Wszyscy ci się przyglądają. A szczególnie Fiona bardzo chce zobaczyć, co zamierzasz z tym zrobić. I naprawdę powinnaś być milsza dla dziewczyny cztery stopy niższej od ciebie.
— Cóż, zupełnie się tego nie spodziewałam — oświadczyła, zmuszając się do uśmiechu. — To wielki zaszczyt dla mnie.
— No tak, no tak — powtarzał Rozbój, nie odrywając wzroku od podłogi.
— A że jest was tak wielu, wybór będzie trudny — ciągnęła Akwila, nie przestając się uśmiechać. Dopuszczona do głosu druga myśl podpowiadała: On też nie jest z tego powodu szczęśliwy!
— Tak, to prawda — zgodził się z nią Rozbój.
— Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, żeby się zastanowić — stwierdziła Akwila i nie przestając się uśmiechać, wysunęła się z kopca.
Ukucnęła, zaglądając pod krzaczek pierwiosnków.
— Ropuchu!
Wysunął pyszczek, w którym wyraźnie coś przeżuwał.
— Hm? — zapytał.
— Chcą się ze mną ożenić!
— Mmmm hmmm mm?
— Co tyjesz?
— Jakiegoś niedożywionego ślimaka.
— Powiedziałam, że chcą się ze mną ożenić.
— I… ?
— Może byś wyraził się precyzyjniej. Tylko pomyśl!
— No dobrze, wielka mi rzecz — powiedział ropuch. — Teraz to jeszcze nie problem, ale gdy urośniesz, one nadal będą miały sześć cali wzrostu.
— Nie śmiej się ze mnie. Jestem wodzą!
— Oczywiście, w tym cały problem. Jeśli o nie chodzi, tak to właśnie działa. Nowa wodza wybiera sobie jednego z wojowników i ma ją potem mnóstwo małych Figli. Odmowa równałaby się potwornej obrazie…
— Nie zamierzam się żenić z żadnym Figlem. Nie mogę mieć setek dzieci! Powiedz mi, co mam zrobić!
— Ja miałbym wydawać wodzy polecenia? Wżyciu bym nie śmiał — oświadczył ropuch. — A poza tym nie lubię, kiedy się na mnie krzyczy. Lepiej zapamiętaj, że ropuchy też mają swoją dumę. — Wpełzł pomiędzy liście.
Akwila wzięła głęboki oddech, gotując się do wrzasku, ale po chwili zamknęła usta.
Pomyślała, że stara wodza musiała być tego wszystkiego świadoma. Więc… najwyraźniej uważała, że Akwila poradzi sobie z taką sytuacją. To tylko uświęcone tradycją obyczaje, Figle nie wiedzą, co mają teraz począć. Żaden z nich nie chciał się żenić z wielką dziewuchą, chociaż ani jeden by się do tego nie przyznał. Taka była tradycja i już.
Musi istnieć jakiś sposób, żeby ją obejść. Z pewnością. Ale od niej wymaga się, by wskazała męża i dzień zaślubin. To już jej powiedzieli.
Przez chwilę przyglądała się korzeniom drzew. Hm, pomyślała.
A potem wślizgnęła się z powrotem do dziury.
Praludki oczekiwały na nią, kręcąc się nerwowo to tu, to tam. Ledwo udało im się ukryć przerażenie, pochylali twarze, by na nią nie patrzeć.
— Przyjmuję ciebie, Rozboju — oświadczyła.
Jego twarz zastygła w grymasie lęku. Usłyszała, jak wyszeptał cichutko: „Na litość”.
— Ale to narzeczona wyznacza dzień ślubu, prawda? — mówiła rozpromieniona Akwila.
— O tym wie każdy.
— Owszem — odparł Rozbój drżącym głosem. — Taka jest właśnie tradycja.
— W takim razie słuchajcie. — Wzięła głęboki wdech. — Na końcu świata wznosi się granitowa góra wysoka na milę. I każdego roku mały ptaszek leci przez świat na tamtą górę, by uszczknąć jej czubek. Tak więc kiedy ptaszek zetrze górę do wielkości ziarnka piasku… tego dnia ja poślubię Rozbója Figla!
Podczas tej przemowy z twarzy Rozbója stopniowo znikał strach, a rozlewał się szeroki uśmiech.
— No tak, to dobry pomysł! Pewnych rzeczy nie trzeba przyspieszać.
— Całkowicie się z tobą zgadzam — potwierdziła Akwila.
— Dzięki temu zdążymy przygotować listę gości i wszystko co potrzebne — dodał inny praludek.
