— Może mnie nie być tutaj?
— Wielkie dzięki. Bardzo mi pomogłeś. — Wpuściła go z powrotem do kieszeni i sięgnęła do torby po patelnię.
Wiedziała, że na niewiele to się zda. Czarne psy były naprawdę ogromne, miały płonące oczy, a gdy otwierały paszcze, widziała błysk stalowych ostrzy. Nigdy nie bała się żadnych psów, ale te wyszły prosto z najprawdziwszego koszmaru.
Były trzy, lecz tak nadchodziły, że choć obracała się w koło, mogła widzieć jednocześnie tylko dwa. Wiedziała, że zaatakuje ją najpierw ten z tyłu.
— Powiedz mi o nich coś więcej! — krzyknęła do ropucha.
— Straszą na cmentarzach! — odpowiedział głos z jej fartuszka.
— Dlaczego wszędzie leży śnieg?
— To miejsce stało się ziemią Królowej. A tam zawsze panuje zima. Siły, którymi rządzi Królowa, dotarły już tutaj.
Ale Akwila widziała kawałek dalej, poza kręgiem śniegu, zielone wzgórza.
Myśl… myśl!
Kraina Królowej. Tam żyją tylko potwory. Wszystko to, co przychodzi do ciebie w koszmarach. Psy z płonącymi oczami i stalowymi zębami. W prawdziwym świecie ich nie ma.
Teraz już widziała, jak z paszczy cieknie im ślina, wywaliły czerwone jęzory, ciesząc się jej strachem. Ale część umysłu Akwili pracowała: To niezwykłe, że ich zęby nie rdzewieją…
I ta sama część zapanowała nad jej nogami. Dziewczyna skoczyła pomiędzy dwa psy i ruszyła pędem ku odległej zieleni.
Usłyszała za sobą triumfalne warknięcie i odgłos łap biegnących po śniegu.
Zielone wzgórza wydawały się równie dalekie jak przed chwilą.
Słyszała za sobą krzyk praludków, potem warkot, który przeszedł w skomlenie, lecz to działo się za jej plecami. Wykonała skok z ostatniej zaspy prosto na ciepłą zieloną murawę.
Jeden z psów dał susa za nią. Odsunęła się nagłym ruchem, kiedy chapnął, ale on już był w kłopotach.
Żadnego ognia w oczach, żadnego żelaza w zębach. Nie tutaj, nie w realnym świecie, na znajomej murawie. Tutaj pies był ślepy, a z jego paszczy kapała krew. Nie powinno się skakać, gdy ma się w ustach komplet sztyletów…
Akwili wręcz zrobiło się go żal, kiedy zaskowyczał z bólu, ale ponieważ widziała, że łacha śniegu pełznie ku niej, walnęła psa z całej siły patelnią. Padł ciężko.
W śnieżnej zaspie rozgrywała się walka. Akwila widziała dwa ciemne kształty pośrodku, obracające się wokół i kłapiące w powietrzu zębami, a wokół nich wirujący rudy tuman.
Uderzyła w patelnię i zawołała psy. Jednym skokiem znalazły się przed nią, z uwieszonymi u swych uszu Figlami.
Śnieg sunął w stronę Akwili, która cofnęła się nieco, unosząc patelnię.
— Precz stąd! — wyszeptała.
Ich oczy zalśniły ogniem, potem psy spojrzały w dół na trawę. I zniknęły. Śnieg też zniknął.
Na wzgórzu stała tylko Akwila i Figle, które gromadziły się teraz wokół niej.
— Czy nic ci się nie stało, panienko? — zapytał Rozbój.
— Nic! — wykrzyknęła. — To było łatwe! Kiedy wyprowadzi się je ze śniegu, są po prostu psami!
— Lepiej stąd idźmy. Straciliśmy paru naszych.
Podniecenie nagle z niej wyparowało.
— Chcecie mi powiedzieć, że nie żyją? — wyszeptała.
Słonko znowu jasno świeciło, skowronki uwijały się na niebie… ale ludzie nie żyli.
— Och, nie — odparł Rozbój. — To my nie żyjemy. Nie wiedziałaś o tym?
Rozdział szósty
Pasterka
— Nie żyjecie? — powtórzyła Akwila.
Rozejrzała się. Figle wzajemnie podnosiły się, narzekały, ale żaden nie rozpaczał. To, co powiedział Rozbój, wydawało się całkiem bez sensu.
— Jeśli myślicie, że wy nie żyjecie, to co powiesz o nich? — zapytała, wskazując kilka małych ciałek.
