— Czy możesz stąd teraz wyjść? — zapytał.
— No… — zaczęła Akwila.
— W takim razie biegnijmy przed siebie — powiedział. — Podaj mi rękę.
— Czy ty znasz stąd wyjście? — wydyszała Akwila, gdy przedzierali się przez gigantyczne stokrotki.
— Nie. Stąd nie ma wyjścia. Bo widzisz… na zewnątrz czekają senki… to jest naprawdę bardzo silny sen…
— W takim razie dlaczego biegniemy?
— By trzymać się od niej… z daleka. Sneebs twierdzi, że jeśli się schować na dość długo, ona… zapomina…
Nie sądzę, by mogła mnie szybko zapomnieć, pomyślała Akwila.
Roland zatrzymał się, ale ona puściła jego rękę i biegła dalej z Bywartem uczepionym do niej w milczącym zdziwieniu.
— Gdzie biegniesz?! — krzyknął za nią Roland.
— Naprawdę chcę zejść jej z drogi!
— Wróć tu, bo teraz zawracasz do niej!
— Nieprawda! Biegnę cały czas prosto!
— To jest sen! — Roland krzyczał teraz bardzo głośno, ponieważ dogonił ją. — Biegniesz naokoło…
Akwila wypadła na polanę… na tamtą polanę.
Kobiety-trzmiele wylądowały po obu jej stronach, a Królowa podeszła bliżej.
— Spodziewałam się więcej po tobie — powiedziała. — Oddaj mi chłopca, potem postanowię, co mam z tobą zrobić.
— Ten sen nie jest zbyt wielki — szeptał z tyłu Roland. — Jeśli dojdziesz za daleko, zaczynasz zawracać…
— Potrafię stworzyć dla ciebie sen, który będzie nawet mniejszy od ciebie — stwierdziła pogodnie Królowa. — To bywa bolesne.
Kolory stały się jaskrawsze. Dźwięki głośniejsze. Akwila poczuła też zapach. Było to dziwne, bo do tego momentu nie czuła w ogóle żadnych zapachów.
A tego zapachu, ostrego i gorzkawego, nie zapomniałaby za nic na świecie. Tak pachniał śnieg. I mimo brzęczenia owadów w trawie usłyszała też cichuteńkie głosy:
— Na litość! Nie mogę znaleźć wyjścia!
Rozdział jedenasty
Przebudzenie
Po drugiej stronie polany, tam gdzie pracował człowieczek z młotem, leżał ostatni orzech wielkości połowy Akwili. I kołysał się lekko. Człowieczek wziął zamach, a orzech potoczył się w bok.
Widzieć to, co jest naprawdę, powiedziała do siebie Akwila i roześmiała się.
Królowa rzuciła jej zdziwione spojrzenie.
— Co cię rozbawiło? Co jest w tym śmiesznego? Cóż znajdujesz zabawnego w tej sytuacji?
— Po prostu pomyślałam coś śmiesznego — odpowiedziała Akwila.
Królowa rzuciła jej spojrzenie kogoś, kto nie ma za grosz po czucia humoru i spotyka się ze śmieszną sytuacją.
Nie jesteś zbyt bystra, pomyślała Akwila. Nigdy nie musiałaś być. Zdobywałaś wszystko, co było ci potrzebne, po prostu śniąc to. Wierzysz w swoje sny, więc nie musisz myśleć.
Odwróciła się i wyszeptała do Rolanda:
— Rozbij orzech. Nie martw się tym, co ja robię, rozbij orzech!
Chłopiec popatrzył na nią zaskoczony. Nic nie rozumiał.
— Co mu powiedziałaś? — żachnęła się Królowa.
— Powiedziałam mu „do widzenia” — odparła Akwila, tuląc brata do siebie. — Nigdy nie oddam mojego brata, żebyś nie wiem co zrobiła!
— Czy wiesz, jakiego jesteś koloru w środku? — zapytała Królowa.
Akwila niemo potrząsnęła głową.
— W takim razie się dowiesz. — Królowa uśmiechnęła się słodko.
— Nie masz takiej mocy.
— A wiesz, że masz rację. Taka fizyczna magia jest naprawdę bardzo trudna. Ale sprawię, byś myślała, że zrobiłam… coś najstraszliwszego. I to wystarczy. Czy chcesz mnie teraz błagać o litość? Potem możesz już nie mieć okazji.
Akwila milczała przez chwilę.
