i co kombinuje?

Wbili w niego spojrzenie. Robert wiedział, że z pewnością wyglądał okropnie — zmięta piżama i pantofle, rozczochrane włosy i ręka w gipsie sięgającym do barku.

— Kapitanie Oneagle — odezwał się jeden z szymów. — Naprawdę powinien pan jeszcze leżeć w łóżku. Pańska gorączka…

— Och, ugryź się… Micah — Robert musiał się zastanowić, by przypomnieć sobie imię rozmówcy. Kilka ostatnich tygodni jego umysł wciąż spowijała mgła. — Gorączka ustąpiła dwa dni temu. Potrafię odczytać własną kartę. Powiedzcie mi, co się dzieje! Gdzie są wszyscy? Gdzie Athaclena?

Szymy popatrzyły na siebie nawzajem. Wreszcie jakaś szymka wyjęła z ust pęk kolorowych szpilek mapowych.

— Pani generał… hmm, mizz Athaclena, jest nieobecna. Dowodzi akcją.

— Akcją… — Robert mrugnął. — Przeciwko Gubru? — podniósł rękę do oczu. Wydało mu się, że grota wokół niego zafalowała. — Och, Ifni.

Nastąpiło gwałtowne poruszenie. Trzy szymy wchodziły sobie nawzajem w drogę, ciągnąc drewniane, składane krzesło. Robert opadł na nie ciężko. Zauważył, że wszystkie obecne szymy są bardzo stare albo bardzo młode. Athaclena musiała zabrać ze sobą większość zdolnych do służby.

— Opowiedzcie mi o tym — poprosił.

Wyglądająca staro, poważna szymka w okularach gestem nakazała i pozostałym wrócić do pracy i przedstawiła się.

— Jestem doktor Soo — powiedziała. — W centrum pracowałam nad genetycznymi historiami goryli.

Robert skinął głową.

— Doktor Soo, tak jest. Przypominam sobie, że pomogła pani opatrzyć moje rany.

Pamiętał jak przez mgłę jej twarz spoglądającą na niego z góry, podczas gdy w jego układzie chłonnym szalała wściekła infekcja.

— Był pan bardzo chory, kapitanie Oneagle. Nie chodziło tylko o pańską złamaną rękę, ani te grzybowe toksyny, które wchłonął pan w chwili wypadku. Jesteśmy już teraz praktycznie pewni, że gdy bombardowano gospodarstwo Mendozów, dostało się panu do płuc odrobinę gazu zniewalającego.