Выбрать главу

— Głupi Jasiu — zagadnęła szamoczące się praludki. Z trudem powstrzymywała płacz.

— Mmmm?

— Czy to, co powiedział mi Rozbój, to prawda?

— Mmmm! — Brwi Jasia energicznie powędrowały w górę i w dół.

— Panie Figiel, czy byłby pan tak łaskaw zdjąć rękę z jego ust?

Jaś został uwolniony.

Wyglądał na prawdziwie przerażonego. Ściągnął z głowy czapkę i trzymał ją w dłoniach jak tarczę.

— Czy to wszystko prawda, Głupi Jasiu? — zapytała Akwila.

— Ojej, ojej, ojej…

— Po prostu tak lub nie, proszę.

— Tak. Tak właśnie było. Ojej, ojej…

— Dziękuję wam. — Akwila pociągnęła nosem, starając się po wstrzymać łzy. — Wszystko w porządku. Teraz rozumiem.

Figle przyglądały jej się uważnie.

— Nie masz zamiaru się za to gniewać? — zapytał Rozbój.

— Nie. To… ma sens.

Usłyszała, jak to, co powiedziała, odbija się echem w całej grocie, a setki małych ludzików wzdychają z ulgą.

— Ona nie zamierza zamienić mnie w formicę! — wykrzyknął uszczęśliwiony Głupi Jaś do pozostałych praludków. — Słuchajcie, chłopaki, rozmawiałem z małą wiedźmą i nie spojrzała na mnie krzywo, tylko się do mnie uśmiechnęła! — Cały rozpromieniony spojrzał na Akwilę i ciągnął dalej: — A czy wiesz, panienko, że kiedy odwróci się papier od tytoniu do góry nogami, to kawałek kaptura żeglarza i jego ucho tworzą kobietę bez mmmm…

— A to znowu ja! Tak się składa, że byłem w pobliżu! — wykrzyknął Rozbój, zakrywając mu dłonią usta.

Akwila już miała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo dziwnie zaświerzbiało ją w uszach.

Nietoperze obudziły się i czym prędzej wyleciały przez otwór w sklepieniu.

Kilku Figli uwijało się po drugiej stronie pomieszczenia. To, co Akwila wzięła za okrągły kamień, zostało odtoczone na bok, odsłaniając duży otwór.

Teraz usłyszała w uszach chlupotanie i poczuła się tak, jakby wypłynął z nich cały wosk. Figle ustawiły się w dwa rzędy prowadzące do dziury.

Akwila nachyliła się do ropucha.

— Czy ja chciałabym wiedzieć, co to jest formica? — wyszeptała.

— Tak biologowie nazywają mrówki — odparł ropuch.

— Och? Jestem… nieco zdziwiona. A co to za dźwięk, który świdruje mi w uszach?

— My, ropuchy, nie szczycimy się najlepszym słuchem. Ale najprawdopodobniej to ten Figiel, którego tam widać.

W otworze po drugiej stronie pomieszczenia ukazała się postać, którą otaczało jasnozłote światło.

Nowo przybyły miał włosy nie rude, lecz całkiem białe, jak na praludka odznaczał się całkiem wysokim wzrostem i był chudy niczym szczapka. Trzymał coś na kształt żołądka, z którego wystawały piszczałki.

— Coś takiego niewielu ludzi miało okazję zobaczyć i przeżyć — oświadczył ropuch. — On gra na mysich dudach!

— Świdruje mi w uszach! — Akwila próbowała nie widzieć dwóch mysich uszek sterczących z worka z piszczałkami.

— Wysokie dźwięki, co? Oczywiście praludki inaczej je słyszą niż ludzie. To prawdopodobnie ich bard.

— Chodzi ci o kogoś, kto układa pieśni o bohaterach i heroicznych czynach?

— Nie. Deklamuje poematy, które mają przerazić wroga. Pamiętasz, że dla Fik Mik Figli słowa mają ogromne znaczenie. Kiedy dobrze wytrenowany bard zaczyna recytację, uszy wrogowi odpadają. No, wygląda na to, że są gotowi…

Rozbój grzecznie poklepywał but Akwili.

— Wodza może cię teraz zobaczyć, panienko — powiedział.

Dudziarz przestał grać i teraz stał w pozie pełnej szacunku.

Akwila poczuła, że setki jasnych bystrych oczu spoczywa na niej.

— Specjalny Płyn dla Owiec — wyszeptał ropuch.

— Słucham?

