Выбрать главу

Akwila wyciągnęła zniszczony papierek z kieszeni i jeszcze raz mu się przyjrzała.

Widziała koło ratunkowe i latarnię morską. Ale samego wesołego żeglarza nigdzie nie było widać. Za to zobaczyła tak maleńką, że ledwie większą od kropki łódź wiosłową.

Podniosła wzrok. Na niebie zbierały się burzowe chmury, przesłaniając potężne koło ratunkowe. Były ciemne i groźne.

— Niedużo czasu jej zajęło znalezienie przejścia — mruknął William.

— To prawda — zgodziła się Akwila — ale to jest mój sen. I wiem, jak się potoczy. Wiosłujcie.

Skłębione chmury przepłynęły nad ich głowami, by wreszcie opaść do morza.

Zniknęły pod falami jak trąba powietrzna na biegu wstecznym.

Rozpoczęła się ulewa tak potężna, że ponad powierzchnią morza utrzymywała się stała zasłona wody.

— I to wszystko? — zdziwiła się Akwila. — Na nic więcej jej nie stać?

— Wątpię — oświadczył Rozbój. — Do wioseł, bracia.

Łódź wyskoczyła do przodu, przeskakując od jednego szczytu fali na drugi.

Lecz, wbrew wszystkim normalnym zasadom, zaczęła się zsuwać do tyłu.

Coś się podnosiło z morza. Coś białego wyłaniało się z wody. Potężne fontanny wylewały się z lśniącego kształtu wypiętrzającego się ku burzowemu niebu.

To coś rosło wyżej i wyżej, i wciąż jeszcze wyżej. Wreszcie pokazało się oko.

Maleńkie w porównaniu z górą głowy ponad nim, obróciło się w oczodole, by skoncentrować się na maleńkiej łodzi.

— No, no, to jest głowa, nad którą Duży Jan spędziłby cały dzień — oświadczył Rozbój.

— Szkoda, że nie przyszliśmy tu jutro! Wiosłujemy, bracia.

— To mój sen — odparła Akwila tak spokojnie, jak tylko mogła.

— A to jest wieloryb.

Chociaż jego zapach nigdy mi się nie śnił, dodała już do siebie. Ale oto był, potężny, wypełniający cały świat zapach soli i wody, i ryb, i ozonu…

— Czym on się żywi? — zapytał Głupi Jaś.

— To akurat wiem — odpowiedziała, gdy łódź zatańczyła obijając się o bok ssaka. — Wieloryby nie są groźne, bo jedzą tylko bardzo małe istoty…

— Wiosłujcie z całych sił, bracia! — krzyknął Rozbój.

— Skąd wiesz, że zjadają tylko to, co jest ciut? — dopytywał się Głupi Jaś.

Wieloryb otwierał potężną paszczę.

— Zapłaciłam kiedyś całego ogórka za lekcję o Potworach w Głębinach — odparła Akwila. W tej chwili znaleźli się akurat pod falą. — Wieloryby nie mają nawet prawdziwych zębów.

Rozległ się zgrzyt. Zobaczyli rząd potężnych zębów. Podmuch nieświeżego rybiego oddechu owiał ich z siłą tajfunu.

— Naprrrrawdę? — zdziwił się William. — Bez obrrrrazy, ale ten potwórrrr uczęszczał chyba do innej szkoły!

Podmuch wiatru pchnął ich dalej. Akwila widziała teraz już całą głowę wieloryba i w jakiś sposób, choć nie umiałaby tego dokładnie określić, wieloryb wyglądał jak Królowa.

Królowa tutaj była.

Powrócił gniew.

— To jest mój sen! — krzyknęła Akwila w stronę nieba. — Śniłam to dziesiątki razy. Nie pozwalam ci tu wchodzić! A wieloryby nie zjadają ludzi. Tylko głupek myśli inaczej.

Z wody wyłonił się ogon wielkości boiska do piłki nożnej i uderzył w wodę. Wieloryb wyskoczył do przodu.

Rozbój odrzucił swój żółty kapelusz, a wyciągnął miecz.

— No cóż, przynajmniej próbowaliśmy — oświadczył. — Zafundujemy tej ciutbestii najgorszy ból brzucha, jaki kiedykolwiek miała.

— Wyrąbiemy sobie mieczami drogę na zewnątrz! — wtórował mu Głupi Jaś.

— Nie, macie wiosłować dalej — rozkazała Akwila.

— Nikt nie powie, że Fik Mik Figle odwróciły się do nieprzyjaciela plecami.