— Oni? Trafią do krainy żywych — odparł radośnie Rozbój. — Nie jest tam tak dobrze jak tutaj, ale dadzą sobie radę i niedługo powrócą do nas. Nie ma się czym przejmować.
Dokuczliwi nie byli bardzo religijni, lecz Akwili wydawało się, że wie, jak sprawy się powinny toczyć, a całkiem podstawowa była świadomość, że się żyje i jeszcze nie umarło.
— Ależ wy żyjecie — nie poddawała się.
— Nie, panienko — zaprzeczył Rozbój, pomagając kolejnemu praludkowi podnieść się na nogi. — Kiedyś żyliśmy. A ponieważ byliśmy dobrymi chłopakami, to po śmierci odrodziliśmy się w tym miejscu.
— Chodzi wam… więc myślicie… że gdzie indziej umarliście i wtedy trafiliście tutaj? — usiłowała to sobie ułożyć Akwila. — Że to coś w rodzaju… nieba?
— Jasne. Zgodnie z obietnicami! — odparł Rozbój. — Słoneczko, mnóstwo miejsca do polowań, niebrzydkie kwiatki, żyje się całkiem tanio.
— I jest z kim walczyć! — wykrzyknął jeden z Figli. A inni dołączyli do niego:
— I jest gdzie kraść!
— Pić i bić!
— I są kebaby — dodał Głupi Jaś.
— Ale trafiają się tutaj też złe rzeczy — sprzeciwiła się Akwila. — Na przykład potwory!
— Jasne — przytaknął Rozbój pogodnie. — To wspaniałe, prawda? Wszystko zapewnione, nawet mamy z kim walczyć!
— Ale my tu żyjemy! — powiedziała Akwila.
— No cóż, może wy wszyscy też byliście dobrzy w poprzednim życiu — zgodził się dobrodusznie Rozbój. — Przepraszam, zbiorę moich ludzi, panienko.
Kiedy odszedł, Akwila wyciągnęła ropucha z kieszeni.
— No, no, przeżyliśmy — oświadczył. — Zdumiewające. A tak przy okazji, mamy bardzo solidne podstawy, by wytoczyć proces właścicielowi tych psów.
— Słucham? — Akwila marszczyła brwi. — O czym ty mówisz?
— Ja… ja… nie wiem — odparł ropuch. — Ta myśl po prostu pojawiła się w mojej głowie. Może znałem się na psach, kiedy byłem człowiekiem?
— Posłuchaj, Figle uważają, że są w raju. Sądzą, że przybyły tutaj po śmierci!
— I… ? — zapytał ropuch.
— No, to po prostu nie może być prawda. Tutaj się żyje, potem się umiera i trafia się do raju zupełnie gdzie indziej!
— Cóż, to jest mówienie tego samego, tylko w inny sposób, nie prawdaż? Wiele wojowniczych plemion uważa, że po śmierci dostaną się do krainy szczęśliwości. Wiesz, w takie miejsce, gdzie będą pić, walczyć i bawić się do woli. Więc może ten świat jest właśnie tym dla nich.
— Ale ten świat jest prawdziwy!
— Oni też tak uważają. Poza tym pamiętaj, że są naprawdę bardzo małe. Może wszechświat jest tak zatłoczony, że musiały sobie znaleźć raj tam, gdzie było na to miejsce? Jestem ropuchem, więc pozwól, że będę tylko spekulował. Może one się mylą. Ale może to ty się mylisz. Albo ja.
Mała stopa kopnęła Akwilę w but.
— Lepiej, panienko, żebyśmy stąd ruszali — powiedział Rozbój.
Trzymał nieżywego Figla przerzuconego przez ramię. Kilku innych też niosło ciała.
— Czy… zamierzacie ich pochować? — zapytała Akwila.
— Jasne, nie będą już potrzebować swoich starych ciał, a nieporządnie byłoby zostawić je tutaj — odparł Rozbój. — Poza tym gdyby duże dzieła znalazły maleńkie czaszki i kości, zaczęłyby się zastanawiać, a my nie chcemy, by ktokolwiek wtrącał się w nasze sprawy. Nie mówię oczywiście o obecnych, panienko — dodał.
— To jest bardzo… no… praktyczne podejście — westchnęła zrezygnowana.
Figiel wskazał odległy pagórek porośnięty na szczycie gęstwiną drzew. Wiele wzgórz tak właśnie wyglądało w okolicy. Drzewa korzystały z faktu, że na wzniesieniu warstwa gleby jest grubsza. Mówiło się, że ścinanie takich drzew sprowadza nieszczęście.