Выбрать главу

— Ja… mam pomysł — powiedziała.

— Ja również — stwierdził Rozbój. — Nie być tutaj, oto mój pomysł.

— Tam jest kępa drzew.

— No i co z tego? — Rozbój spoglądał na zbliżającą się armię. Były teraz już dobrze widoczne: zęby, kły, oczy, pazury. I ze sposobu, w jaki na nie spoglądał, jasne było, że niezależnie od tego, co miało wydarzać się później, stanięcie twarzą w twarz z tymi, które nadchodziły pierwsze, stanowiło poważny problem. Jeśli w ogóle miały twarze.

— Czy z koszmarami się walczy? — zapytała Akwila. Brzęczenie było już teraz bardzo głośne.

— Nie istnieje nic takiego, z czym nie potrafimy walczyć — warknął Duży Jan. — Jeśli ma głowę, wytrząśniemy z niej cały łupież. A jeśli nie ma głowy, to pewnie ma coś, w co można dać kopa.

Akwila wpatrywała się w niespiesznie nadciągające… nie wiadomo co.

— Niektóre z nich mają więcej niż po jednej głowie — powiedziała.

— W takim razie to nasz szczęśliwy dzień — oświadczył Głupi Jaś. Praludki zapierały się na nogach, gotowe do ataku.

— Dudziarz! — zawołał Rozbój do barda Williama. — Zagraj elegię. Będziemy walczyć przy dźwiękach mysich dud…

— Nie! — wykrzyknęła Akwila. — Ja się na to nie zgadzam. Żeby wygrać z koszmarem, trzeba się z niego obudzić. Jestem waszą wodzą. To rozkaz. Przenosimy się do tamtej kępy drzew. Róbcie, co wam każę.

— Siusiu ludź! — pokrzykiwał Bywart.

Praludki spojrzały na drzewa, a potem na Akwilę.

— Wykonać! — wrzasnęła tak głośno, że niektóre aż podskoczyły. — I to już! Róbcie, co wam powiedziałam. Jest lepszy sposób!

— Nie można się sprzeciwiać czarownicy, Rozbój — mruknął William.

— Zamierzam was zabrać do domu! — wyrzuciła z siebie Akwila. Mam nadzieję, dodała już do siebie. Ale widziała małą, okrągłą, bladą twarz spoglądającą na nich zza pnia. W kępie drzew krył się senk.

— Tak, tak, ale… — Rozbój popatrzył nad ramieniem Akwili i do dał: — O nie, tylko spójrzcie na to!

Przed linią potworów widoczna była jasna kropka. Sneebs robił dla siebie wyłom.

Jego ramiona pracowały jak tłoki. Jego małe nóżki wydawały się obracać. Policzki miał niczym balony.

Fala koszmarów przetoczyła się po nim i szła dalej.

Rozbój schował miecz do pochwy i krzyknął:

— Słyszeliście, chłopaki, co powiedziała nasza wodza! Łapać ją. I zjeżdżamy.

Akwila poczuła, że unosi się w górę. Figle podniosły też nieprzytomnego Rolanda. I wszyscy rzucili się ku drzewom.

Dziewczynka wyciągnęła rękę z kieszeni fartuszka i rozwinęła papierek po tytoniu Wesoły Żeglarz. To było coś, na czym mogła się skoncentrować, coś, co przypominało jej sen…

Ludzie mówili, że kiedy się stanie wysoko w górach, można zobaczyć morze, ale choć Akwila wypatrywała go w piękny zimowy dzień, gdy powietrze było krystalicznie czyste, poza niebieską mgiełką nie zobaczyła nic. Jednak na opakowaniu tytoniu morze było błękitne, z białymi falbankami na falach. I dla Akwili tak właśnie wyglądało morze.

A to, co dostrzegła między drzewami, wyglądało na małego senka. Co oznaczało, że nie był zbyt potężny. Przynajmniej miała taką nadzieję. Taką miała nadzieję.

Drzewa były już całkiem blisko. Podobnie krąg koszmarów. Towarzyszyły im równie koszmarne dźwięki przywodzące na myśl łamanie kości, kruszenie skał, bzyczenie owadów i jęczenie kotów, były coraz bliżej i bliżej.

Rozdział dwunasty

Wesoły żeglarz

… stała na piasku, fale łamały się, obryzgując brzeg białą pianą, woda omywała kamienie, a wiatr syczał jak stara kobieta ssąca twardy cukierek.

— Na litość! Gdzie jesteśmy? — zapytał Głupi Jaś.