— Oczywiście.
— Trzeba też pamiętać o sukni ślubnej i bukiecie panny młodej. — Rozbój z każdą chwilą pogodniał coraz bardziej. — A o takich sprawach można dyskutować do bólu.
— O tak — przytaknęła Akwila.
— Ale przecież ona właśnie powiedziała nie! — wybuchnęła Fiona. — Milion lat minie, zanim ptaszek…
— Powiedziała to, co trzeba! — krzyknął Rozbój. — Słyszeliście ją wszyscy! I wyznaczyła dzień! Zgodnie z tradycją!
— A tą górą się tak nie przejmujcie — wtrącił Głupi Jaś, wciąż ściskając w dłoni bukiet. — Tylko nam powiedz, gdzie ona jest, a poradzimy sobie znacznie szybciej niż jakiś tam ptaszek…
— To musi być ptaszek! — zakrzyczał go Rozbój, znowu ogarnięty przerażeniem. — Malutki ptaszek. I nie mówmy o tym więcej! A kto chce się spierać, poczuje mój but. Niektórzy z nas mają za zadanie wykraść dzieciaka z łap Królowej. — Wyciągnął miecz i pomachał nim nad głową. — Kto ze mną idzie?
To zadziałało. Figle najwyraźniej lubiły jasno wyznaczone cele. Setki mieczy i toporków oraz jeden bukiet kwiatów w wypadku Głupiego Jasia uniosły się w górę, a grotę wypełnił okrzyk wojenny Fik Mik Figli. Czas przejścia praludków od stanu normalnego do gorączki wojennego szału jest tak niewielki, że da się go zmierzyć tylko najmniejszym z zegarków.
Niestety, ponieważ praludki były plemieniem indywidualistów, każdy miał własny okrzyk, a Akwila zrozumiała jedynie kilka z nich:
— Mogą odebrać nam życie, ale nie odbiorą spodni!
— Ty pójdziesz górą, a ja dojdę potem.
— Jest nas tylko tysiąc.
Ale po chwili ścianami zatrząsł jeden potężny okrzyk:
— Nie mamy króla! Nie mamy królowej! Nie mamy pana! Nie damy się znowu oszukać!
Okrzyk ucichł, chmura pyłu opadła na ziemię i zapanowała cisza.
— Dalej, jazda! — krzyknął Rozbój.
Praludki jak jeden mąż rzuciły się z galerii w dół na podłogę i przez dziurę na dwór.
Komnata w jednej chwili opustoszała, zostali tylko bard i Fiona.
— Gdzie oni poszli? — zapytała Akwila.
— Och, po prostu wyszli. — Fiona wzruszyła ramionami. — Ja zamierzam tu pozostać, dopilnować ognia. Ktoś powinien się zachowywać jak porządna wodza. — Spojrzała ostro na Akwilę.
— Mam szczerą nadzieję, że znajdziesz dla siebie klan, Fiono — odparła słodko Akwila.
Fiona jeszcze bardziej się zmarszczyła.
— Jakiś czas będą biegać w kółko, może przy tym ogłuszą kilka królików i wywalą się parę razy — wtrącił się William. — Potem przyhamują, kiedy dotrze do nich, że nie wiedzą, co i gdzie powinni zrobić.
— Czy zawsze tak zmykają jak teraz? — zapytała Akwila.
— No cóż, Rozbój nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać o małżeństwie. — William uśmiechnął się szeroko.
— Jeśli o to chodzi, mamy ze sobą wiele wspólnego — stwierdziła Akwila. Wysunęła się z dziury na zewnątrz, gdzie już czekał na nią ropuch.
— Słyszałem — oświadczył. — Dobra robota. Bardzo sprytne. I bardzo dyplomatyczne.
Akwila rozejrzała się. Od zachodu słońca dzieliło ich jeszcze kilka godzin, ale cienie się już wydłużały.
— Czas iść — oświadczyła, zawiązując fartuszek. — A ty idziesz ze mną.
— Ale ja nie bardzo się znam na wejściu do… — zaczął ropuch, starając się wycofać.
Ponieważ jednak ropuchy nie najlepiej posuwają się rakiem, złapała go i wsadziła do kieszeni fartuszka.
Pobiegła w kierunku kopców i kamieni. Mój brat nigdy nie dorośnie, myślała. To właśnie powiedziała stara dama. Jak to działa? Jak wygląda miejsce, w którym się nie dorasta? Zobaczyła, że William i Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock biegną tuż obok niej, lecz reszty Figli nie było nigdzie widać.