Kiedy Akwila zbliżyła się do ostatniego namiotu, dostrzegła przypiętą do niego niewielką karteczkę, na której słowa raczej szeptały, niż krzyczały:
Rozdział drugi
Panna Tyk
Akwila odczytała napis na kartce i uśmiechnęła się.
— Aha — stwierdziła, a ponieważ nigdzie nie dostrzegła niczego, w co można by zapukać, dodała nieco głośniej: — Puk, puk.
— Kto tam? — odpowiedział jej ze środka kobiecy głos.
— Akwila — odparła Akwila.
— Jaka Akwila? — zapytał głos.
— Akwila, która stara się nie robić głupich dowcipów.
— No, no. To brzmi zachęcająco. Wejdź, proszę.
Odsunęła zasłonkę. W namiocie było ciemno, duszno i gorąco. Przy małym stoliczku siedziała koścista osoba. Miała bardzo drapieżny, cienki nos i nosiła duży czarny słomkowy kapelusz ozdobiony papierowymi kwiatami. Który kompletnie nie pasował do tego typu twarzy.
— Jesteś czarownicą? — zapytała Akwila. — Nie miałabym nic przeciwko temu.
— Co za dziwaczne pytanie! Nie powinno się mierzyć w ludzi takimi pytaniami. — Kobieta wyglądała na z lekka zaszokowaną. — Miejscowy baron wygnał wszystkie czarownice z tej krainy, a ty z mety zadajesz mi pytanie, czy jestem czarownicą. Dlaczego miałabym być czarownicą?
— No cóż, jesteś ubrana na czarno — odparła Akwila.
— Każdy może się ubierać na czarno. To nic nie znaczy.
— I nosisz słomkowy kapelusz z kwiatami — ciągnęła Akwila.
— Aha! — wykrzyknęła kobieta. — Oto dowód. Czarownice noszą wysokie spiczaste kapelusze. Każdy o tym wie, głuptasko.
— Pewnie, ale są też bardzo sprytne — spokojnie odparła Akwila. Błysk w oczach kobiety podpowiadał jej, że powinna nie ustępować. — Muszą się kryć. Myślę, że najczęściej wcale nie wyglądają jak czarownice. A czarownica, która by zjawiła się tutaj, z całą pewnością wiedziałaby wszystko na temat barona i nosiłaby kapelusz, jakiego nie noszą czarownice.
Kobieta przyjrzała jej się uważnie.
— To niezwykłe dzieło dedukcji — odezwała się wreszcie. — Była by z ciebie znakomita osoba do polowania na czarownice. Czy wiesz, że palili je na stosach? Więc jakikolwiek miałabym kapelusz, to i tak by dowodziło, że jestem czarownicą?
— No cóż, można powiedzieć, że żaba siedząca na kapeluszu stanowi pewną wskazówkę — przyznała Akwila.
— Tak naprawdę jestem ropuchem — odezwało się stworzenie spośród papierowych kwiatów.
— Jak na ropucha jesteś strasznie żółty.
— Ostatnio nie najlepiej się czuję — powiedział ropuch.
— I mówisz — dodała Akwila.
— Na to masz tylko moje słowo — oznajmił ropuch i zniknął w papierowym gąszczu. — Nic nie zdołasz mi udowodnić.
— Czy masz ze sobą zapałki? — zapytała kobieta.
— Nie.
— Tylko sprawdzam.
Znowu na dłuższą chwilę zamilkła, przyglądając się dziewczynce, wreszcie najwyraźniej coś postanowiła.
— Możesz do mnie mówić Miss Tyk — powiedziała. — I jestem czarownicą. Dla czarownicy to całkiem dobre imię.
— Dlaczego Tyk, a nie Tyka? — zapytała Akwila, marszcząc brwi.
— Słucham? — Głos panny Tyk brzmiał lodowato.
— Przecież jest pani kobietą. Tyka by lepiej pasowało.
— Chcę, by imię kojarzyło się ze słowem „mistyk”.
— Rozumiem! Chodzi o karambur, grę słówek! — wykrzyknęła Akwila. — Ale chyba lepiej by było, gdyby pani się nazywała Miss Tyczka. Bo jednak dla kobiety…
— Widzę, że pasujemy do siebie jak dom i ogień — oświadczyła panna Tyk. — Nie wiadomo, czy ktoś ocaleje.
— I naprawdę jest pani czarownicą?
