Выбрать главу

— Jak myślisz, chłopie, na kogo patrzysz? Na litość, nawet nie wiesz, jaki cię czeka kop!

* * *

Otworzyła oczy.

Leżała na mokrej ziemi w ponurym zaśnieżonym lesie. Praludki obserwowały ponurość między pniami drzew.

Na drzewach… było coś. Kawałki czegoś. Brunatne. Zwisały jak stare ubranie.

Odwróciła głowę i ujrzała Williama, który patrzył na nią z troską.

— To był sen, prawda? — zapytała.

— No… był i jednocześnie nie był.

Gwałtownie usiadła. Praludki musiały odskoczyć do tyłu.

— Ale to… coś tam było, a potem wy wszyscy wyskoczyliście z pieca! — powiedziała. — Byliście w moim śnie! Co to było… za stworzenie?

Bard William przyglądał się jej, jakby podejmując decyzję.

— My to nazywamy senkiem — odparł. — Nic z tego, co tu spotkasz, tak naprrrrawdę nie jest z tego świata, pamiętasz? Wszystko jest odbiciem świata zewnętrznego lub czymś porrrrwanym z tamtego świata, lub czymś wyczarrrrowanym przez Krrrrólową. Ukrrrrywa się w drzewach i porrrrusza tak szybko, że tego nie widzisz. Znasz pająki?

— Oczywiście.

— No więc pająk przędzie sieć. Senki przędą sny. Tutaj to całkiem łatwe. Świat, z którrrrego ty przybyłaś, jest prrrrawie rrrrealny. Ten świat jest prawie nierrrrealny, więc właściwie jest snem. Senk przędzie twój sen, a ty w niego wpadasz. Jeśli coś zjesz we śnie, już nigdy nie będziesz chciała z niego wyjść.

Patrzył tak znacząco, jakby uważał, że opowieść powinna była zrobić na niej wielkie wrażenie.

— Ale co ma z tego senk?

— Lubi przyglądać się snom. Cieszy go, jeśli tobie jest tam dobrze. I będzie się przyglądał, jak zajadasz w śnie, a ty w tym czasie umrzesz z głodu. I wtedy senk zje ciebie. Nie od rrrrazu oczywiście. Poczeka, aż się trrroszeczkę rrrrozłożysz, bo senk nie ma zębów.

— Więc jak mam się od niego uwolnić?

— Najlepiej znaleźć senka — odparł Rozbój. — On będzie we śnie razem z tobą, w przebraniu. No a wtedy wystarczy mu solidnie przywalić.

— A co dokładnie macie na myśli, mówiąc o przywaleniu?

— Zazwyczaj znakomicie działa odcięcie głowy.

Rzeczywiście, pomyślała Akwila, to zrobiło na mnie wrażenie. Choć wcale tego nie chcę.

— I to ma być Kraina Baśni? — zapytała.

— Jasne. Można by rzec, że to jej ciemne strony, których turyści zazwyczaj nie dostrzegają. A ty dajesz sobie tu świetnie radę. Walczyłaś z nim. Widziałaś, że coś ci się nie zgadza.

Akwila przypomniała sobie przyjacielskiego kota i spadającą pasterkę. Starała się przesłać samej sobie wiadomość. Powinna była jej posłuchać.

— Dziękuję, że przybyliście mnie uratować — powiedziała potulnie. — Jak wam się to udało?

— Wszędzie potrrrrafimy znaleźć drogę, nawet do snów. — William się uśmiechnął. — Pamiętaj, że jesteśmy złodziejaszkami.

Kawałek senka spadł z drzewa w śnieg.

— Żaden z nich mnie już nie dostanie! — oświadczyła.

— Wierzę ci. W twoich oczach widać żądzę morrrrdu. — W głosie Williama brzmiał podziw. — Gdybym był senkiem, no i oczywiście gdybym miał odrrrrobinę rrrrozumu, zacząłbym się bać. Tylko pamiętaj, że ich jest wielu, a niektórzy są całkiem przebiegli.

Krrrrólowa używa ich jako strrrrażników.

— Nie dam się oszukać! — Przypomniała sobie przerażenie, które ogarnęło ją w momencie, gdy to coś zaczęło zmieniać kształt. Najgorsze było, że wszystko działo się w jej domu, u niej. Wielka bezkształtna postać chodząca po jej kuchni budziła przerażenie, ale również gniew. Ponieważ wtargnęła na jej obszar.

To coś nie tylko próbowało ją zabić, ono ją obraziło…

William przyglądał się Akwili.

