A jej pierwszorzędne myślenie podsunęło następującą refleksję: Ciekawam, ile ich już się tam znalazło, choć tego nie wiemy?
A ja jestem w Krainie Baśni, gdzie sny potrafią ranić. Gdzie wszystkie opowieści, wszystkie ballady są prawdziwe. Myślałam, że to dziwne, co powiedziała wodza…
Nadeszła druga wątpiąca myśclass="underline" Zaczekaj, czy to było pierwszorzędne myślenie? Ależ nie, pomyślała Akwila, to już myśl trzecia, ta co przychodzi po myśli pierwszej spontanicznej, i po drugiej wątpiącej, czyli jest to myśl najrozsądniejsza. Myślę o tym, co myślę, że myślę. A przynajmniej tak właśnie myślę.
Jej druga (wątpiąca) myśl nakazała: Spokój! Bo już straszny natłok myśli w tej głowie.
Las wydawał się nigdzie nie kończyć. Choć może był to całkiem mały las, który w jakiś sposób przesuwał się wraz z nimi. Ostatecznie była to Kraina Baśni. Trudno mieć do niej zaufanie.
Śnieg wciąż znikał w miejscach, gdzie Akwila stawiała nogi, i wystarczyło, by tylko popatrzyła na drzewo, a od razu piękniało i zaczynało wyglądać jak prawdziwe.
Królowa jest, pomyślała Akwila, no cóż… po prostu Królową. Ma własny świat. I może z nim zrobić wszystko, co chce. A że cieszy ją wykradanie rzeczy i mieszanie w ludzkich losach…
Doszedł ją z oddali tętent kopyt.
To ona! Co powinnam zrobić? Co powinnam powiedzieć?
Fik Mik Figle ukryły się za pniami drzew.
— Zejdź ze ścieżki! — wysyczał Rozbój.
On nadal może z nią być! — Akwila ścisnęła kurczowo rączkę patelni i wpatrywała się w błękitne cienie pomiędzy drzewami.
No to co? Przecież go jej nie wykradniesz. Ostatecznie to jest Królowa. Królowej nie bije się jak jakiegoś pionka.
Tętent był coraz głośniejszy, teraz brzmiał tak, jakby biegło kilka zwierząt.
W prześwicie między drzewami pojawił się jeleń, unosiły się nad nim kłęby pary.
Spojrzał na Akwilę przekrwionymi oczami, a potem skoczył. Padając na ziemię, czuła jego wstrętny zapach i własny pot płynący po karku.
To było prawdziwe zwierzę. Takiego rogacza nie można sobie wyobrazić.
A potem przyszły psy…
Pierwszego trafiła brzegiem patelni, którą machnęła niczym rakietą tenisową. Kiedy drugi już miał ją dosięgnąć zębami, zrezygnował na rzecz spojrzenia w dół, zdziwionego spojrzenia na dziesiątki praludków, które się pojawiły pod jego łapami. Trudno gryźć kogokolwiek, jeśli każda z czterech łap przesuwa się w innym kierunku, a w dodatku inne praludki lądują ci na głowie i po chwili gryzienie kogokolwiek staje się po prostu… niemożliwe. Fik Mik Figle nienawidzą piekielnych sfor.
Akwila podniosła wzrok na białego konia. On również, tak dalece jak potrafiła to powiedzieć, był prawdziwy. Dosiadał go chłopiec.
— Kim jesteś? — zapytał. Ale zabrzmiało to jak: Jakim jesteś stworzeniem?
— A kim ty jesteś? — zapytała Akwila, odsuwając włosy z twarzy. Nie potrafiła w tym momencie wymyślić niczego lepszego.
— To jest mój las — odparł chłopiec. — Rozkazuję ci, byś robiła to, co ci powiem!
Akwila przyjrzała mu się. Mętne światło z drugiej ręki używane w Krainie Baśni nie było zbyt dobre, ale im bardziej się przyglądała, tym była pewniejsza, że się nie myli.
— Masz na imię Roland, prawda? — zapytała.
— Nie będziesz tak do mnie mówić!
— Ależ tak! Jesteś synem barona.
— Żądam, żebyś zamilkła! — Chłopiec poczerwieniał i najwyraźniej wstrzymywał łzy.
Podniósł rękę, w której trzymał palcat…
Rozległo się bardzo ciche „brzdęk”. Akwila spojrzała w dół. Fik Mik Figle ustawiły się w wieżę aż pod brzuch konia, wdrapując się jeden drugiemu na ramiona, i właśnie przecięły popręg.
Wyciągnęła przed siebie dłoń.