— No właśnie, i dlaczego wyglądamy jak żółte grzyby? — dodał Rozbój.

Akwila spojrzała na nich i zachichotała. Każdy praludek miał na sobie taki sam strój jak wesoły żeglarz, żółty sztormiak i żółty kapelusz osłaniający twarz.

Mój sen, pomyślała Akwila. Senk wykorzystuje to, co znalazł w mojej głowie… ale to jest mój sen. I ja go mogę użyć.

Bywart całkiem zamilkł. Wpatrywał się w fale.

Pomiędzy kamieniami tkwiła kotwica, do której przyczepiono łódź. Fik Mik Figle, jak jeden pramąż lub jak jeden grzyb, rzucili się w jej stronę.

— Co robicie? — zapytała Akwila.

— Lepiej byśmy stąd zniknęli — odparł Rozbój. — Znalazłaś dla nas dobry sen, ale nie możemy tutaj zostać.

— Tutaj jesteśmy bezpieczni.

— O nie, Królowa wszędzie znajdzie drogę — powiedział Rozbój. Setka praludków unosiła wiosło. — Nie masz się czym martwić, znamy się na żeglarstwie…

I rzeczywiście wydawało się, że łodzie nie mają dla nich tajemnic. Wiosła zostały założone w dulki, a część Figli spychała już łódź po kamieniach na fale.

— A teraz tylko podaj nam ciutbraciszka! — krzyknął Rozbój od steru.

Niepewna, czy dobrze postępuje, ślizgając się po mokrych kamieniach, Akwila weszła do zimnej wody i podała brata na łódź.

— Siusiu ludź! — wrzasnął Bywart, kiedy postawili go na dnie łodzi. To był jedyny jego żart, więc nie zamierzał z niego łatwo zrezygnować.

— Masz rację. — Rozbój usadowił go pod ławką. — A teraz siedź tutaj jak grzeczny chłopiec i żadnego wołania o słodycze, bo wujek Rozbój da ci w ucho.

Bywart zachichotał.

Akwila wróciła na plażę po Rolanda. Otworzył oczy i popatrzył na nią nieprzytomnie.

— Co się dzieje? — zapytał. — Miałem taki dziwny sen… — a potem znowu zamknął oczy i opadł na kolana.

— Wsiadaj do łodzi! — Akwila ciągnęła go po kamieniach.

— Na litość, czy mamy zabrać to ciutnic? — zapytał Rozbój, wciągając chłopca za spodnie.

— Oczywiście. — Akwila podciągnęła się na burcie, a gdy zakołysała łodzią, znalazła się na dnie. Wiosła zaskrzypiały, plusnęły i łódź skoczyła do przodu. Zatańczyła raz czy dwa, gdy kolejne fale w nią uderzyły, po czym ruszyła w morze. Praludki były niezwykle silne.

Chociaż trzeba przyznać, że każde wiosło stawało się polem bitwy i kiedy Figle na nim zawisły…

Akwila starała się ignorować nagłe uczucie niepewności w żołądku.

— Kierujcie się w stronę latarni morskiej! — krzyknęła.

— Oczywiście — odpowiedziała Rozbój. — Tu nic więcej nie ma. A Królowa nie lubi światła. — Uśmiechnął się szeroko. — To dobry sen, panienko. Czy patrzyłaś w niebo?

— To tylko błękitne niebo — odparła.

— Niezupełnie — rzekł Rozbój. — Spójrz za siebie.

Niebo było błękitne. Bardzo błękitne. Ale ponad oddalającą się plażą, w połowie wysokości biegła żółta banderola. Wyglądała tak, jakby znajdowała się bardzo od nich daleko i ciągnęła się na setki mil. A pośrodku ponad światem wielkim jak galaktyka, z daleka wyglądającym na szarobłękitny, unosiło się koło ratunkowe.

Widniały na nim litery, każda większa od księżyca, przy czym Akwila patrzyła na nie z drugiej strony:

ZRALGEŻ YŁOSEW — Jesteśmy na etykiecie? — zapytała Akwila.

— O tak — odparł Rozbój.

— Ale morze wygląda na takie… prawdziwe. Jest słone i mokre, i zimne. Zupełnie nie jak farba! A ja nie śniłam, że jest słone i mokre!

— Żartujesz? Jeśli tak, to z tamtej strony jest obrazek, a wewnątrz jest naprawdę. — Rozbój pokręcił głową. — Rabowaliśmy we wszystkich rodzajach światów, i to od bardzo dawna, i coś ci powiem: świat jest znacznie bardziej powikłany, niż to wygląda z zewnątrz.