I teraz, we własnej głowie, przyglądała się sobie samej, tylko nieco mniejszej, krążącej wokół chaty na kołach, poruszającej się niczym mała kukiełka…
Wysprzątała dom. Poza łóżkiem i piecem niewiele tu było. Wieszak na ubrania, duża beczka na wodę i pudło na jedzenie, to wszystko. No i oczywiście wszędzie walały się przedmioty związane z owcami, miseczki, butelki, smoczki, noże i nożyce — ale nie było nic, co by powiedziało, że żył tu jakiś człowiek, chyba że setki papierków po tytoniu Wesoły Żeglarz przypiętych do jednej ze ścian.
Zabrała wtedy jeden z papierków — nadal leżał w domu pod jej materacem — i przypomniała sobie opowieść.
Bardzo rzadko się zdarzało, by babcia powiedziała więcej niż jedno zdanie. Używała słów oszczędnie, jakby wiele kosztowały. Ale pewnego dnia, kiedy Akwila przyniosła na wzgórza jedzenie, babcia opowiedziała jej historię. Coś w rodzaju historii. Rozwinęła tytoń, przyjrzała się papierkowi, po czym spojrzała na wnuczkę tym swoim nieco zdziwionym spojrzeniem i powiedziała:
— Tysiące razy patrzyłam na to opakowanie i nigdy nie zauważyłam jego łodzi.
Oczywiście Akwila podbiegła, żeby spojrzeć, ale też nie dostrzegła żadnej łodzi, podobnie jak nie widziała nagiej kobiety.
— Bo łódź jest tam, gdzie nie możesz jej zobaczyć — wytłumaczyła babcia. — Żeglarz płynie łodzią, goniąc po morzu wielkiego białego wieloryba. Ściga go przez cały czas. Wieloryb jest wielki jak Kreda, tak słyszałam. Piszą o tym w książce.
— Dlaczego on go goni? — zapytała Akwila.
— Aby go złapać — odpowiedziała babcia. — Ale to się nie stanie nigdy, ponieważ świat jest okrągły jak wielki talerz i morze tak samo, więc ściga jeden drugiego, i to jest tak, jakby gonił sam siebie. Niech cię nigdy nie ciągnie nad morze, mendelku. Tam się zdarza ją najgorsze rzeczy. Każdy ci to powie. Pozostań tutaj, bo masz te wzgórza w swych kościach.
I to wszystko. To był ten jeden z bardzo niewielu razy, kiedy babcia Dokuczliwa powiedziała do Akwili coś, co nie dotyczyło w jakiś sposób owiec. I był to jedyny raz, kiedy wspomniała, że istnieje jakiś świat poza Kredą. Akwila śniła potem o wesołym żeglarzu, który ściga na swej łodzi wieloryba. A czasami wieloryb ścigał ją, ale zawsze wtedy się zjawiał wesoły żeglarz na wielkiej łodzi i pogoń zaczynała się od nowa.
Czasami biegła do latarni morskiej, lecz budziła się zawsze w momencie, gdy otwierały się przed nią drzwi. Nigdy nie widziała morza. Jeden z sąsiadów miał stary obraz na ścianie, który przedstawiał mężczyzn trzymających się z całych sił tratwy płynącej po czymś, co wyglądało jak wielkie jezioro z falami. Ale latarni morskiej nie umiała tam wypatrzyć.
Akwila usiadła na wąskim łóżku i rozmyślała o babci Dokuczliwej i o małej dziewczynce, Sarze Mazgaj, która starannie pokolorowała kwiatki w książce, i o tym, że jej świat stracił swoją oś.
Brakowało jej ciszy. Cisza, która panowała teraz, nie była już tą samą ciszą, którą była wcześniej. Cisza babci była pełna ciepła i przyjmowała cię do siebie. Babcia Dokuczliwa miała czasami kłopot, by pamiętać, czym dzieci różnią się od jagniąt, ale wnuczka zawsze była mile widziana w obszarze jej ciszy. I jedyne, co trzeba było tam wnieść, to własną ciszę.
Akwila tak bardzo chciałaby przeprosić babcię za pasterkę.
A potem poszła do domu powiedzieć wszystkim, że babcia umarła. Miała siedem lat i jej świat się skończył.
Ktoś grzecznie pukał w jej but. Otworzyła oczy i ujrzała ropucha, którzy trzymał w ustach mały kawałek skały. Wypluł go.
— Przepraszam za to — powiedział. — Powinienem użyć ręki, ale jesteśmy bardzo miękkimi stworzeniami.
— Co powinnam zrobić? — zapytała Akwila.
