… To zdarzyło się, kiedy jeden z najlepszych psów myśliwskich należących do barona został przyłapany na zagryzaniu owcy. Ostatecznie był to pies myśliwski, który wyrwał się na wzgórza, a ponieważ owca uciekała, rzucił się za nią w pogoń…
Baron wiedział, jaka kara czeka jego psa. Były prawa tak stare, że nikt nie pamiętał, kto je ustanowił, ale każdy wiedział: pies, który zagryzł owcę, musi zginąć.
Jednak ten pies wart był pięćset złotych dolarów, więc — tak mówiła opowieść — baron wysłał swego sługę na wzgórza do wozu babci. Siedziała na schodkach i paląc fajkę, spoglądała na stado.
Sługa baronia przyjechał konno i nie pofatygował się, by zsiąść. Co nie było rozsądne, jeśli się chciało zaprzyjaźnić z babcią. Żelazne podkowy niszczyły murawę. To także jej się nie podobało.
— Baron rozkazuje ci — rzekł sługa — byś znalazła sposób, jak uratować psa, pani Dokuczliwa. W zamian podaruje ci sto srebrnych dolarów.
Babcia uśmiechnęła się, spoglądając za horyzont, przez chwilę pykała fajeczką, a potem odrzekła:
— Człowiek, który podniesie rękę na swego pana, zostaje powieszony. Głodujący człowiek, który ukradnie owcę należącą do swego pana, zostaje powieszony. Pies, który zagryza owcę, musi zostać zabity. Takie prawa obowiązują na tych wzgórzach, a ja te wzgórza mam w swoich kościach. Kim jest baron, by naginać do siebie prawo?
I dalej patrzyła na owce.
— Baron jest właścicielem tej krainy — odparł sługa. — To jego prawo.
Pod spojrzeniem babci Dokuczliwej włosy tego człowieka stały się całkiem białe. A przynajmniej tak jest w tej opowieści. Ale wszystkie historie o babci Dokuczliwej brzmiały po trosze jak bajki.
— Jeśli jest tak, jak mówisz, że to jego prawo, niech je złamie i zobaczymy, jak się wtedy sprawy potoczą — stwierdziła babcia.
Kilka godzin później baron wysłał swojego rządcę, który był bardzo ważnym człowiekiem, ale znał babcię Dokuczliwą dużo dłużej.
— Pani Dokuczliwa — zwrócił się do niej — baron prosi, by użyła pani swych wpływów i uratowała psa. Z największą radością ofiaruje pani pięćdziesiąt złotych dolarów za pomoc w tej trudnej sytuacji. Na pewno rozumie pani, że korzyści osiągną wszyscy zainteresowani.
Babcia paliła fajkę, patrząc na młode owieczki, i wreszcie się odezwała:
— Mówisz w imieniu swego pana, a twój pan mówi w imieniu swego psa. Kto będzie mówił w imieniu tych wzgórz? Gdzie jest baron, który chce, by prawo zostało dla niego złamane?
Mówią, że gdy baron usłyszał te słowa od rządcy, nic nie odpowiedział. I chociaż był człowiekiem pysznym, często zachowywał się nierozsądnie i nosił głowę zbyt wysoko, nie był głupi. Wieczorem pomaszerował na wzgórza, dotarł do domku babci i usiadł na murawie obok. Po chwili babcia zapytała:
— W czym ci mogę pomóc, panie?
— Babciu Dokuczliwa, błagam o darowanie życia mojemu psu — rzekł baron.
— Przyniosłeś twe srebro? Przyniosłeś twe złoto?
— Nie mam srebra ani złota.
— Dobrze. Prawo złamane przez srebro lub złoto nic nie jest warte. I co teraz, mój panie?
— Chciałem prosić, babciu Dokuczliwa.
— Chcesz złamać prawo za pomocą słowa?
— Zgadza się, babciu.
W opowieści babcia przez jakiś czas przyglądała się zachodowi słońca, a wreszcie odezwała się tak:
— Staw się jutro o świcie w małej kamiennej szopie, zobaczymy, czy twój stary pies jeszcze się czegoś nauczy. Wtedy podejmiemy decyzję. A teraz dobranoc.
Następnego ranka przy szopie zebrała się prawie cała wioska. Babcia zjawiła się, ciągnąc na niewielkim wózku owcę z nowo narodzonym jagnięciem. Położyła je w szopie.
