— Zzuuun…
— Zagarnięcie i Zniewolenie, dzięki którym poznamy Tajemnicę, Tajemnicę, którą podobni zwierzętom Ziemianie trzymają mocno niczym w szponach, trzymają, by ukryć ją przed nami, zzuuun.
— Zzuuun…
— Zagarnięcie, Zniewolenie i Zdecydowane Zwycięstwo nad naszymi wrogami, które przyniesie nam honor, a ich okryje wstydem, podczas gdy my wstydu unikniemy, zzuuun.
— Zzuuun…
— Uniknięcie wstydu, w równym stopniu jak Zagarnięcie i Zniewolenie i na koniec, na koniec dowiedzenie, że jesteśmy godni, godni naszych protoplastów.
— Jesteśmy godni Przodków, których czas Powrotu z pewnością nadszedł.
— Jesteśmy godni Panowania, zzzuuun.
Refren był pełen entuzjazmu.
— Zzuuun!…
Dwaj pozostali suzerenowie pokłonili się z szacunkiem kapłanowi i ceremonia oficjalnie dobiegła końca. Żołnierze Szponu i astronauci wrócili natychmiast do pracy. Gdy jednak biurokraci i administratorzy wycofywali się ku swym osłoniętym gabinetom, można było usłyszeć, jak wyraźnie, choć cicho, zawodzą:
— Wszystkie… wszystkie… wszystkie te rzeczy. Ale jeszcze jedna, jeszcze jedna…
— Nade wszystko… ocalenie gniazda…
Kapłan podniósł gwałtownie wzrok i ujrzał błysk w oku Suzerena Kosztów i Rozwagi. W tej samej chwili zrozumiał, że jego rywal odniósł subtelny, lecz istotny sukces. W oku tamtego błyszczał triumf, gdy pokłonił się ponownie i zanucił cicho.
— Zzuuun!…
4. Robert
Cętkowane promienie słońca odnajdywały przerwy w koronach drzew lasu deszczowego, tworząc świetlne strugi błyszczących barw w mrocznej, obwieszonej pnączami alei przebiegającej pośrodku. Srogie wichry środka zimy uspokoiły się przed kilkoma tygodniami, lecz nieustępliwy wietrzyk nie pozwalał zapomnieć tamtych dni. Kołysał i potrząsał konarami, strącając z nich wilgoć pozostałą po padającym w nocy deszczu. Krople lądowały w małych, skrytych w cieniu kałużach z mlaskającym, pluszcza dźwiękiem.
W górach wznoszących się ponad doliną Sindu było cicho. Cisza ta była może głębsza niż powinna panować w lesie. Był on bujny, lecz to powierzchowne piękno przesłaniało chorobę, dolegliwość wywodzącą się ze starożytnych ran. Choć w powietrzu unosiło się bogactwo żyznych zapachów, jednym z najsilniejszych była woń rozkładu. Nie potrzeba było empaty, by poznać, że jest to smutne miejsce. Melancholijny świat.
Pośrednio to właśnie ten smutek sprowadził tu Ziemian. Nie napisano jeszcze ostatniego rozdziału historii Garthu, lecz planeta znalazła się już na liście. Na liście umierających światów.
Jedna z kolumn światła słonecznego oświetlała wachlarz różnobarwnych pnączy zwisających w pozornym nieładzie z gałęzi olbrzymiego drzewa. Robert Oneagle wskazał ręką w tamtym kierunku.
— Może zechcesz się im przyjrzeć, Athacleno — powiedział. — Rozumiesz, można je wytresować.
Młoda Tymbrimka podniosła wzrok sponad przypominającego orchideę kwiatu, który właśnie poddawała oględzinom. Podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku, spoglądając za jasne słupy padającego pod kątem światła. Przemówiła uważnie w anglicu. Miała specyficzny akcent, lecz jej dykcja była wyraźna.
— Co można wytresować, Robercie? Widzę tu jedynie pnącza.
Robert uśmiechnął się. — Właśnie te leśne rośliny, Athacleno. One są zdumiewające.
Athaclena zmarszczyła brwi. Mina ta nadawała jej bardzo ludzki wygląd mimo szeroko rozstawionych, owalnych oczu oraz obcej zielonej w złote cętki — barwy ich wielkich tęczówek. Lekko zakrzywiona, delikatna linia jej żuchwy oraz pochyłe czoło sprawiało, że wyraz jej twarzy wydawał się lekko ironiczny.