— Weź ze sobą. To będzie dobry prezent!

Praludki patrzyły z uwagą, kiedy położyła się na podłogę i przepełzła przez dziurę z ropuchem skaczącym u jej boku. Gdy znalazła się bliżej, zrozumiała, że to, co brała za kamień, było okrągłą tarczą, zielono-błękitną, skorodowaną przez czas. Otwór, który tarcza zakrywała, był na tyle duży, by mogła się przezeń prześlizgnąć, ale musiała zostawić nogi na zewnątrz, bo brakło na nie miejsca. Po pierwsze, z powodu łóżka, w którym leżała wodza. A po drugie, ponieważ całe pomieszczenie wypełnione było złotem.

Rozdział siódmy

Pierwszorzędne patrzenie i dopuszczenie drugiej myśli

Błyskać, błyszczeć, świecić, lśnić…

Podczas długich godzin wyrabiania masła Akwila często myślała o słowach.

Przeczytała w słowniku, że „onomatopeja” to słowo brzmiące jak dźwięk, które oznacza. Na przykład „kuku”. Uważała jednak, że powinno istnieć słowo brzmiące jak dźwięk, jaki dana rzecz by wydawała, nawet jeśli tak naprawdę tego nie robi, ale gdyby robiła, to brzmiałoby właśnie tak.

Na przykład „błyskać”. Gdyby światło wydawało dźwięk, na przykład odbijając się od odległej szyby, brzmiałoby to „łysk!”. A światełka zapalane na choince, wszystkie te małe punkciki połączone razem, wydawałyby odgłos „świeć świeć”. „Świecenie” byłoby czystym gładkim odgłosem słyszanym z miejsca, które ma świecić przez cały dzień. A „błyszczeć” oznaczałoby miękki, wręcz lepiący się dźwięk czegoś intensywnego i tłustego.

W małej jaskini wszystko to działo się równocześnie. Paliła się tu tylko jedna świeca, śmierdząca owczym łojem, ale złote talerze i kubki błyskały, błyszczały, świeciły, lśniły i odbijały ten blask. Tutaj nawet pachniało bogactwem.

Złoto otaczało łoże wodzy siedzącej na poduchach. Była o wiele, ale to naprawdę o wiele tęższa niż inne praludki, wyglądała jak zrobiona z okrągłych kawałków nieco zgniecionego ciasta wypieczonego na kolor orzechowy.

Kiedy Akwila wsuwała się do pomieszczenia, oczy wodzy były zamknięte, ale natychmiast się otworzyły, w momencie gdy dziewczynka przestała się poruszać. Było to najbardziej bystre spojrzenie, jakie Akwila w życiu napotkała, dużo bystrzejsze niż spojrzenie panny Tyk.

— A więc… to ty jesteś małą dziewczynką Sary Dokuczliwej? — za pytała wodza.

— Tak. To znaczy, chciałam powiedzieć, że owszem — odparła Akwila. Leżała na brzuchu i nie było jej zbyt wygodnie. — A pani jest wodzą?

— Owszem. To znaczy, chciałam powiedzieć, że tak. — W uśmiechu okrągła twarz wodzy stała się siateczką linii. — Jak ci na imię?

— Akwila, hmmm, wodzo.

Fiona pojawiła się z jakiejś dalszej części jaskini i usiadła na stołeczku przy łóżku, spoglądając na dziewczynkę z dezaprobatą. — Dobre imię, w naszym języku by brzmiało Woda — powiedziała wodza.

— Nie sądzę, by ktokolwiek myślał, że to imię…

— Och, to, co ludzie myślą, i to, co robią, to dwie różne rzeczy — stwierdziła wodza. Jej oczy lśniły. — Twój mały braciszek jest… bezpieczny, dziecko. Można powiedzieć, że tam, gdzie się teraz znajduje, jest bezpieczniejszy, niż był w całym swoim życiu. Nie ma dostępu do niego żadna choroba grożąca śmiertelnikom. Królowa nie pozwoli, by włos mu spadł z głowy. Ale w tym jest również niebezpieczeństwo. Pomóż mi podnieść się, dziewczyno.

Fiona natychmiast podskoczyła, by pomóc wodzy podciągnąć się wyżej na poduszkach.

— Co to ja mówiłam? — kontynuowała wodza. — Aha, mały chłopiec. Można powiedzieć, że jest mu całkiem dobrze tam, gdzie przebywa, w krainie Królowej. Ale trzeba pamiętać o rozpaczy matki.