— Ale przecież wiosłując, siedzicie do niego przodem — zauważyła.

Praludki wyglądały na przybite tym argumentem.

— Po prostu wiosłujcie — upierała się Akwila. — Latarnia morska jest tuż-tuż.

Szemrząc coś z niezadowolenia, ponieważ wprawdzie zwrócone były w dobrą stronę, jednak przemieszczały się w niesłuszną, mimo wszystko praludki przyłożyły się do wioseł.

— To naprawdę duża głowa — odezwał się Rozbój. — Jak wielki jest ten stwór, jeśli ma taką głowę, bardzie?

— Powiedziałbym, że jest barrrrdzo duży — odparł William, który siedział w zespole przy drugim wiośle. — Chyba mógłbym nawet powiedzieć, że jest ogrrrromny.

— Do tego byś się posunął?

— Owszem. To tylko oddawałoby mu sprrrrawiedliwość.

Już nas prawie ma, pomyślała Akwila.

— Ale musi się udać, to jest mój sen. Jeszcze tylko chwila. Jedna chwila.

— A jak blisko nas się znajduje? — zapytał Rozbój tonem, jakby prowadził salonową konwersację, podczas gdy łódź podskakiwała tuż przed nosem wieloryba.

— To barrrrdzo dobrrrre pytanie — odpowiedział równie spokojnie William. — Odpowiedź brzmi: barrrrdzo, barrrrdzo blisko.

Jeszcze tylko chwila, myślała Akwila. Co prawda panna Tyk mówiła, iż nie należy wierzyć w sny, ale ona miała na myśli, że sama wiara nie wystarcza.

Jeszcze… tylko jedna chwila… wierzę w to. On się zawsze pojawia…

— Posunąłbym się nawet do tego, by powiedzieć, że jest wyrrrraźnie blisko — podjął temat William.

Akwila przełknęła, mając nadzieję, że wieloryb tego nie zrobi. Między jego zębami a łodzią było zaledwie trzydzieści jardów wody.

I nagle w tym właśnie miejscu pojawiła się drewniana ściana, która przemknęła i popłynęła w dal.

Akwila patrzyła z otwartą buzią. Białe żagle zalśniły na tle burzowych chmur, z których spływały wodospady wody. Patrząc na takielunek, liny, maszty i żeglarzy, wydała okrzyk radości.

A potem burta żaglowca wesołego żeglarza zniknęła za zasłoną deszczu i mgły, lecz Akwila zdążyła wcześniej dostrzec za sterem brodacza ubranego w żółty sztormiak. Odwrócił się i pomachał do niej, zanim statek zniknął w ciemności.

Z trudem, ale podniosła się, mimo że łódź kołysała się na falach, i krzyknęła w stronę wieloryba:

— Musisz go gonić! Bo tak to działa. Ty gonisz jego, a on ciebie. Tak mówiła babcia Dokuczliwa. Nie możesz tego nie robić i pozostać wielorybem. To jest mój sen. Ja tu ustalam zasady. I mam w tym więcej doświadczenia niż ty!

— Duża ryba! — zawołał Bywart.

To było bardziej zaskakujące niż wieloryb. Akwila wpatrywała się w braciszka, a łódź pod nimi się kołysała.

— Duża ryba! — powtórzył Bywart.

— Brawo! — zawołała zachwycona Akwila. — Duża ryba! A co ciekawsze, wieloryb wcale nie jest rybą. To ssak, tak jak krowa!

Czy naprawdę tak mówisz? — odezwała się druga (wątpiąca) myśl. Po raz pierwszy Bywart powiedział coś, co nie miało nic wspólnego ze słodyczami i z siusianiem, a ty go ot tak poprawiasz?

Akwila spojrzała na wieloryba. Wyraźnie był w kłopotach. Ale to był ten sam wieloryb, o którym tyle razy śniła, po tym gdy babcia Dokuczliwa opowiedziała jego historię.

Nawet Królowa nie była w stanie przejąć władzy nad taką opowieścią.

Niechętnie obrócił się w wodzie i zanurkował w kierunku statku wesołego żeglarza.

— Wielka ryba idzie! — wykrzyknął Bywart.

— Nie, to jest ssak… — odpowiedziały usta Akwili, zanim zdołała je powstrzymać.

Praludki nie odrywały od niej wzroku.

— Chciałam tylko, żeby wiedział, jak powinno być poprawnie — mruknęła zawstydzona.

— Bardzo wiele osób popełnia ten błąd…