— Ponieważ jednak… czuję, że trwało to… dłużej. Miałem ochotę na jedzenie tylko dwa albo trzy razy, no i ze dwa razy poszedłem… wiesz gdzie, więc nie mogło minąć wiele czasu. Ale robiłem tyle różnych rzeczy… to był dzień pełen wrażeń… — jego głos ucichł.
— Hm. Masz rację — zgodziła się z nim Akwila. — Tutaj czas płynie wolniej. To trwało… trochę dłużej…
— Sto lat? Tylko mi nie mów, że minęło sto lat. Że zadziałały czary i sto lat przeszło jak z bicza strzelił.
— Co? Tyle nie. Ale… prawie rok.
Reakcja chłopca ją zaskoczyła. Teraz naprawdę wyglądał na przestraszonego.
— O nie, to gorsze niż sto lat!
— Jak to?
— Gdybym wrócił po stu latach, nie dostałbym lania.
No, no, pomyślała Akwila.
— Nie sądzę, żeby czekało cię coś takiego — powiedziała. — Twój ojciec był bardzo nieszczęśliwy. Poza tym to nie twoja wina, że porwała cię Królowa — zawahała się, bo tym razem jego zdradził wyraz twarzy. — Czyżby twoja?
— Kiedy polowałem w lesie, obok mnie pojawiła się piękna dama na koniu z dzwoneczkami przy uprzęży, śmiała się, więc oczywiście spiąłem konia, żeby ją dogonić i… — zamilkł.
— To chyba nie była rozsądna decyzja — westchnęła Akwila.
— Tutaj nie jest… źle. Tylko że ciągle się… zmienia. Drzwi można znaleźć wszędzie. Chodzi mi o drzwi do innych… światów…
— Lepiej zacznij od początku — poprosiła Akwila.
— Najpierw było fantastycznie — zaczął opowiadać. — Myślałem, że to przygoda. Karmiła mnie słodkimi przysmakami…
— Jakimi? Lodami?
Roland tak intensywnie myślał, że twarz mu poczerwieniała z wysiłku.
— Nie, to były raczej nugaty. A potem kazała mi śpiewać i tańczyć, bawić się i skakać. Powiedziała, że tak zachowują się dzieci.
— I robiłeś to, co chciała?
— A ty byś robiła? Czułem się jak idiota. Mam już dwanaście lat. — Roland zawahał się. — Ale jeśli powiedziałaś prawdę, to mam już trzynaście.
— Dlaczego chciała, żebyś skakał i się bawił? — zapytała Akwila, która nie chciała mu powiedzieć: „Nie, wciąż masz dwanaście lat, a zachowujesz się jak ośmiolatek”.
— Po prostu powiedziała, że to właśnie robią dzieci — odparł Roland.
Akwila zastanowiła się nad jego słowami. W jej opinii dzieci głównie kłóciły się, krzyczały, biegały, śmiały się głośno, brudziły się i obrażały. Jeśli kiedyś widziała jakieś skaczące i kręcące się w kółko, to najprawdopodobniej oznaczało, że użądliła je osa.
— Dziwne — mruknęła.
— A kiedy nie chciałem tego robić, dała mi jeszcze więcej słodyczy.
— Więcej nugatów?
— Nie, wtedy to były śliwki w cukrze — rzekł Roland. — Są jak normalne śliwki, tylko z cukrem. Cały czas mi dawała cukier. Myślała, że ja go lubię.
W pamięci Akwili odezwał się dzwoneczek.
— Może ona stara się ciebie utuczyć, a potem upiec w piekarniku i zjeść?
— Na pewno nie. Tak robią tylko złe jędze.
Akwila przyjrzała mu się uważnie.
— No oczywiście — powiedziała ostrożnie. — Zapomniałam. Więc żyłeś słodyczami?
— Nie, ponieważ umiem polować! Tutaj dostają się prawdziwe zwierzęta. Nie wiem jak. Sneebs uważa, że trafiają w drzwi przez przypadek. A potem umierają z głodu, bo tu zawsze panuje zima. Ponadto Królowa czasami wysyła piratów na rozbój do któregoś interesującego ją świata. Ta jej kraina jest jak… piracki statek.
— Tak, albo jak kleszcz — stwierdziła Akwila.
— Co to jest kleszcz?
— Pasożyt. Przyczepia się do owcy i pije jej krew. Odpada, dopiero kiedy jest pełen.