— Och, dajmy już temu spokój — ustąpiła panna Tyk. — Jestem czarownicą. Mam gadające zwierzę, tendencję do poprawiania u innych wymowy — tak przy okazji, mówi się kalambur, nie karambur — uwielbiam wścibiać nos w nie swoje sprawy i, oczywiście, mam spiczasty kapelusz.
— Czy mogę teraz pociągnąć za sznurek? — zapytał ropuch.
— Tak — odparła panna Tyk, nie spuszczając wzroku z Akwili. — Możesz pociągnąć za sznurek.
— Lubię pociągać za sznurek — oświadczył ropuch, przemieszczając się na tył kapelusza.
Usłyszały „klik!”, potem szuranie i środek kapelusza zaczął się unosić, a papierowe kwiaty odpadły.
— E… — wyrwało się Akwili.
— Masz jakieś pytanie? — domyśliła się panna Tyk.
Z ostatnim „szur!” ukazał się doskonale ostry czubek kapelusza.
— Skąd wiesz, że nie pobiegnę teraz do barona, by mu o tym powiedzieć? — spytała dziewczynka.
— Bo nie masz na to najmniejszej ochoty. Jesteś zafascynowana. Sama chcesz być czarownicą, chyba się nie mylę? Zapewne nawet marzysz o lataniu na miotle, prawda?
— O tak — często jej się śniło, że lata.
Ale sprowadziło ją na ziemię to, co teraz powiedziała panna Tyk:
— Naprawdę byś chciała? I lubiłabyś nosić grube, ale to naprawdę grube gacie? Możesz mi wierzyć, gdybym musiała się przelecieć, włożyłabym dwie pary wełnianych majtek i na to jeszcze dodatkową parę z brezentu, a zaręczam ci, że nie wygląda się w tym kobieco, choćbyś nie wiem jak przystroiła je koronkami. Tam w górze bywa naprawdę zimno. Ludzie o tym zapominają. A wełna gryzie. O to mnie w ogóle nie pytaj. Nie mam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać.
— Ale przecież możesz użyć czaru utrzymującego ciepło? — zapytała Akwila.
— Mogę. Tylko że czarownica nie robi takich rzeczy. Kiedy zaczniesz używać magii, gdy chcesz się po prostu ogrzać, sięgniesz po nią w innych sytuacjach również.
— Czy czarownica nie powinna właśnie tego robić… ? — zaczęła Akwila.
— Kiedy już nauczysz się magii, a mam na myśli prawdziwą wiedzę na temat magii, kiedy dowiesz się naprawdę wszystkiego, czego można się dowiedzieć na temat magii, pozostanie ci jeszcze najważniejsza lekcja — mówiła panna Tyk.
— Jaka?
— Jak jej nie używać. Czarownice nie używają magii, chyba że już naprawdę muszą. To ciężka praca, bo nad magią trudno zapanować. Zwykle zajmujemy się innymi sprawami. Czarownica ma baczenie na wszystko, co się dzieje wokół. Czarownica używa głowy. Czarownica wie, na czym stoi. Czarownica zawsze ma kawałek sznurka…
— Ja zawsze mam kawałek sznurka! — wykrzyknęła Akwila. — Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda.
— Dobrze. Chociaż czarowanie wymaga czegoś więcej niż kawałka sznurka. Czarownica potrafi zachwycać się tym, co niewielkie. Czarownica umie widzieć poprzez przedmioty i wokół przedmiotów. Czarownica wie, gdzie jest i kiedy jest. Czarownica potrafi zobaczyć Jenny o Zielonych Zębach — dodała. — Co się stało?
— Skąd wiesz, że widziałam Jenny o Zielonych Zębach?
— Przecież jestem czarownicą. Odgadłam — powiedziała panna Tyk.
Akwila rozejrzała się wokół. Nie było tam wiele do oglądania nawet teraz, gdy jej wzrok przywykł do półmroku panującego w namiocie. Odgłosy zewnętrznego świata docierały stłumione przez gruby materiał.
— Ja myślę…
— Tak? — zapytała czarownica.
— Myślę, że słyszałaś, jak mówiłam o tym nauczycielowi.
— Zgadza się. Po prostu użyłam moich uszu — oświadczyła panna Tyk, nie wspominając ani słowem o spodku pełnym atramentu. — Opowiedz mi o potworze z oczami wielkości głębokich talerzy o średnicy ośmiu cali. Skąd się tu wzięły talerze?
— Potwora widziałam w książce z opowieściami — wyjaśniła Akwila. — Tam jest napisane, że Jenny o Zielonych Zębach ma oczy wielkości talerzy do zupy. Więc żeby wiedzieć precyzyjnie, zmierzyłam średnice talerzy.