Выбрать главу

— No dobrze już, dobrze — powiedziała, spoglądając w dół na Rozbója. — Ja będę niosła Rolanda, a ty weź Bywarta.

— Nie chcesz sama nieść ciutchłopca? — zapytał.

— Siusiu ludź! — wykrzyknął Bywart.

— Ty go weź — powtórzyła krótko Akwila. Myślała tak: Nie jestem pewna, czy to się uda, a z tobą będzie bezpieczniejszy niż ze mną. Mam nadzieję, że obudzę się we własnym łóżku. Przyjemnie byłoby się obudzić we własnym łóżku…

Oczywiście, jeśli wszyscy obudzą się razem w jej łóżku, może to wywołać trochę krępujących pytań, ale wszystko było lepsze od Królowej…

Usłyszała za sobą dziwny odgłos. Odwróciła się i ujrzała, że morze znika. Brzeg oddalał się szybko. Skały i wodorosty wynosiły się ponad falę i to, co pozostawało, było nagle całkiem suche.

— No tak — odezwała się po chwili. — Wszystko w porządku. Wiem, co to jest. Odpływ. Morze tak robi. Przypływa i odpływa każdego dnia.

— Naprawdę? — zapytał Rozbój. — Zadziwiające. Wygląda, jakby się wylewało przez wielką dziurę…

Plaża rozciągała się już na jakieś pięćdziesiąt kroków, potem był uskok, ale stąd woda też odpływała. Niektóre Figle maszerowały w stronę uciekającego morza.

Akwila nagle poczuła coś, co właściwie nie było paniką. To było znacznie wolniejsze i bardziej nieprzyjemne niż panika. Zaczęło się od dręczącej wątpliwości: czy odpływ nie powinien być wolniejszy?

Nauczyciel (Cuda Naturalnego Świata, jedno jabłko) nie wchodził w szczegóły. Ale na miejscu, które pozostało po morzu, trzepotała ryba, a przecież ryby nie co dzień umierają w czasie odpływu…

— Hm, uważam, że powinniśmy uważać — powiedziała, idąc za Rozbojem.

— Dlaczego? Przecież woda się cofa. Kiedy nastąpi przypływ?

— Wydaje mi się, że nie wcześniej niż za parę godzin. — Akwila wyraźnie czuła narastanie paniki. — Ale nie jestem tego pewna…

— Mamy zatem mnóstwo czasu — odparł Rozbój.

Dotarli do końca mielizny, gdzie zebrały się już pozostałe Figle. Odrobina wody pozostała jeszcze u ich stóp, spływając w stronę zatoki.

To było tak, jakby się spoglądało na dolinę. Gdzieś w oddali, całe mile dalej, wycofujące się morze tworzyło lśniącą linię.

A przed nimi leżały wraki. Mnóstwo. Galeony i szkunery, klipry z połamanymi masztami, z poszarpanym olinowaniem, porozrzucane tam, gdzie wcześniej była zatoka.

Fik Mik Figle wydały z siebie jak jeden mąż westchnienie zachwytu.

— Zatopione skarby!

— Ajaj! Złoto!

— Skąd wam przyszło do głowy, że tam są skarby? — zapytała Akwila.

Fik Mik Figle spojrzały na nią w takim zdumieniu, jakby właśnie powiedziała, że skały potrafią latać.

— Tam muszą być skarby — oświadczył Głupi Jaś. — Z jakiego innego powodu miałyby zatonąć?

— To prawda — zgodził się Rozbój. — Na zatopionych statkach musi być złoto, inaczej żeglarzom nie warto byłoby walczyć z rekinami i ośmiornicami. Wykradanie skarbów z dna oceanu to najlepsza i największa możliwa kradzież!

I w tym momencie Akwila poczuła, że ogarniają najprawdziwsza panika.

— Tu jest latarnia morska. Widzicie ją? Latarnia morska stoi po to, by statki nie wpadały na skały. Rozumiecie, prawda? A to jest zastawiona na was pułapka. Królowa wciąż znajduje się w pobliżu.

— Ale może byśmy tam zeszli i tylko zerknęli do środka? — nie pewnie zapytał Rozbój.

— Nie! Bo… — Akwila podniosła wzrok. Jakiś błysk zwrócił jej uwagę. — Bo… morze wraca — powiedziała.

Coś, co wyglądało jak chmura nad horyzontem, stawało się coraz większe i coraz bardziej błyszczące. Akwila już nawet słyszała ryk pędzącej wody.

Pognała na plażę. Ujęła Rolanda pod pachy, by zaciągnąć go do latarni. Obejrzała się.

Praludki wciąż patrzyły na ogromną i rosnącą falę.

Był tam też Bywart. Radośnie przyglądał się fali pochylony nieco do przodu, tak że gdy Figle wspinały się na palce, mógł trzymać dwa z nich za ręce.

Obraz wrył się w jej umysł — mały chłopiec i praludki, wszyscy zwróceni do niej plecami, zapatrzeni w skrzącą się ścianę wody.

— Chodźcie! — krzyknęła Akwila. — Myliłam się, to nie przypływ, to Królowa.

Zatopione statki podniósł podmuch wiatru, kręcił nimi w koło.

— Chodźcie tutaj!

Zdołała przerzucić Rolanda przez ramię i ruszyła do drzwi latarni, kiedy woda chlusnęła tuż za nią…

… przez chwilę świat był pełen białego światła…

… pod nogami skrzypiał śnieg.

To był cichy, zimny świat Królowej. Wokół nie było nikogo i niczego, tylko śnieg, a gdzieś w oddali las i kłębiące się nad nim czarne chmury.

A przed nią, choć słabo widoczny, pojawił się w powietrzu rysunek. Trawa i kilka kamieni w świetle księżyca.

To były drzwi do domu.

Obejrzała się wokół zrozpaczona.

— Proszę! — krzyknęła. Nie prosiła nikogo w szczególności. Po prostu musiała krzyknąć. — Rozbój? William? Jaś? Bywart?

Od strony lasu odpowiedziało jej wycie piekielnej sfory.

— Muszę stąd wyjść — mruknęła Akwila. — Muszę się stąd wydostać…

Złapała Rolanda za kołnierz i pociągnęła go w stronę drzwi. Na szczęście po śniegu łatwiej się przesuwał.

Nikt nie próbował jej zatrzymać. Przez drzwi pomiędzy kamieniami przedostało się do jej świata trochę śniegu, ale powietrze było ciepłe, a noc rozbrzmiewała hałasem nocnych owadów. Pod prawdziwym księżycem i pod prawdziwym niebem ciągnęła chłopca po ziemi i posadziła go, opierając o skałę. Usiadła obok wykończona, starała się odzyskać oddech.

Jej sukienka była całkiem przemoczona, pachniała morzem.

Akwila słyszała swe myśli, które dochodziły do niej jakby z wielkiej odległości:

Mogą wciąż jeszcze żyć. Przecież to był tylko sen. Musi być droga powrotu. Trzeba ją tylko znaleźć. Muszę tam wrócić.

Psy ujadały tak głośno…

Wstała, choć pragnęła jedynie usnąć.

Trzy kamienie, które były drzwiami, tworzyły czarny kształt na tle rozgwieżdżonego nieba.

W chwili gdy na nie spojrzała, rozsypały się. Najpierw jeden, ten po lewej stronie, zsunął się powoli, a na niego opadły pozostałe dwa.

Zaczęła szarpać tony kamienia. Próbowała szukać przejścia obok nich, ale nic z tego.

Stała pod gwiazdami, samotna, ze wszystkich sił próbując się nie rozpłakać.

— Co za wstyd — powiedziała Królowa. — Wszystkich zawiodłaś. I co teraz?

Rozdział trzynasty

Ziemia pod falami

Królowa szła po trawie. Tam gdzie stąpnęła, przez moment lśnił lód. Część Akwili, która jeszcze zdolna była do myślenia, pomyślała: Ta trawa będzie rano martwa. Ona zabija moją trawę.

— Po głębszym zastanowieniu trzeba przyznać, że całe życie jest jedynie snem — powiedziała Królowa wciąż tym samym doprowadzającym do szału, spokojnym, łagodnym głosem. Usiadła na zwalonych kamieniach. — Wy, ludzie, lubicie śnić i marzyć. Marzy wam się, że jesteście sprytni. Śni wam się, że jesteście wyjątkowi. I trzeba przyznać, że jesteście nieco lepsi od senków. Macie z pewnością bujniejszą wyobraźnię. Chciałam ci podziękować.

— Za co? — zapytała Akwila, spoglądając na własne buty. Paniczny strach trzymał ją w swych kleszczach. Nie miała gdzie uciec.