Były tu różności na patykach i miski, w których coś lśniło i błyszczało. Nic nie było zwyczajne. Każda potrawa ozdobiona została kremem lub esami-floresami z czekolady, lub tysiącami kolorowych kuleczek. Wszystko było zakręcone albo polukrowane, ozdobione albo pomieszane. To nie było jedzenie, raczej coś, co się może zjedzeniem stać, jeśli było tak dobre, że się dostało do jedzeniowego raju.
Bo nie tylko chodziło o jedzenie, chodziło o pokaz. Potrawy zostały zaaranżowane na zielonych liściach i ogromnych kwiatach. Tu i tam ogromne przezroczyste rzeźby przedzielały krajobraz dań. Akwila sięgnęła ręką, by dotknąć lśniącego kogucika. To był lód, który zaczął się topić pod jej palcami. Były też inne, na przykład radosny grubasek, misa pełna lodowych owoców, łabędź…
Przez chwilę czuła pokusę. Wydało jej się nagle, że minęło strasznie dużo czasu, od kiedy ostatni raz jadła. Ale jedzenie nazbyt wyraźnie wcale nie było jedzeniem. Było przynętą. Jego zadaniem było wołać: Hej, dziecino, zjedz mnie!
To mnie wcale nie ciągnie, pomyślała. Jak dobrze, że senk nie pomyślał o serze…
… I był ser. Zupełnie nagle, ale od zawsze, ser leżał na wszystkich stołach.
Widziała w kalendarzu ilustracje, na których pokazano dziesiątki różnych serów.
Znała się na serach i zawsze chciała spróbować tych znanych tylko z obrazka. To były sery z odległych stron o dziwnie brzmiących nazwach, jak W Trybach Dybach, Waniej Smaczniej, Stary Argg, Czerwony Prędki czy legendarny Lancrański Błękitny, którego trzeba było przyszpilić do stołu, by nie rzucił się na inne sery.
Jeśli spróbuję odrobinę, z pewnością mi nie zaszkodzi, uznała. To nie to samo co jedzenie. Przecież panuję nad sytuacją. Przejrzałam ten sen na wylot. Więc z pewnością mi nie zaszkodzi.
A poza tym… trudno uznać ser za pokusę…
Co prawda senk ustawił sery w tej samej chwili, kiedy o nich pomyślała, ale jednak…
Miała już w ręku nóż do sera, a nawet nie pamiętała, kiedy po niego sięgnęła.
Zimne krople kapnęły jej na rękę. Podniosła wzrok na najbliższą rzeźbę z lodu — pasterkę ubraną w szeroką suknię i w dużym kapeluszu. Akwila była pewna, że kiedy patrzyła tam wcześniej, widziała łabędzia.
Znowu ogarnął ją gniew. O mały włos dałaby się oszukać! Spojrzała na nóż do sera.
— Bądź mieczem — rozkazała. Bo chociaż senk tworzył jej sen, ale śniła go ona. A ona była naprawdę. I część jej nie usnęła.
Brzdęk!
— Poprawka — powiedziała Akwila. — Bądź nie tak ciężkim mieczem. — Tym razem uzyskała coś, co mogła utrzymać.
Zieleń na stołach zaszeleściła i spośród liści wychynęła ruda głowa.
— Pssst! Nie jedz tych kanapek!
— Zgłaszacie się trochę zbyt późno.
— Cóż, mamy tu do czynienia ze starym chytrym senkiem — rzekł Rozbój. — Nie chciał nas wpuścić, dopóki nie zdobyliśmy odpowiedniego ubrania…
Wyszedł spomiędzy zieleni. Rzeczywiście wyglądał dość śmiesznie w czarnym smokingu. Liście znowu zaszeleściły i pokazały się inne praludki. Wyglądały trochę jak rudogłowe pingwiny.
— Odpowiedniego ubrania? — powtórzyła Akwila.
— Owszem — poświadczył Głupi Jaś, który miał na głowie liść sałaty. — A te spodnie są w pewnych miejscach nieco zbyt sztywne, proszę wybaczyć, że o tym wspominam.
— Czy wypatrzyłaś już to stworzenie? — zapytał Rozbój.
— Nie. Strasznie tu tłoczno.
— Pomożemy ci szukać — odparł. — On nie może się ukryć, jeśli podejdziesz naprawdę blisko. Ale uważaj. Jeśli domyśli się, że chcesz go załatwić, nie wiadomo, co spróbuje zrobić. Rozejdźmy się, chłopaki, będziemy udawać, że się dobrze bawimy na przyjęciu.
