„Widzę, że dziś w nocy księżyc się dopełnia”. — Możliwe, że to powie wam więcej o Akwili, niż ona sama by wam powiedziała.
Księżyc wędrował po niebie, które w połowie przesłaniały czarne wzgórza. Przez chwilę szukała wzrokiem światełka latarni babci Dokuczliwej…
Babcia nigdy nie straciła żadnej owcy. To było jedno z najwcześniejszych wspomnień Akwili: mama trzyma ją na rękach, stojąc przy oknie, jest lodowata wczesnowiosenna noc, nad górami świeci milion jasnych gwiazd, a na ciemnej płachcie wzgórz lśni tylko jedno światełko, jedna żółta gwiazdka migająca w konstelacji babci Dokuczliwej. Żeby nie wiem jak zła była pogoda, babcia nie szła do łóżka, dopóki nie znalazła zagubionej owcy…
Ktoś należący do dużej rodziny tylko w jednym miejscu mógł się poczuć wygodnie sam ze sobą — w wygódce. Miała trzy otwory i tam właśnie wybierano się, kiedy ktoś zapragnął być przez chwilę sam.
W środku postawiono świecę, a na sznurku wisiał zeszłoroczny kalendarz. Wydawca znał dobrze swych czytelników, dlatego drukował kalendarz na miękkim, cienkim papierze.
Akwila zapaliła świecę, usiadła wygodnie i otworzyła „Księgę dziecięcych baśni”.
Księżyc dopełniał się na niebie widoczny przez sierpowaty otwór wycięty w drzwiach.
Tak naprawdę nigdy nie lubiła tej książki. Miała wrażenie, że ktoś stara się jej powiedzieć, co powinna robić i jak myśleć. Nie schodź ze ścieżki, nikomu nie otwieraj drzwi i zapamiętaj, że czarownica jest zła. Aha, i uwierz, że można wybrać sobie dobrą żonę według rozmiaru stopy.
Jej zdaniem wiele z tych opowieści było wielce podejrzanych. Jedna z nich kończyła się tym, że dwoje dobrych dzieci wpychało złą czarownicę do jej własnego pieca. Akwila zastanawiała się nad tym i nad okropną historią pani Lucjanowej. Była pewna, że przez takie opowieści ludzie przestają używać rozumu. Myślała sobie: No nie, nikt nie ma na tyle dużego pieca, by wepchnąć tam całego człowieka, a poza tym jak te dzieci mogły wpaść na pomysł, by zjadać to i owo z czyjegoś gospodarstwa? I dlaczego jakiś chłopak na tyle głupi, by nie wiedzieć, że krowa jest więcej warta niż pięć małych groszków, ma prawo zamordować olbrzyma i zabrać całe jego złoto? Nie wspominając już o tym, że przy okazji popełniał wandalizm ekologiczny. A dziewczynka, która nie potrafi rozróżnić wilka od własnej babci, jest albo głupia jak but, albo pochodzi z bardzo brzydkiej rodziny. Te historie były nieprawdziwe. Ale pani Lucjanowa umarła z powodu jednej z tych historii.
Akwila przerzucała stronę za stroną, szukając właściwego rysunku. Bo chociaż opowieści doprowadzały ją do szału, to nigdy w życiu nie widziała nic piękniejszego od tych obrazków.
Przerzuciła jeszcze jedną kartkę i ujrzała to, czego szukała.
Zazwyczaj wróżki nie robiły na niej wielkiego wrażenia. Czemu miałyby robić, jeśli wyglądały jak małe dziewczynki, które po lekcji baletu musiały się przedrzeć ścieżką prowadzącą wśród jeżyn? Ale ten obrazek… był inny. Kolory miał dziwne i nie było na nim w ogóle cieni. Wszędzie rosły ogromne trawy i stokrotki, więc wróżki musiały być malutkie, ale wyglądały na duże. Wyglądały jak dziwni ludzie. Zdecydowanie nie jak wróżki. Prawie żadna nie posiadała skrzydełek. I miały dziwne kształty. Tak naprawdę bardziej wyglądały na potwory. Dziewczynki w strojach baletnic nie dorastały im do pięt.
I dziwne było jeszcze to, że w odróżnieniu od innych ilustracji w książce ta wyglądała tak, jakby artysta malował coś, co widział naprawdę… przynajmniej widział to w swojej głowie, pomyślała Akwila.
