Akwili zdarzało się spędzać całe dnie u babci, kiedy była całkiem malutka, wtedy Grzmot i Błyskawica się nią opiekowały. Leżały o kilka kroków od miejsca, gdzie się bawiła, i nie spuszczały z niej oka. A jaka była dumna, gdy babcia pozwoliła jej wydawać psom polecenia, by zaganiały owce. Biegała rozentuzjazmowana to w jedną, to w drugą stronę, wykrzykując: „Chodźcie!”, „Tutaj!”, „Naprzód!”, i napawała się chwałą, bo psy zaganiały stado doskonale.
Teraz już wiedziała, że robiły to, nie zważając na jej okrzyki. Babcia pykała z fajeczki, a psy po prostu czytały w jej myślach. Nigdy nie słuchały nikogo poza swoją panią.
Burza po chwili przycichła i słychać było tylko cichy szum deszczu.
W którymś momencie kot Szczurołów przepchnął się przez okno i wylądował na łóżku. Zacząć trzeba od tego, że był duży, choć uczciwiej będzie przyznać, że był po prostu strasznie gruby, tak gruby, że na jakiejkolwiek powierzchni, którą można uznać za płaską, stopniowo się rozprzestrzeniał, aż tworzył wielką plamę futra. Nienawidził Akwili, ale osobiste uprzedzenia nie mogły go pozbawić ciepłego miejsca do spania — byłoby to poniżej jego godności.
Musiała usnąć, bo obudziły ją głosy.
Wydawały się dochodzić gdzieś z bliska, a jednak były cichuteńkie.
— Na litość! Łatwo powiedzieć „znajdźcie czarownicę”, ale czego właściwie mamy szukać? Wszystkie te wielkie dzieła wyglądają dla mnie tak samo.
— Bard powiedział, że to duża, duża dziewczyna!
— Też mi pomoc! Tu są same duże, duże dziewczyny.
— Wy głupki! Przecież każdy wie, że czarownica nosi spiczastą czapkę.
— Więc nie można być czarownicą, kiedy się śpi, co?
— Cześć! — wyszeptała Akwila.
Zapanowała cisza haftowana oddechami jej sióstr. Ale w jakiś sposób, choć Akwila nie umiałaby tego opisać, była to cisza ludzi starających się nie wywołać żadnego hałasu.
Wychyliła się, by spojrzeć pod łóżko. Nie było tam nic poza naczyniem nocnym.
Głosiki, które słyszała, były podobne do głosów z rzeki.
Leżała na plecach w blasku księżyca i nasłuchiwała tak, że aż zabolały ją uszy.
Potem zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądała szkoła dla czarownic i dlaczego jeszcze jej nie zobaczyła.
Znała każdy cal wokół farmy na przestrzeni dwóch mil wokół. Najbardziej podobała jej się rzeka, zwłaszcza rozlewisko z łachą, której prążkowany grzbiet wystawał ponad wodę, by wygrzewać się na słońcu. Na brzegach wiły gniazda zimorodki. Mniej więcej o milę w górę rzeki żyły czaple. Lubiła je podglądać, gdy schodziły w dół nurtu, by łowić ryby, bo nie ma nic śmieszniejszego niż czapla zrywająca się w pośpiechu do lotu…
Powoli zapadała znów w sen, myśląc o ziemiach otaczających farmę. Nie było kryjówki, której by tam nie znała.
Ale może gdzieś jednak znajdowały się zaczarowane drzwi. Gdyby prowadziła szkołę dla czarownic, tak by właśnie zrobiła. Wszędzie znajdowałyby się sekretne wejścia, nawet o setki mil dalej. Trzeba spojrzeć na jakąś konkretną skałę, powiedzmy w świetle księżyca, a tam są kolejne drzwi.
No a szkoła… jaka to szkoła? Lekcje latania na miotle i nauka, jak zrobić, by czubek kapelusza był naprawdę ostry, no i czarodziejskie posiłki i mnóstwo koleżanek…
— Czy ten dzieciak zasnął?
— Nie słyszę, żeby się ruszała.
Akwila otworzyła w ciemnościach oczy. Głosy spod łóżka pobrzmiewały lekkim echem. Jak dobrze, że nocnik był czysty.
— No, ruszajmy z tego naczynia.
