A potem zjawił się w prześwicie między kamieniami i przez chwilę widniał po obu stronach kamienia w tym samym czasie.
Patrząc na to, Akwila czuła się tak, jakby ktoś wyciągnął jej oczy i obrócił dookoła.
„Szukaj miejsca, gdzie nie pasuje czas”…
— Świat, który widać przez prześwit, jest przynajmniej o sekundę spóźniony w stosunku do czasu, który płynie tutaj — mówiła głosem tak pewnym, jak to tylko możliwe. — Myślę… wiem, że tam jest wejście.
Fik Mik Figle zaczęły wiwatować i klaskać w dłonie, po czym ruszyły biegiem ku niej.
— Twoje czytanie było wspaniałe — oświadczył Rozbój. — Nie rozumiałem ani słowa.
— Tak, to musi być doprawdy potężny język, kiedy nie wiadomo w ogóle, o co chodzi! — dodał jego kompan.
— Zdecydowanie ma panienka predyspozycje do bycia wodzą — oświadczył Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock.
— Wspaniałe! — dodał Głupi Jaś. — Powaliło mnie to, gdy zobaczyłaś słodycze i w ogóle się z tym nie zdradziłaś. Nie sądziliśmy też, że dostrzeżesz zielonego!
Praludki przestały wiwatować i spojrzały na niego z wyrzutem.
— Czy coś złego powiedziałem? — dopytywał się.
Akwila zmarkotniała.
— Od początku wiedzieliście, gdzie jest przejście, tak? — zapytała.
— Oczywiście — potwierdził Rozbój. — Używaliśmy go, kiedy mieszkaliśmy w świecie Królowej, ale była zła, więc się zbuntowaliśmy…
— No właśnie, a ona nas wyrzuciła pod pretekstem, że pijemy, kradniemy i bijemy się przez cały czas — dodał Głupi Jaś.
— To wcale nie było tak! — wrzasnął Rozbój.
— I czekaliście, żeby zobaczyć, czy mnie uda się je znaleźć? — Akwila przerwała im, bojąc się, że rozpoczną zaraz bójkę.
— Oczywiście. Znakomicie sobie poradziłaś, dziewczyno.
Pokręciła przecząco głową.
— Nieprawda. Nie czarowałam. Nie wiem, jak to się stało. Po prostu przyglądałam się i udało mi się zrozumieć, co zobaczyłam. Tak naprawdę to oszukiwałam.
Praludki popatrzyły na siebie.
— Przecież na tym właśnie polega magia — powiedział Rozbój. — Machasz różdżką i wymawiasz kilka magicznych ciutsłówek. I co w tym takiego sprytnego? Ale przyglądanie się światu, takie przyglądanie, że naprawdę się go widzi, a potem rozumienie tego, co się zobaczyło, to dopiero jest coś.
— No właśnie — zgodził się z nim ku zdziwieniu Akwili bard William. — Użyłaś swych oczu i użyłaś swojej głowy. Tak właśnie robią prawdziwe wiedźmy. Magia służy tylko promocji.
— O, naprawdę? — Akwila się rozpogodziła. — W takim razie… to są nasze drzwi!
— Zgadza się — powiedział Rozbój. — Teraz pokaż nam przez nie drogę.
Zawahała się, ale potem przyszła myśclass="underline" czuję, że myślę. I widzę to, jak myślę. A co ja myślę? Myślę, że przechodziłam pod tym lukiem wcześniej i nic się nie wydarzyło.
Ale wtedy nie patrzyłam. I nie myślałam. W każdym razie nie tak, jak należy.
Świat, który widzę za łukiem, nie jest prawdziwym światem. Tylko wygląda jak prawdziwy. To rodzaj… czarodziejskiego obrazka, który został tam postawiony, by ukryć wejście. I jeśli nie uważasz, no cóż, po prostu mijasz prawdziwe wejście, nie zdając sobie w ogóle z tego sprawy.
Przeszła pod łukiem. I nic się nie stało. Fik Mik Figle przyglądały jej się z powagą.
No dobrze, pomyślała. Znowu dałam się oszukać, prawda?
Stanęła na wprost kamieni, wyciągnęła ręce na boki, zamknęła oczy. A potem bardzo powoli zrobiła krok do przodu…
Coś zaskrzypiało pod jej nogami, ale nie otworzyła oczu, dopóki nie była pewna, że nie ma pod nimi kamieni. I wtedy spojrzała na…na czarno-biały krajobraz.
Rozdział ósmy
Kraina zimy
— O tak, ona pierwszorzędnie patrzy, nie ma żadnych wątpliwości — usłyszała za sobą głos Williama, gdy wkraczała w świat Królowej. — Widzi to, co jest naprawdę…
Śnieg rozciągał się pod tak brudnobiałym niebem, że Akwila poczuła się jakby we wnętrzu piłeczki pingpongowej. Tylko czarne pnie i gałęzie drzew, widoczne tu i ówdzie, mówiły jej, gdzie kończy się ziemia i zaczyna niebo…
… to i oczywiście ślady kopyt. Biegły w stronę ciemnej linii lasu.
Zimno kłuło ją niczym maleńkie igiełki wbijane w skórę.
Spojrzała w dół i ujrzała Fik Mik Figle gromadnie wysypujące się przez bramę, brnące po pas w śniegu. Na terenie Królowej rozpraszały się. Niektóre już z wyciągniętymi mieczami.
Teraz wcale nie śmiały się ani nie żartowały. Były czujne.
— No dobrze — powiedział Rozbój. — Dobra robota. Tutaj na nas poczekasz, a my jak najszybciej sprowadzimy twojego ciutbraciszka, nie ma problemu…
— Idę z wami! — żachnęła się Akwila.
— Nie, wodza nie…
— Ja tak — odparła Akwila, dygocząc. — To jest mój brat. Gdzie w ogóle jesteśmy?
Rozbój podniósł wzrok na blade niebo. Nigdzie nie widać było ani śladu słońca.
— No cóż, i tak już tu jesteś — oświadczył — więc chyba ci mogę powiedzieć. Ten świat nazywają Krainą Baśni.
— Kraina Baśni? Niemożliwe. Widziałam rysunki. W Krainie Baśni jest… jest mnóstwo kwiatów i drzew, i świeci słońce, i wszędzie dzwonią dzwoneczki! Małe dzieci w śpioszkach. I ludzie ze skrzydłami! I… okropni ludzie też! Widziałam na ilustracjach.
— Nie zawsze jest tak, jak mówisz — powiedział Rozbój krótko. — I nie możesz iść z nami, bo nie masz żadnej broni.
— A co się stało z moją patelnią? — zapytała Akwila. Coś podskoczyło koło jej nóg i zobaczyła, jak Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock wyciąga ku niej triumfalnie patelnię.
— No tak, masz patelnię — przyznał Rozbój — ale tutaj potrzebujesz miecza, który powstał z gromu z jasnego nieba. To jest oficjalna broń, kiedy się napada na Krainę Baśni.
— Wiem, jak skorzystać z korzyścią z tej patelni — odparła Akwila. — I ja jestem…
— Nadchodzą! — wykrzyknął Głupi Jaś.
Ujrzała w oddali czarne kropki, poczuła też, że ktoś wspina się po jej plecach i staje na głowie.
— To piekielna sfora — ogłosił Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock. — Dobry tuzin.
— Psów nie zdołamy przegonić! — wykrzyknęła Akwila, łapiąc mocno rączkę patelni.
— Nie ma takiej potrzeby — oświadczył Rozbój. — Tym razem mamy ze sobą barda. Tyle że lepiej by było, gdybyś sobie zatkała uszy.
William, nie spuszczając wzroku z psów, spokojnie odkręcał niektóre z piszczałek mysich dud i przekładał je do torby, którą miał przerzuconą przez plecy.
Psy były już dużo, dużo bliżej. Akwila widziała metaliczne zęby i ogień w oczach.
William powoli wyjął z torby znacznie krótsze piszczałki, lśniące, jakby były wykonane ze srebra, i przykręcił je na miejsce poprzednich. Wyglądał na kogoś, kto nie musi się spieszyć.
Akwila z całych sił ściskała rączkę patelni. Psy nie warczały. Gdyby wydawały jakiś dźwięk, może byłoby to choć trochę mniej przerażające.
Bard wsunął dudy pod ramię i dmuchnął w jeden miech, by wypełnić go powietrzem.
— Zagrrrram — oświadczył, podczas gdy psy zbliżyły się już na tyle, że Akwila mogła dostrzec ich ślinę — „Krrrról pod wodą”.
Fik Mik Figle jak jeden pramąż wypuściły z rąk miecze i zatkały sobie uszy.