— No cóż, jeśli uderzysz się głową o ten niski sufit, możesz żądać zadośćuczynienia — oświadczył ropuch. — Ojej… czy ja to właśnie powiedziałem?
— Tak, ale mam nadzieję, że żałujesz. Skąd ci to przyszło do głowy?
— Nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia — jęczał ropuch. — Przepraszam, ale o czym właściwie rozmawialiśmy?
— Chciałabym wiedzieć, co praludki chcą, żebym zrobiła teraz?
— Och, nie sądzę, by to się tak odbywało — rzekł ropuch. — To ty jesteś wodzą. I to ty mówisz, co powinno zostać zrobione.
— Dlaczego Fiona nie może być wodzą? Ona jest praludkiem!
— W tym względzie nie mogę ci pomóc — odparł ropuch.
— Czy ja mogę służyć pomocą? — zapytał głos tuż przy uchu Akwili.
Odwróciła głowę i na jednej z galerii biegnącej wokół pieczary ujrzała barda Williama.
Z bliska widać było, że wygląda inaczej niż pozostałe Figle. Włosy miał starannie uczesane i związane w kucyk. Nie miał też tak wielu tatuaży. Poza tym inaczej mówił, wolniej i bardziej zrozumiale, przy czym gdy wymawiał „r”, brzmiało to tak, jakby bił werbel.
— O tak — poprosiła Akwila. — Dlaczego Fiona nie może być tutaj wodzą?
William pokiwał głową.
— Dobrrrre pytanie — odparł grzecznie. — Dlatego że wodza nie może połączyć się wparrrrrę ze swoim brrrratem. Musi znaleźć jakiś inny klan i tam poślubić wojownika.
— W takim razie dlaczego ten wojownik nie może przyjść z nią tutaj?
— Ponieważ Figle z tego klanu nie znają go i nie darzyłyby go rrrrrrespektem — w ustach Williego „respekt” zabrzmiał jak spadająca lawina.
— No dobrze… co to było na temat Królowej? Miałeś zamiar coś powiedzieć, ale ci przerwali.
William spojrzał na nią zakłopotany.
— Nie sądzę, bym mógł o tym teraz mówić.
— Ja jestem czasowo wodzą — oświadczyła wyniośle Akwila.
— Oczywiście. Był taki czas, kiedy żyliśmy w świecie Krrrrólowej i służyliśmy jej. To było, jeszcze zanim stała się tak zimna. Ale ona nas oszukała, więc zorrrrganizowaliśmy rrrrebelię. Mrrrroczne czasy. Ona nas nie lubi. I to wszystko, co mam w tej sprrrrawie do powiedzenia.
Akwila przyglądała się Figlom, które wchodziły i wychodziły z komnaty wodzy. Coś się tam działo.
— Pochowają ją w innej części kopca — rzekł niepytany William. — Tam gdzie spoczywają inne wodze naszego klanu.
— Myślałam, że będą bardziej… hałaśliwe — zauważyła Akwila.
— Była ich matką — odparł William. — Nie chcą zgiełku. W ich serrrrcach jest zbyt wiele słów. Potem urządzimy czuwanie przy zwłokach, by pomóc jej wrrrrócić do świata żywych, i wtedy będzie naprrrrawdę głośno, zobaczysz. Będziemy tańczyć do melodii „Diabeł pomiędzy prrrrawnikami”, jeść i pić, i idę o zakład, że potem będą mieli kaca wielkiego jak owca. — Uśmiechnął się przelotnie. — Ale na rrrrazie każdy z nas wspominają w milczeniu. Nasza żałoba jest inna niż wasza. My żałujemy, że nie możemy jeszcze za nią podążyć.
— Czy ona była także twoją matką? — zapytała cicho Akwila.
— Nie, była moją siostrrrrą. Nie mówiła ci, że kiedy wodza idzie do nowego klanu, zabierrrra ze sobą kilku brrrraci? Jej serrrrce nie wytrzymałoby samotności, gdyby znalazła się wśrrrród obcych. — Bard westchnął. — Oczywiście po jakimś czasie, kiedy wodza już poślubi wojownika, klan jest pełen jej synów i przestaje być taka samotna.
— Dla ciebie musiało to być trudne — powiedziała Akwila.
— Szybko łapiesz — stwierdził William. — Jestem ostatnim z tych, którzy z nią przyszli. Gdy będzie po wszystkim, poprrrroszę nową wodzę, by pozwoliła mi wrrrrócić w górrrry do moich braci. To jest miła tłusta krrrraina i moi siostrzeńcy są prrrrawdziwymi twarrrrrdzielami, ale chciałbym umrzeć tam, gdzie się urrrrodziłem. A terrrraz pozwól, że przeproszę cię na chwilę, wodzo…