William ujął piszczałkę w usta, raz czy dwa przytupnął nogą i dokładnie w chwili, gdy psy szykowały się do skoku na Akwilę, zagrał.
Wiele rzeczy wydarzyło się mniej więcej w tym samym czasie. Akwili zadzwoniły wszystkie zęby. Patelnia zawibrowała w jej dłoniach i upadła w śnieg. A pies, który znajdował się na wprost niej, zrobił zeza i zamiast skoczyć, runął jak długi.
Psy z piekła rodem nie zwracały uwagi na praludki. Wyły. Kręciły się wokół własnych ogonów, chcąc je złapać zębami. Wpadały jeden na drugiego. Sfora rozpadła się na tuzin przerażonych zwierzaków, usiłujących wyskoczyć z własnych skór.
W krąg wokół Williama, którego policzki aż spurpurowiały z wysiłku, topił się śnieg i parowała ziemia. Gdy wyjął piszczałkę z ust, piekielna sfora, upaćkana w mokrej brei, uniosła głowy. A potem, jak jeden pies, podkuliła ogony i czmychnęła niczym pospieszny przez śnieg z powrotem.
— No tak, to już wiedzą, że tu jesteśmy — stwierdził Rozbój, wycierając łzy.
— Szo sze stało? — zapytała Akwila, dotykając językiem zębów, by sprawdzić, czy wciąż są na miejscu.
— Zagrał ból — wyjaśnił jej Rozbój. — Dla ciebie dźwięki są zbyt wysokie, ale psy słyszą. Ból rozbrzmiewa w ich głowach. A teraz lepiej ruszajmy, zanim wyśle coś innego.
— Królowa je przysłała? Ależ one wyglądają jak z koszmaru! — wykrzyknęła Akwila.
— Zgadza się — odparł jej Rozbój. — Właśnie stamtąd je wzięła.
Akwila spojrzała na barda Williama, który najspokojniej wymieniał piszczałki. Kiedy dostrzegł jej spojrzenie, puścił oko.
— Fik Mik Figle trrrraktują muzykę strrrrasznie poważnie — powiedział. Po czym pokazał skinięciem głowy coś, co leżało u stóp dziewczynki.
W śniegu widniał żółty gumiś wyprodukowany w stu procentach z produktów nienaturalnych.
A wszędzie wokół Akwili roztapiał się śnieg.
Dwa praludki niosły dziewczynkę całkiem bez wysiłku. Mknęła przez śnieg, a obok mknęły inne Fik Mik Figle.
Na niebie nie było słońca. Nawet w najbrzydszy dzień da się powiedzieć, gdzie jest słońce, ale nie tutaj. I jeszcze było coś dziwnego, coś, czego nie potrafiła do końca nazwać.
To miejsce nie wyglądało na prawdziwe. Nie wiedziała, czemu tak uważa, ale nie zgadzał jej się horyzont. To było oczywiście idiotyczne, lecz wydawał się na wyciągnięcie ręki.
A wnętrze tego świata wydawało się… niedokończone. Na przykład drzewa w lesie, do którego się zbliżali. Drzewo to drzewo, pomyślała. Czy jesteś daleko, czy tuż-tuż, nie ma znaczenia. Ma pień, gałęzie i korzenie. I wiesz o tym, że z nich się składa, choćby drzewo znajdowało się tak daleko, że stanowi zamazaną plamę.
A jednak tutaj drzewa były jakoś inne. Miała silne poczucie, że składają się z zamazanej plamy, jakby nią były, a pnie, gałęzie i korzenie tworzyły się, w miarę gdy ona się zbliżała, jakby myślały: Szybko, ktoś nadchodzi! Musimy wyglądać na prawdziwe.
To było tak, jakby się znaleźć na rysunku namalowanym przez artystę, który nie bardzo się starał przy szczegółach drugiego planu, ale wszędzie, gdzie się spojrzało, dodawał realności.
Powietrze było nieświeże, niczym w starej piwnicy.
Kiedy zbliżali się do lasu, światło stawało się coraz mroczniejsze. Pomiędzy drzewami było wręcz niebieskie i nierzeczywiste.
I tutaj nie ma żadnych ptaków, pomyślała.
— Zatrzymajcie się — zarządziła.
Praludki postawiły ją na ziemi, ale Rozbój nie był zadowolony.
— Nie powinniśmy się tu zbyt długo szwendać. Miecze w pogotowiu, bracia.
Akwila wyciągnęła z kieszeni ropucha. Zamrugał oczami, oślepiony światłem odbijającym się od śniegu.
— To nie dla mnie — wymruczał. — Powinienem się hibernować.