Głosy przemieszczały się przez sypialnię, a uszy Akwili starały się obrócić, by za nimi nadążyć.
— Hej, patrzcie, dom. Jakie ciutkrzesełka!
Znalazły domek dla lalek, pomyślała Akwila.
Był całkiem duży, a zrobił go pan Kloc, pracujący na farmie jako stolarz, kiedy najstarsza siostra Akwili, która teraz miała już dwójkę własnych dzieci, była małą dziewczynką. I raczej toporny. Pan Kloc nie nadawał się do delikatnej roboty. Przez lata kolejne dziewczynki ozdabiały domek kawałkami materiałów i ustawiały w środku mebelki, jakie dostawały do zabawy.
Właściciele głosów byli najwyraźniej zachwyceni, jakby odkryli pałac.
— Hej, hej, hej, jak tu mięciutko! W tym pokoju jest łóżko, z poduszkami.
— Ciszej, nie chcemy przecież, żeby się któraś z nich obudziła.
— Na litość, przecież jestem cicho jak ciutmyszka. Aj! Tu są żołnierze.
— Jacy żołnierze?
— W tym pokoju jest mnóstwo żandarmów.
Znalazły ołowiane żołnierzyki, pomyślała Akwila, starając się nie oddychać zbyt głęboko.
Tak naprawdę miejsce żołnierzyków nie było w domku dla lalek, ale ponieważ Bywart był jeszcze za mały, by się nimi bawić, Akwila używała ich jako dodatkowych gości na herbatkach, które organizowała dla lalek. Zabawki muszą być bardzo wytrzymałe, by przetrwać pokolenia i nie zawsze się to udawało. Na ostatnim przyjęciu gośćmi były szmaciana lalka bez głowy, trzy żołnierzyki i trzy czwarte małego misia.
Od strony domku dochodziły ją głuche dźwięki uderzeń.
— Mam jednego! Ty, kolego, czy twoja matka potrafi szyć? Szyj w niego. Aj! On ma wśród przodków drzewo.
— Na litość! Jakieś ciało bez głowy!
— Nic dziwnego, przecież tu jest niedźwiedź. Poczuj mój but!
Akwili wydawało się, że choć właściciele trzech głosików walczą z rzeczami, które nie mogą im odpowiedzieć tym samym, na przykład z misiem bez jednej nogi, jednak walka nie jest wcale przesądzona.
— Mam go! Mam! Mam! Zaraz go ukąszę, choć jest twardy jak nie wiem co.
— Ktoś mnie gryzie w nogę! Ktoś mnie gryzie w nogę!
— Przestańcie! Bijecie się ze sobą, wy głupki. Mam was dość.
Akwila poczuła, że Szczurołów unosi głowę. Owszem, był gruby i leniwy, ale przy polowaniu poruszał się z prędkością błyskawicy. Nie mogła pozwolić, by w jego łapy dostały się… te nie wiadomo jakie istoty.
Odkaszlnęła głośno.
— Słyszycie? — doszedł ją głosik z domku dla lalek. — Obudziliście ją. Zjeżdżamy.
Znowu zapanowała cisza i tym razem Akwila uznała, że jest to cisza wynikająca raczej z braku obecności niż cisza, osób zachowujących się nadzwyczaj cicho. Szczurołów znowu zapadł w sen, tylko od czasu do czasu podskakiwał, gdy w swym kocim śnie coś złapał.
Odczekała chwilkę, a potem zsunęła się z łóżka i na paluszkach podeszła do drzwi, omijając dwie skrzypiące deski podłogowe. Zeszła po ciemku schodami, znalazła w świetle księżyca krzesło, wdrapała się na nie, by z babcinej półki zdjąć „Księgę dziecięcych baśni”, potem otworzyła zasuwkę przy drzwiach prowadzących na podwórko i wyszła w ciepłą letnią noc.
Wokół unosiła się mgła, ale w górze widać było kilka gwiazd i świecił dopełniający się księżyc. Akwila wiedziała, że jest dopełniający się, ponieważ przeczytała w kalendarzu, że „dopełniający” oznacza księżyc w kształcie literki D, kiedy jest nieco grubszy niż ćwiartka, i starała się przyłapać go na osiągnięciu tego stadium, żeby mogła powiedzieć do samej siebie: