Byli też tacy, co mówili: Unikaj tych miejsc.
Akwila nie słuchała. Była tam kilka razy z siostrami, wzajemnie się prowokowały, szukały czaszek. Ale kopce wokół kamieni miały tysiące lat. Można było tam dziś znaleźć tylko królicze nory.
— Czy coś jeszcze, panienko? — zapytał grzecznie Hamisz. — Nie? W takim razie będę się zbie…
Uniósł ręce nad głową i ruszył biegiem przez murawę. Akwila aż podskoczyła, kiedy myszołów zanurkował kilka kroków od niej i złapał go w locie, by natychmiast wzbić się w niebo.
— Jak ktoś mierzący sześć cali może wytrenować takiego ptaka? — zapytała, gdy myszołów zatoczył koło nad ich głowami.
— Och, potrzeba tylko ciut dobroci, panienko — odparł Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock.
— Naprawdę?
— No i ciut okrucieństwa — mówił dalej Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock. — Hamisz trenował je, biegając w kółko w stroju królika, aż wreszcie ptak się na niego rzucał.
— To okropne! — wykrzyknęła Akwila.
— Och, nie, on wcale nie był okropny dla ptaka, tylko przywalał mu głową — ciągnął Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock — a kiedy ptak się ocknął, myślał, że Hamisz to jego mama i słuchał go we wszystkim.
Myszołów był już tylko odległym punktem.
— Chyba rzadko spędza czas na ziemi — zauważyła Akwila.
— Prawie w ogóle. W nocy śpi w gnieździe myszołowa, panienko. Twierdzi, że jest tam cudownie ciepło. A pozostały czas lata — powiedział Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock. — Kiedy nie czuje wiatru pod spódniczką, jest nie szczęśliwy.
— I ptakowi to nie przeszkadza?
— Nie, panienko. Wszystkie tutejsze ptaki i zwierzęta wiedzą, że przyjaźń z Fik Mik Figlami przynosi szczęście.
— Naprawdę?
— No, żeby już tak powiedzieć całą prawdę, to brak przyjaciół wśród Fik Mik Figli przynosi pecha.
Akwila spojrzała w słońce. Już tylko kilka godzin dzieliło ją od zachodu.
— Muszę odnaleźć to wejście — powiedziała. — Posłuchaj, Nie-tak-mały jak…
— Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock, panienko — poprawił ją praludek cierpliwie.
— Tak, tak, dziękuję ci. Gdzie jest Rozbój? A właściwie gdzie są wszyscy?
Młody Figiel wyglądał na zakłopotanego.
— Na dole odbywa się debata, panienko — powiedział.
— Ale przecież musimy odnaleźć mojego braciszka, prawda? Ja jestem wodzą na tę okolicę.
— To jest ciut bardziej skomplikowane, panienko. Oni tam dyskutują… hm… czy…
Akwila zrezygnowała z wysłuchania go do końca. Praludek się czerwienił. A ponieważ początkowo był bardzo dokładnie niebieski, uzyskiwał nieprzyjemnie fioletowy kolor.
— Pójdę tam na dół. Czy mógłbyś pchnąć moje buty?
Zjechała w dół po ziemi. Figle rozpierzchły się na jej widok. Kiedy oczy Akwili przyzwyczaiły się do mroku, zobaczyła, że praludki okupują galerie. Niektóre myły się, a nawet, nie wiadomo po co, smarowały tłuszczem swoje rude włosy. Teraz gapiły się na nią, jakby ich przyłapała na niecnym uczynku.
— Jeśli mamy podążyć za Królową, powinniśmy się zbierać — powiedziała do Rozbója, który szorował twarz w misce wielkości połówki orzecha. Woda spływała mu po brodzie zaplecionej w warkocz. Włosy też miał splecione w trzy długie warkocze. Gdyby się gwałtownie obrócił, mógłby zabiczować kogoś na śmierć.
— No cóż — odparł — jest jeszcze ciuteńki problem, który musi my rozwiązać, wodzo. — Miął w dłoniach maleńki ręczniczek. A to oznaczało, że jest czymś zmartwiony.
— Tak? — zapytała Akwila.
— No… czy napiłabyś się z nami herbaty? — zapytał Rozbój.
Praludki wystąpiły naprzód, niosąc wielką złotą filiżankę, która musiała być kiedyś zrobiona dla jakiegoś króla.