— Dlaczego wszystko jest takie… dziwne?
— Nic ci nie pomogę — odparł ropuch. — Widzę tylko śnieg. Widzę tylko lód. Widzę, że zaraz zamarznę na śmierć. To mi mówi mój wewnętrzny ropuch.
— Nie jest aż tak zimno!
— Mnie… się… wydaje… zimno.
Zamknął oczy. Akwila westchnęła i włożyła go z powrotem do kieszeni.
— Ja ci powiem, gdzie jesteś — rzekł Rozbój, skanując wzrokiem błękitne cienie. — Znasz takie gryzące ciutrobaki, które wkręcają się w owce i odpadają, dopiero kiedy napiją się krwi?
Cały ten świat jest niczym taki robak.
— Chodzi ci o kleszcze? Czy o wampiry?
— To jedno i to samo. Latają w kółko, aż znajdują słabe miejsce na świecie, gdzie nikt nie zwraca na nie uwagi, i otwierają drzwi. Potem Królowa wysyła swoich ludzi. Na wyprawę łupieską.
— Kiedyś to my kradliśmy i łupiliśmy dla niej — oświadczył Głupi Jaś.
— Jasiu! — Rozbój wymierzył w niego swój miecz. — Mówiłem ci, że są pewne sytuacje, kiedy zanim otworzysz swoją głupią gębę, powinieneś najpierw pomyśleć, tak?
— Tak.
— To była właśnie jedna z tych sytuacji. — Rozbój podniósł wzrok na Akwilę wyraźnie zakłopotany. — Owszem, byliśmy najlepszymi złodziejami Królowej — powiedział. — Ludzie bali się polować ze strachu przed nami. Ale dla niej nigdy nie jest dość. Zawsze chce więcej. A my powiedzieliśmy jej, że to nie w porządku ukraść starej kobiecie jedyną świnkę albo jedzenie tym, którzy ledwie co mają włożyć do garnka. Figle nie czują strachu, gdy mają ukraść złoty puchar bogatego wielkiego dzieła, ale zabrać kubek staruszkowi, który trzyma w nim sztuczną szczękę, to ich upokarzało, mówili. Fik Mik Figle potrafią walczyć i kraść, ale kto chciałby się bić ze słabym czy okraść biednego?
Dziewczynka na krańcu lasu cieni wysłuchała historii małego świata, w którym nic nie rosło i gdzie wszystko trzeba było przynosić z innych światów. To był świat, który mógł tylko brać, a nie miał nic do dania poza strachem. Mieszkańcy tego świata organizowali najazdy — a ludzie nauczyli się zostawać w łóżkach, kiedy słyszeli nocami dziwne odgłosy, bo gdy tylko ktoś chciał stanąć na drodze Królowej, ona zaczynała rządzić jego snami.
Akwila nie do końca rozumiała jak to się działo, ale potrafiła wyobrazić sobie piekielne sfory i jeźdźców bez głowy. Sny te były… bardziej realne. To właśnie potrafiła Królowa, robiła coś, że te sny stawały się… solidne. Można było w nie wejść i zniknąć. I człowiek się nie budził, dopóki stwory się z nim nie rozprawiły.
— Ludzie Królowej nie kradli tylko jedzenia. Kradli też ludzi…
— Na przykład dudziarzy — tłumaczył jej bard William. — Postacie z bajek nie potrafią tworzyć muzyki, więc porywają człowieka, żeby robił ją dla nich.
— I dzieci — powiedziała Akwila.
— Tak. Twój brat nie jest pierwszy — przyznał Rozbój. — Tutaj nie ma zbyt wiele radości czy śmiechu. A ona myśli, że jest dobra dla dzieci.
— Stara wodza powiedziała, że ona ich nie krzywdzi — przypomniała sobie Akwila. — Czy to prawda?
W Fik Mik Figlach dało się czytać jak w książce. I byłaby to duża książka z Alą i psem oraz jednym lub najwyżej dwoma zdaniami na każdej stronie. To, co myśleli, w jednej chwili pojawiało się na ich twarzach, a teraz mieli na nich wypisane wyraźnie:
Na litość! Mam nadzieję, że ona nie zada nam pytania, na które nie będziemy chcieli odpowiedzieć…
— Czy to prawda, co powiedziała wodza? — zapytała jeszcze raz.
— Tak — powoli odpowiedział Rozbój. — Nie okłamała cię. Królowa będzie próbowała być dla niego miła, tyle że nie wie, jak być miłą. Bo widzisz, ona jest elfem. A elfy nie umieją myśleć tak jak inni.