Potem kilku mężczyzn przyprowadziło psa. Szarpał się nerwowo, bo noc spędził przywiązany na łańcuchu. Usiłował złapać zębami tych, którzy trzymali go na dwóch skórzanych smyczach. Miał gęste futro. I kły.
Baron przyjechał ze swoim rządcą. Babcia Dokuczliwa skinęła im głową i otworzyła drzwi zagrody.
— Chcesz wpuścić psa do owcy, babciu? — zapytał rządca. — Chcesz, żeby się zadławił krwią?
Nikogo to nie rozśmieszyło. Ale też i rządcy nikt nie lubił.
— Zobaczymy — odparła babcia.
Mężczyźni wrzucili psa do szopy i szybko zatrzasnęli za nim drzwi. Ludzie doskoczyli do okien.
Jagnię zapiszczało cicho, pies warknął, potem zamęczała owca. Ale to nie było normalne meczenie. Brzmiała w nim groźba.
Coś uderzyło w drzwi, aż zatrzeszczały zawiasy. W środku pies zaskowyczał.
Babcia Dokuczliwa podniosła Akwilę do góry, by mogła zajrzeć przez okno.
Pies usiłował się podnieść na nogi, ale nie zdążył, bo został zaatakowany znowu, siedemdziesiąt funtów rozwścieczonej owcy runęło niczym taran.
Babcia postawiła Akwilę na ziemię i zapaliła fajkę. Pykała sobie spokojniutko, mimo że budynek za nią trząsł się w posadach, a pies skowyczał i piszczał.
Po kilku minutach skinęła na mężczyzn. Otworzyli drzwi.
Pies wydostał się ze środka, utykając na trzy nogi, ale i tak nie udało mu się przejść więcej niż kilka kroków, gdy kolejny raz owca zaatakowała go z taką siłą, że potoczył się po ziemi.
Leżał nieruchomo. Być może, wiedział już, co się wydarzy, jeśli tylko spróbuje się podnieść.
Babcia Dokuczliwa skinęła na mężczyzn, którzy złapali owcę i zaciągnęli ją z powrotem do szopy.
Baron przyglądał się temu z otwartymi ustami.
— W zeszłym roku zagryzł dzika! — powiedział. — Coś ty mu zrobiła?
— Wyliże się — odparła babcia, celowo ignorując pytanie. — Zraniona została głównie jego duma. Ale nie spojrzy już nigdy na owcę, stawiam na to mój kciuk. — Polizała swój prawy kciuk i wystawiła go w górę.
Po chwili wahania baron polizał także swój kciuk i przyłożył go do kciuka babci.
Każdy wiedział, co to znaczy. Na Kredzie nie łamało się umów tak przypieczętowanych.
— Dla ciebie prawo zostało złamane — powiedziała babcia Dokuczliwa. — Zapamiętaj ten dzień, ty, który sądzisz innych. Będziesz miał powód, by pamiętać.
Baron skinął głową.
— Przypieczętowane — oświadczyła babcia Dokuczliwa i kciuki się rozdzieliły.
Następnego dnia baron dał babci Dokuczliwej złoto — była to złota folia, w której zawinięto uncję taniego, okropnego tytoniu do fajek Wesoły Żeglarz, jedynego, jaki babcia paliła. Kiedy kupcy spóźniali się i kończył jej się zapas, wpadała w zły humor. Nie dałoby się babci Dokuczliwej przekupić całym złotem tego świata, ale uncja tytoniu potrafiła zdziałać cuda.
Po tym wydarzeniu życie toczyło się łatwiej. Zarządca nie był już taki nieprzyjemny, gdy dzierżawcy spóźniali się z pieniędzmi, i nawet baron odnosił się grzeczniej do ludzi, a ojciec Akwili powiedział kiedyś, gdy był po dwóch piwach, że baron zobaczył, co się może wydarzyć, jeśli owca podniesie głowę, i że pewnego dnia wiele się zmieni, a matka uciszała go, by nie mówił takich rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, kto słucha.
A potem pewnego dnia Akwila usłyszała, jak ojciec mówi do matki cicho: „To był stary trik pasterski. Każdy wie, że owca, która ma małe, będzie o nie walczyła jak lwica”.
I tak to właśnie się stało. Nie było w tym żadnej magii. Ale wtedy gdy się działo, było magią. I nie przestało nią być tylko dlatego, że dowiedziała się, jak zostało zrobione…
Fik Mig Figle przyglądały się Akwili uważnie, od czasu do czasu rzucając spojrzenie na butelkę Specjalnego Płynu dla Owiec.