— Stój! — krzyknęła, starając się, by zabrzmiało to jak rozkaz. — Jeśli pojedziesz, spadniesz z konia!
— A to niby co? Czar? Jesteś wiedźmą? — Chłopiec opuścił palcat, a wyciągnął z pochwy miecz. — Wiedźmom śmierć!
Spiął konia do skoku, uderzając go kolanami w boki, a potem nastąpił jeden z tych długich momentów, kiedy cały wszechświat mówi „uch!”, a po którym chłopak, nie wypuszczając miecza, wywinął kozła i upadł w śnieg.
Akwila świetnie wiedziała, co się teraz wydarzy. Głos Rozbója rozbrzmiał echem między drzewami:
— No to teraz wpadłeś w kłopoty, chłopcze. Brać go!
— Nie!!! — wrzasnęła. — Zostawcie go!
Chłopiec odskoczył w tył, spoglądając w przerażeniu na Akwilę.
— Ja cię znam — powiedziała. — Masz na imię Roland. I jesteś synem barona. Mówili, że zginąłeś w lesie…
— Nie wolno ci o tym mówić!
— Dlaczego nie?
— Złe słowa się sprawdzają!
— Właśnie się sprawdziły. Posłuchaj — ciągnęła Akwila — przybyłam tutaj, by uratować mojego…
Ale chłopiec już się pozbierał i biegł przez las.
— Odejdź ode mnie! — krzyczał.
Ruszyła za nim, przeskakując przez pokryte śniegiem kłody drzew. Roland przebiegał od drzewa do drzewa. Nagle zatrzymał się i spojrzał w tył.
— Umiem cię stąd wyciągnąć… — powiedziała w chwili, gdy go dogoniła. … i tańczyć.
Trzymała dłoń papugi, a przynajmniej kogoś, kto miał głowę papugi.
Nogi poruszały się pod nią w doskonałym rytmie. Obracały nią w koło i tym razem kątem oka ujrzała pawia, a przynajmniej kogoś, kto miał głowę pawia. Zerknęła ponad ramieniem i uzmysłowiła sobie, że jest teraz w sali, i to nie byle jakiej, tylko w sali balowej pełnej tańczących ludzi w maskach.
Kolejny sen, pomyślała. Powinnam była patrzeć, gdzie idę…
Muzyka była rytmiczna, ale dziwna, jakby muzycy grali gdzieś na zapleczu albo pod wodą i w dodatku nigdy wcześniej nie widzieli swoich instrumentów na oczy.
Akwila uświadomiła sobie, że sama również patrzy przez otwory w masce. Miała na sobie długą lśniącą suknię. Zaciekawiło ją, jak sama wygląda.
No tak, pomyślała spokojnie. Musiał być jakiś senk, a ja nie zatrzymałam się, by popatrzeć. I teraz jestem we śnie. Ale to nie mój sen. Senki używają tego, co znajdą u człowieka w głowie, a ja nigdy czegoś takiego nie widziałam.
— Okt ca okto la kta? — zapytał paw. Jego głos brzmiał jak muzyka. Brzmiał prawie jak prawdziwy głos, ale nie do końca.
— O tak — odparła Akwila. — Świetnie.
— Caaa?
— Oh. Eee… uff okata la?
To najwyraźniej zadziałało. Tancerz o głowie pawia lekko się skłonił.
— Mla law law — rzekł i odszedł.
Gdzieś tutaj musi być senk, powiedziała do siebie Akwila. I z pewnością nie jest mały.
Bo to sen na dużą skalę.
Jednak drobiazgi się nie zgadzały. W sali znajdowało się paręset osób, ale te dalsze, choć poruszały się w całkiem naturalny sposób, przypominały jej drzewa — jakby składały się z samych tylko kształtów i kolorów. Ale żeby to dostrzec, trzeba się było uważnie przyjrzeć.
Pierwszy rzut oka, pomyślała Akwila.
Ludzie w przepięknych kostiumach i maskach spacerowali wokół niej, tak jakby była kolejnym gościem. Ci, którzy nie przyłączyli się do tanecznego korowodu, gromadzili się teraz wokół długiego stołu uginającego się pod stosami jedzenia.
Akwila widziała takie potrawy tylko na obrazkach. Na farmie nikt nie głodował, ale nawet gdy jedzenia było w obfitości, w Noc Strzeżenia Wiedźm lub po zbiorach, nigdy to nie wyglądało jak tutaj. Jedzenie na farmie miało zazwyczaj kolor biały lub brązowy. Nigdy różowy ani niebieski, no i nigdy nie dygotało.