— Co? Masz na myśli, że będziemy pić i bić? — zapytał Głupi Jaś.
— Na litość! Nigdy bym w to nie uwierzył! — Rozbój przewrócił oczami. — Nie, ty głupku. To jest eleganckie przyjęcie. Co oznacza rozmowy o niczym i zadawanie się z innymi.
— Och, w tym możesz zdać się na mnie. Nie muszę w ogóle rozmawiać! — odparł Głupi Jaś. — Idziemy.
Nawet we śnie, nawet na eleganckim balu Fik Mik Figle wiedziały, jak się zachować.
— Piękna pogoda jak na tę porę roku, mały skunksie, czyż nie?
— Hej, chłopcze, frytki dla wszystkich!
— Piekielnie boska muzyka.
— Poproszę ten kawior bardziej wysmażony.
Z tłumem działo się coś dziwnego. Nikt nie panikował ani nie próbował uciekać, co powinno być oczywistą reakcją na inwazję Figli.
Akwila jeszcze raz się rozejrzała. Na nią ludzie w maskach też w ogóle nie zwracali uwagi. Ponieważ to postaci drugoplanowe, pomyślała. Tak samo jak drugoplanowe drzewa.
Przeszła przez salę do podwójnych drzwi i szeroko je otworzyła.
Za drzwiami panowała ciemność i nic więcej.
Więc… jedynym sposobem było odnalezienie senka. Zresztą niczego innego się nie spodziewała. Mógł kryć się wszędzie. Za każdą maską lub po prostu być stołem. Mógł być czymkolwiek.
Wpatrywała się w tłum. I właśnie wtedy dostrzegła Rolanda.
Siedział samotnie przy stole. Przy stole zastawionym jedzeniem. I trzymał w rękach łyżkę.
Podbiegła i wybiła mu ją na podłogę.
— Czy ty nie masz za grosz rozumu?! — zawołała, łapiąc go za ramiona. — Chcesz tutaj zostać na zawsze?
W tej samej chwili wyczuła za sobą ruch. Później nie potrafiła sobie przypomnieć, co właściwie usłyszała. Ale wiedziała, że coś się dzieje. Ostatecznie to był jej sen.
Obróciła się i zobaczyła senka. Ukrywał się za kolumną.
Roland tylko na nią patrzył.
— Nic ci nie jest? — pytała przerażona, starając się nim potrząsnąć. — Czy coś zjadłeś?
— Okt okto kta — wymamrotał.
Akwila odwróciła się z powrotem do senka. Szedł ku niej bardzo powoli, starając się chować wśród cieni. Wyglądał jak mały bałwan ulepiony z brudnego śniegu.
Muzyka stawała się coraz głośniejsza. Świece się rozjarzyły. Pośrodku olbrzymiej podłogi pary o zwierzęcych głowach wirowały coraz szybciej i szybciej. Podłoga dygotała.
Sen wpadał w kłopoty.
Fik Mik Figle zbiegały się do niej ze wszystkich stron, starając się przekrzyczeć panującą wrzawę.
Senk także spieszył ku niej, wyciągając białe palce.
— Na pierwszy rzut oka — wyszeptała Akwila. I obcięła Rolandowi głowę.
Wszędzie topił się śnieg, a drzewa wyglądały porządnie, jak prawdziwe.
Senk upadł w tył tuż przed Akwilą. Trzymała w ręce starą patelnię, ale cięcie było doskonałe. Dziwna sprawa, sen.
Odwróciła się i stanęła przed Rolandem. Miał twarz tak białą, że na dobrą sprawę sam wyglądał jak senk.
— Bał się — powiedziała. — Chciał, żebym zaatakowała ciebie, nie jego. Starał się wyglądać jak ty i spowodować, żebyś ty wyglądał jak on. Ale on nie potrafi mówić. A ty tak.
— Mogłaś mnie zabić! — rzekł szorstko.
— Nie. Właśnie ci wyjaśniłam. Proszę, nie uciekaj. Czy widziałeś tutaj małego chłopca?
Roland zmarszczył czoło.
— Jakiego chłopca? — zapytał.
— Królowa go porwała. Muszę go zabrać do domu. Jeśli chcesz, mogę zabrać także ciebie.
— Ja nigdy się stąd nie wydostanę — szepnął Roland.
— Ja tu weszłam, prawda?
— Wejść jest łatwo, ale nikt stąd nie wyjdzie!
— Zamierzam znaleźć drogę. — Akwila starała się mówić bardziej pewnie, niż się czuła.