Skupiła wzrok na lewym dolnym rogu i zobaczyła go. Widziała go już wcześniej, ale trzeba było wiedzieć, gdzie patrzeć. Spoglądał na nią gniewnie rudowłosy człowieczek, ubrany jedynie w spódniczkę i skórzaną kamizelkę. Wyglądał na bardzo rozgniewanego. I…
Akwila przysunęła bliżej świecę, by zobaczyć dokładniej… z pewnością unosił rękę w niegrzecznym geście. Nawet gdyby się nie widziało, że chodzi o wyrażenie czegoś niemiłego, nietrudno to było odgadnąć.
Usłyszała głosy. Pchnęła nogą drzwi, by lepiej je słyszeć, ponieważ czarownica zawsze się przysłuchuje rozmowom innych.
Dźwięk dochodził z drugiej strony żywopłotu, za którym rozciągało się pole i gdzie nie powinno znajdować się nic poza owcami przygotowanymi na sprzedaż. Owce nie są rozmowne. Podkradła się we mgle i znalazła małą dziurę zrobioną przez króliki. Zajrzała…
Tuż obok żywopłotu pasł się baran, a rozmowa dochodziła spod niego, a raczej z wysokiej trawy pomiędzy jego kopytkami. Rozmówców było najwyraźniej czterech, w ich głosach brzmiało poirytowanie.
— Na litość! Chcieliśmy krowę, a nie owcę!
— Daj spokój, co za różnica. Dalej, chłopaki, łapcie za nogi!
— Wszystkie krowy są w oborze, bierzemy to, co się da.
— Trzymaj równo, trzymaj równo!
— Dobra, liczę. Uwaga, chłopaki, raz… dwa… trzy…
Baran uniósł się nieco w powietrzu i przestraszony zabeczał, widząc, że przemieszcza się ponad polem. Akwili wydawało się, że widziała mignięcie rudych włosów w trawie pod baranim brzuchem, ale był to tylko moment, a potem wszystko rozmyło się we mgle.
Przedarła się przez żywopłot, nie zwracając uwagi na drapiące kolce. Babcia Dokuczliwa nie pozwoliłaby nikomu odejść z ukradzioną owcą, nawet komuś niewidzialnemu.
Mgła gęstniała. Nagle Akwila usłyszała głosy dochodzące z kurnika. Znikający baran mógł zaczekać. Najwyraźniej potrzebowały jej kury. Lis dobrał się do nich dwa razy w zeszłym tygodniu i teraz kury, które zostały, nie chciały się nieść. Akwila przebiegła ogród, zaczepiając koszulą nocną o wąsy groszku i krzaki agrestu. Wpadła z rozpędem w drzwi kurnika.
Nie zobaczyła latających piór ani żadnych objawów paniki, jakie normalnie wywołuje lis. Ale kurczaki zbiły się w niespokojną gromadkę, a kogucik Obciach skakał nerwowo w górę i w dół. Jedna z kur wyglądała na zakłopotaną. Akwila ją podniosła.
Na ziemi stało dwóch maleńkich błękitnych rudowłosych ludzików. Obaj trzymali w objęciach po jajku. Spoglądali w górę z minami winowajców.
— O nie! — jęknął jeden. — To ta dziewczyna. Ona jest wiedźmą.
— Kradniecie nasze jajka! — krzyknęła Akwila. — Jak śmiecie! A ja nie jestem żadną wiedźmą.
Ludziki popatrzyły na siebie, a potem na jajka.
— Jakie jajka? — zapytał jeden.
— Jajka, które trzymacie w rękach — powiedziała znacząco Akwila.
— Co? Aha, te jajka? Więc to są jajka, tak? — rzekł ten, który pierwszy się odezwał, spoglądając na jajka, jakby nigdy wcześniej ich nie widział. — Więc o nie ci chodzi. Myśleliśmy, że to kamienie.
— No właśnie, kamienie — poparł go nerwowo drugi.
— Weszliśmy sobie pod twoją kokoszkę, żeby się ciut ogrzać — tłumaczył ten pierwszy.
— A ponieważ tu leżało to coś, a kokoszka ciągle gdakała, myśleliśmy, że to kamienie…
— No właśnie, wciąż gdakała — drugi energicznie przytakiwał.
— … zrobiło nam się żal biedactwa i…
— Odłóżcie… jajka… z powrotem — powiedziała powoli Akwila.
Ten mniej wymowny kuksnął kumpla.
— Lepiej zróbmy tak, jak ona mówi. To beznadziejne. Nie ma co wchodzić w drogę Dokuczliwym. Na dodatek ta jest wiedźmą. Przyłożyła Jenny, a tego nie zrobił jeszcze nikt nigdy.