— Nie — odezwała się wreszcie. — Chyba tego nie zrobię.
Królowa pochyliła się nad nią.
Jej zielone oczy wypełniał świat Akwili.
— Ludzie będą to pamiętać bardzo bardzo długo — powiedziała.
— Mam nadzieję — zgodziła się Akwila. — Rozbij… orzech.
Przez moment Królowa wyglądała na zdziwioną. Niezbyt sobie radziła z nagłymi zwrotami akcji.
— Co?
— Co? — mruknął Roland. — No… dobra.
— Co ty mu powiedziałaś? — zapytała Królowa, kiedy chłopiec pobiegł w stronę orzecha.
Akwila kopnęła ją w kostkę. To nie było zachowanie godne czarownicy. To było zachowanie godne dziewięciolatki i bardzo żałowała, że nie potrafiła wymyślić nic lepszego.
Ale też miała bardzo ciężkie buty i to było znakomite kopnięcie.
Królowa szarpnęła ją mocno za ramię.
— Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego nie robisz tego, co ci każę? Powinnaś być szczęśliwa, wykonując moje polecenia.
Akwila spojrzała jej w twarz. Oczy miały teraz szary kolor, ale źrenice wyglądały jak srebrne lusterka.
Wiem, kim jesteś, powiedziała jej rozsądna myśl. Jesteś kimś, kto się nigdy niczego nie nauczył. Nie masz pojęcia o ludziach. Jesteś… dzieckiem, które się zestarzało.
— Chcesz cukierka? — wyszeptała.
Usłyszała za sobą hałas. Udało jej się obrócić, choć Królowa trzymała ją z całych sił, i zobaczyła, że Roland walczy z elfem o młotek. Chwilę później podniósł ciężki młot nad głową.
Królowa szarpnęła ją w swoją stronę, w momencie gdy młotek uderzył.
— Cukierka? — wysyczała. — Ja pokażę ci cukie…
— Na litość! To Królowa. Ma naszą wodzę…
— Nie mamy królowej! Nie mamy pana! Jesteśmy wolni Ciutludzie!
— Mógłbym zamorrrrdować tę kebabę!
— Bierzcie ją!
Jest całkiem możliwe, że Akwila była jedyną osobą na wszystkich światach, którą cieszyły głosy Fik Mik Figli.
Figle wylewały się z roztrzaskanego orzecha. Niektóre wciąż miały na sobie smokingi.
Inne znowu swoje spódniczki. Wszystkie zaś były w bardzo bojowych nastrojach — żeby nie marnować czasu i dla rozgrzewki, biły się między sobą.
Polana opustoszała. Człowiek prawdziwy czy nierealny bez trudu rozpozna kłopoty, zwłaszcza gdy suną wrzeszczącą, przeklinającą, czerwono-błękitną ławą.
Akwila wymknęła się z objęć Królowej i nie wypuszczając Bywarta, stanęła wśród traw, by patrzeć na to, co się będzie działo.
Duży Jan minął ją biegiem, niosąc nad głową szarpiącego się pełnej wielkości elfa.
Nagle zatrzymał się i cisnął nim przez polanę.
— Mamy go z głowy! — wykrzyknął i biegiem powrócił do bitwy.
Fik Mik Figli nie da się zdeptać ani zgnieść. Pracowały w grupach, wdrapując się jeden na drugiego, by dosięgnąć większych elfów fangą lub główką, a kiedy przeciwnik był na łopatkach…
W sposobie, w jaki Fik Mik Figle walczyły, była metoda. Na przykład zawsze wybierały największego przeciwnika, ponieważ, jak powiedział jej później Rozbój, „Łatwiej takiemu przykopać”. I nie przestawały. To właśnie wykańczało ludzi. Jakby atakowały osy z pięściami.
Uświadomienie sobie, że nie mają już przeciwników, zabrało im dobrą chwilę. Więc jakiś czas jeszcze okładały się nawzajem, bo ostatecznie przebyły po to kawał drogi.
Akwila wstała.
— Niezła robota, sam to muszę przyznać — oświadczył Rozbój, rozglądając się wkoło. — Bardzo przyzwoita walka, nawet nie musieliśmy używać poezji.
— Jak dostaliście się do orzecha? — zapytała Akwila. — To był dla mnie… ciężki orzech do zgryzienia!
— Tylko taką drogę znaleźliśmy — odparł Rozbój. — Musi istnieć droga, która pasuje. Nawigowanie w snach nie jest proste.