Akwila przyjęła herbatę z wdzięcznością. Była bardzo spragniona. Kiedy upiła łyk, tłum wydał westchnienie. Napój był całkiem smaczny.
— Ukradliśmy całą torbę wędrownemu sprzedawcy, który spał sobie przy drodze — wyjaśnił jej Rozbój. — Niezła, co? — Przyklepał mokrymi dłońmi włosy.
Akwila znów uniosła filiżankę, ale zatrzymała rękę w połowie drogi do ust. Może praludki nie zdawały sobie sprawy, jak głośno szepczą, ponieważ teraz słyszała każde słówko z ich rozmowy:
— Nie chciałbym jej obrażać, ale jest dość duża.
— No tak, ale wodza musi być duża, żeby mieć dużo dzieci.
— Co prawda, to prawda, w dużej kobiecie nie ma nic złego, ale jeśli chłopak będzie chciał się z nią popieścić, musi zaznaczyć kredą, w jakim miejscu skończył poprzedniego dnia.
— No i jest dość młoda.
— Nie musi na razie mieć dzieci. A może po prostu nie tak wiele naraz. Nie więcej niż dziesięć.
— Na litość, chłopaki, o czym wy mówicie? I tak wybierze Rozbója. Nie widzicie, jak ją kuksa kolanem?
Akwila mieszkała na farmie. A kiedy się żyje na farmie, złudzenia, że dzieci dostarczane są przez bociany lub znajdowane pod krzakami, ulatniają się błyskawicznie, szczególnie kiedy w środku nocy trzeba pomóc krowie urodzić cielaka. Pomagała też często przy owcach, bo w ciężkich przypadkach bardzo przydatne są drobne rączki. Wiedziała, dlaczego baranom przywiązywano na piersiach torby z czerwoną kredą i dlaczego owce z czerwonymi smugami na plecach zostaną na przyszłą wiosnę matkami. To niesamowite, ile potrafi się nauczyć ciche dziecko umiejące dobrze patrzeć, w tym również na tematy, które dorośli uznaliby za kompletnie dla niej nieodpowiednie.
Zauważyła, że Fiona stoi po drugiej stronie pomieszczenia i uśmiecha się jakoś niepokojąco.
— Co się dzieje, Rozboju? — zapytała.
— Wiesz… takie są zasady klanu — odparł niepewnie. — Jesteś naszą nową wodzą, więc, no, mamy obowiązek cię zapytać, rozumiesz, niezależnie od tego, co czujemy, musimy cię zapytać… — urwał.
— Nie do końca cię zrozumiałam — powiedziała spokojnie Akwila.
— Myjemy się do czysta, widzisz — tłumaczył Rozbój. — Niektóre chłopaki wzięły nawet kąpiel w stawie, choć to dopiero maj, a Duży Jan po raz pierwszy umył się pod pachami. Głupi Jaś uzbierał dla ciebie bukiet polnych kwiatów…
Głupi Jaś wystąpił do przodu aż sztywny z nerwów, lecz i z dumy, i wyciągnął przed siebie bukiet. Kwiaty najprawdopodobniej były kiedyś ładne, ale ponieważ nie miał pojęcia co to jest bukiet ani jak je zbierać, wiele już nie miało płatków, a gałązki sterczały na wszystkie strony.
— Prześliczny — powiedziała Akwila, upijając kolejny łyk herbaty.
— No dobrze, dobrze. — Rozbój wycierał spocone czoło. — Więc może będziesz tak miła i powiesz nam…
— Chcą wiedzieć, za którego z nich zamierzasz wyjść za mąż — oświadczyła głośno Fiona. — Takie są zasady. Musisz wybrać lub przestać być wodzą. I musisz dziś podać imię tego szczęśliwca.
— Właśnie tak — potwierdził Rozbój, nie patrząc jej w oczy. Dłoń z filiżanką nawet nie zadrżała, ale tylko dlatego, że Akwilę wprost zamurowało. Nie potrafiła ruszyć żadnym mięśniem. Natomiast w jej głowie panowała prawdziwa burza: Wrrrrr! Coś takiego nie może mi się przydarzyć! Ja nie chcę… Ja nie mogę… Ja nie będę… Oni nie są nawet… To śmieszne…
Muszę uciekać…
Ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z setek zmartwionych wpatrzonych w nią oczu. To, jak sobie z tym poradzisz, jest bardzo ważne, dopuściła do siebie drugą myśl.