— Aha. O tym z pewnością wie każdy wieśniak — domyślił się Roland. — Cieszę się, że ja tego nie wiem. Zaglądałem przez drzwi do kilku światów. Ale oni mnie tam nie wypuszczali. Z jednego braliśmy kartofle, z innego ryby. Myślę, że ludzie ze strachu oddawali im daniny. No i był świat, z którego pochodzą senki. Śmiali się, że tam mnie mogą puścić, jeśli tylko chcę, ale nie chciałem. Jest całkiem czerwony, jak zachód słońca. Wielkie czerwone słońce wisi nad horyzontem ponad wielkim nieruchomym czerwonym morzem, są też czerwone skały, które rzucają długie cienie. Na skałach siedzą okropne stworzenia, żywią się krabami, pająkami i ślimakami. Wokół każdego możesz zobaczyć pierścień muszli i skorup.
— Kim są oni? — zapytała Akwila, której nie umknęło słówko „wieśniak”.
— O co ci chodzi?
— Mówisz: „Oni mnie nie wypuszczali”, „Śmiali się”. Kogo masz na myśli? Tutejszych ludzi?
— Tych? Skąd, większość z nich nawet nie istnieje naprawdę. Mówię o elfach. O postaciach z bajek. To ich królowa. Nie wiedziałaś tego?
— Myślałam, że elfy są malutkie!
— A ja myślę, że mogą być takie, jakie chcą — odparł Roland. — Nie są… do końca prawdziwe. Są takie… jak sny o nich. Przezroczyste niczym powietrze lub solidne jak skała. Tak mówi Sneebs.
— Sneebs? — powtórzyła Akwila. — Aha, ten malutki, który mówi tylko „sneebs”, ale w głowie słyszy się prawdziwe słowa?
— Tak, to on. Jest tu od lat. Stąd wiem, że tutaj dzieje się z czasem coś dziwnego. Sneebs kiedyś trafił do swego świata, ale tam już wszystko się zmieniło. Czul się tak nieszczęśliwy, że znalazł inne drzwi i wrócił tu natychmiast.
— Wrócił tu? — powtórzyła zaskoczona Akwila.
— Mówi, że lepiej należeć, gdzie się nie przynależy, niż nie należeć tam, gdzie się kiedyś przynależało, pamiętając, jak to było kiedyś przynależeć. Chyba tak właśnie powiedział. I jeszcze dodał, że tu nie jest najgorzej, jeśli się trzymać z daleka od Królowej. I że sporo się można nauczyć.
Akwila spojrzała na zgarbionego Sneebsa, który wciąż przyglądał się rozbijaniu orzechów. On się czegoś uczył? Raczej wyglądał jak ktoś, dla kogo strach stał się chlebem powszednim.
— Nie wolno rozgniewać Królowej — ciągnął Roland. — Widziałem, co się działo z ludźmi, którym się to przytrafiło. Wysyłała na nich kobiety-trzmiele.
— Czy mówisz o tych wielkich kobietach z maleńkimi skrzydełkami?
— Tak! Są straszne. A jeśli Królowa naprawdę się na kogoś wścieknie, po prostu patrzy… i wtedy następuje zmiana.
— W co?
— Różnie. Nie chciałbym ci tego rysować. — Roland się wzdrygnął. — A gdybym już musiał, potrzebowałbym dużo czerwonej i fioletowej kredki… A potem są zostawiane dla senków. — Potrząsnął głową. — Pamiętaj, że tutaj sny są realne. Bardzo realne. I kiedy jesteś wewnątrz snu, to jakbyś już nie była tutaj. Koszmary też są na prawdę. Możesz umrzeć.
Ale teraz wcale nie czuję, że to dzieje się naprawdę, pomyślała Akwila. Czuję się, jakbym śniła. I jakbym się miała ze snu właśnie obudzić.
— Zawsze muszę pamiętać, co dzieje się naprawdę, a co nie.
Spojrzała na swoją wypłowiałą niebieską sukienkę, niestarannie obrębioną, co było wynikiem wielu pruć i szyć, kiedy kolejne właścicielki dorastały. To było naprawdę.
I ona była naprawdę. I ser. A gdzieś niedaleko naprawdę był świat o zielonej murawie pod błękitnym niebem.
Fik Mik Figle były naprawdę i kolejny raz zapragnęła, żeby zjawiły się jak najszybciej. W sposobie, jak krzyczały: „Na litość!”, i atakowały wszystko, co się rusza, było coś bardzo uspokajającego.
Prawdopodobnie Roland również był prawdziwy.
Wszystko poza tym było tak naprawdę tylko snem o złodziejskim świecie, który żył i żywił się światem prawdziwym, gdzie czas stanął w miejscu i straszliwe rzeczy mogły się wydarzyć w każdej chwili. Nie chcę już nic więcej na ten temat wiedzieć, uznała. Chcę tylko zabrać brata do domu, teraz, gdy jeszcze czuję gniew.