— Trzeba przyznać, że wyglądasz na nieźle wściekłą — ocenił. — Musisz barrrrdzo kochać swego brrrrata, jeśli potrafisz stanąć przeciw takim potworrrrom w jego obrrrronie…

Akwila nie potrafiła tego nie pomyśleć. Nie kochanego. Wiem, że nie. On jest taki… lepki i nie nadąża, kiedy idę, i zbyt dużo czasu zabiera mi opiekowanie się nim, no i na dodatek ciągle czegoś chce. Nie da się z nim rozmawiać. On nie mówi, tylko wrzeszczy.

Ale druga myśl, która nadeszła, mówiła tak: On jest mój. Mój świat, mój dom, mój brat. Jak śmie ktoś ruszać coś, co do mnie należy!

Została tak wychowana, by nie być samolubna. I wiedziała, że taka nie jest, w odróżnieniu od wielu ludzi. Starała się myśleć o innych. Nigdy nie sięgała po ostatni kawałek chleba. Ale to, co czuła teraz, było czymś zupełnie innym.

Nie robiła tego dzięki szczególnej odwadze, szlachetności czy dobroci. Robiła, ponieważ powinno być zrobione, ponieważ nie wyobrażała sobie, że mogłaby tego nie zrobić.

* * *

… Światło babci Dokuczliwej kluczące powoli pomiędzy wzgórzami, w lodowatą, lśniącą gwiazdami noc lub podczas szalejącej burzy. Babcia ratowała jagnięta przed zamarznięciem i barany przed upadkiem w przepaść. Marzła i wędrowała umordowana wzgórzami przez noc, by odnaleźć jakąś głupią owcę, która nigdy nie powiedziała dziękuję i było bardzo prawdopodobne, że przygoda niczego jej nie nauczy i wkrótce wpadnie w podobne kłopoty. Robiła to, ponieważ nie przyszło jej nawet do głowy, że mogłaby tego nie zrobić.

Pewnego dnia, gdy Akwila szła z babcią, spotkały na ścieżce obwoźnego handlarza z osiołkiem. To był mały osiołek i ledwo dało się go dostrzec pod pakunkami, które niósł na grzbiecie. A kiedy się potknął i upadł, handlarz uderzył go.

Akwila aż krzyknęła na ten widok, babcia spojrzała na nią, a potem powiedziała coś do Grzmotu i Błyskawicy…

Handlarz usłyszał warkot i znieruchomiał. Psy zajęły pozycje po jego bokach, tak że nie mógł ich widzieć obu naraz. Podniósł kij, jakby chciał uderzyć Błyskawicę, ale Grzmot tylko głośniej warknął.

— Radziłabym ci tego nie robić — odezwała się babcia.

To nie był głupi człowiek. Oczy wpatrzonych w niego psów przypominały metalowe kulki. Opuścił ramię.

— A teraz odrzuć kij — powiedziała babcia.

Posłuchał jej. Wypuścił kij z ręki tak gwałtownie, jakby nagle zaczął go parzyć.

Babcia Dokuczliwa podniosła kij. Akwila pamiętała, że był długi i giętki jak bicz.

Nagle, tak szybko, że ruch ręki był tylko mignięciem, babcia smagnęła handlarza dwukrotnie po twarzy na krzyż, zostawiając dwa czerwone ślady. Już miał się odwinąć, ale resztka rozumu zatrzymała go, bo psy aż się rwały do ataku.

— To boli, prawda? — zapytała uprzejmie babcia. — Teraz chciałam ci powiedzieć, że wiem, kim jesteś, myślę też, że ty wiesz, kim jestem ja. Sprzedajesz garnki i patelnie, wcale nie są złe. Ale uprzedzam, jeśli powiem słowo, nie będziesz mógł na tych wzgórzach już niczego sprzedać. Lepiej nakarm osła, a nie chłostaj go. Słyszysz?

Handlarz przytaknął, nie otwierając oczu. Dłonie mu się trzęsły.

— Wystarczy — oświadczyła babcia i w tej samej chwili psy stały się dwoma grzecznymi owczarkami. Wywiesiły języki i usiadły spokojnie.

Handlarz odczepił część pakunków i sam sobie je włożył na grzbiet, a potem bardzo delikatnie pogonił osiołka drogą. Babcia przyglądała mu się, nabijając fajkę tytoniem Wesoły Żeglarz. A kiedy ją zapaliła, powiedziała, jakby ta myśl właśnie jej przyszła do głowy:

— Ci, którzy mogą, muszą robić za tych, co nie mogą. I ktoś musi mówić za tych, którzy nie mają głosu.

Akwila pomyślała: Czy na tym polega bycie czarownicą? Nie tego się spodziewałam.