Rzecz jasna, Athaclena była córką dyplomaty i być może uczono ją, by — gdy znajdowała się w towarzystwie ludzi — w określonych momentach przybierała pewne, starannie wyuczone miny. Niemniej Robert był pewien, że jej twarz wyrażała autentyczne zakłopotanie. Gdy przemówiła, zaśpiew w jej głosie zdawał się sugerować, że anglic w jakiś sposób ogranicza jej możliwości wypowiedzi.
— Robercie, nie chcesz z pewnością powiedzieć, że te zwisające roślinne witki są przedrozumne, prawda? Rzecz jasna istnieje kilka samożywnych, rozumnych gatunków, lecz ta roślinność nie wykazuje żadnych wskazujących na to oznak. Poza tym… — gdy się skoncentrowała, zmarszczyła brwi jeszcze mocniej. Jej tymbrimski kołnierz zadrżał, zaczynając od granicy tuż nad uszami, gdy srebrzyste witki zafalowały, wszczynając poszukiwanie.
— …poza tym nie wyczuwam żadnych, płynących od nich emocjonalnych emisji.
Robert uśmiechnął się. — Nie, oczywiście, że nie wyczuwasz. Nie chciałem powiedzieć, że one mają jakikolwiek Potencjał Wspomaganiowy czy nawet system nerwowy jako taki. To zwykłe rośliny z deszczowego lasu. Posiadają jednak pewien sekret. Chodź, to ci pokażę.
Athaclena skinęła głową — kolejny ludzki gest, który mógł być lub nie być również naturalnym gestem tymbrimskim. Starannie przywróciła na miejsce kwiat, który oglądała, i płynnym, wdzięcznym ruchem podniosła się na nogi.
Nieziemska dziewczyna była delikatnej budowy. Proporcje jej rąk i nóg odbiegały od ludzkiej normy. Na przykład miała dłuższe łydki i mniej długości w udach. Jej wąska, połączona stawami miednica przechodziła w jeszcze szczuplejszą talię. Robert odnosił wrażenie, że Tymbrimka skrada się w lekko koci sposób, który fascynował go już od chwili, gdy przybyła na Garth pół roku temu.
Zarys jej górnych piersi prowokacyjnie widocznych nawet pod miękkim kombinezonem podróżnym mówił Robertowi, że Tymbrimczycy są dającymi mleko ssakami. Wiedział z książek, że Athaclena ma ich jeszcze dwie pary, podobnie jak torbę, taką jak u torbaczy. W tej chwili jednak tamte szczegóły były niewidoczne. Athaclena przypominała teraz bardziej człowieka — czy może elfa — niż nieziemca.
— Zgoda, Robercie. Obiecałam ojcu, że postaram się jak najwięcej skorzystać z tego przymusowego wygnania. Pokaż mi jeszcze trochę cudów tej małej planety.
Ton jej głosu był tak ponury i zrezygnowany, że Robert uznał, iż Athaclena przesadza, by wywrzeć na nim wrażenie. Ten teatralny efekt sprawił, że wydała mu się jeszcze bardziej podobna do ludzkiej nastolatki, co samo w sobie było odrobinę denerwujące. Poprowadził ją ku kępie pnączy.
— To tutaj, w miejscu, gdzie skupiają się w ściółce leśnej.
Kołnierz Athacleny — hełm z brązowej sierści zaczynający się wąskim pasmem meszku biegnącym wzdłuż kręgosłupa i wznoszący się na tyle jej szyi, by zakończyć się niczym czapka trójkącikiem włosów ponad grzbietem jej mocnego nosa — był teraz nastroszony i zmierzwiony na brzegach. Ponad jej gładkimi, łagodnie zaokrąglonymi uszami falowały rzęski tymbrimskiej korony, jak gdyby dziewczyna starała się wykryć na wąskiej polanie śl świadomości innej niż ich własna.
Robert powtórzył sobie, że nie powinien przeceniać tymbrimskich zdolności mentalnych, co tak często zdarzało się łudził Smukli Galaktowie posiadali imponujące umiejętności wykrywania silnych emocji. Mówiono też, że mają talent formowania swego rodzaju sztuki z samej empatii, Niemniej prawdziwa telepatia nie była wśród Tymbrimczyków czymś częstszym niż wśród Ziemian.
Robert nie mógł się nie zastanawiać, co też myśli teraz Athaclena. Czy wiedziała w jakim stopniu, od chwili gdy opuścili razem Port Helenia, wzrosła fascynacja, jaką w nim wzbudzała? Miał nadzieję, że nie. Nie był jeszcze pewien, czy chce się przyznać do tego uczucia nawet przed samym sobą.