— … w tym ponad dwa tysiące przypadków zakłócenia porządku publicznego, wywoływania niepokojów publicznych, używania obraźliwego języka (biorąc pod uwagę dziewięćdziesiąt siedem przypadków, kiedy język byłby obraźliwy, gdyby ktoś go potrafił zrozumieć), pijaństwa, zakłócania spokoju…
— Zostaliśmy wzięci za kogoś innego! — wykrzykiwał Rozbój. — To nie nasza wina. Staliśmy sobie spokojnie, a zrobił to ktoś inny, tylko że zwiał!
— … poważnych kradzieży, drobnych kradzieży, napadów, włamań do domów, wałęsania się z zamiarem popełnienia przestępstwa.
— Źle nas traktowano w dzieciństwie! — wykrzykiwał Rozbój. — Wszyscy zawsze na nas pokazywali, bo jesteśmy niebiescy! Zawsze to my jesteśmy winni! Policja nas nienawidzi! A nas nawet wtedy nie było w kraju!
Ku kompletnemu już przerażeniu praludków jeden z prawników wyciągnął ze swej aktówki wielki rulon papieru. Odchrząknął i przeczytał:
— Angus, Duży Angus, Nie-tak-duży-jak-Duży-Angus-Angus, Ciut-Archie, Duży Archie, Jednooki Archie, Ciut-szurnięty…
— Mają nasze imiona! — chlipnął Głupi Jaś. — Trafimy do więzienia!
— Sprzeciw! Powołuję się na Habeas Corpus — odezwał się cichy głosik. — I żądam prawa obrony do Visne faciem capite repletam, bez uszczerbku dla moich klientów.
Przez chwilę panowała całkowita cisza. Rozbój omiótł wzrokiem przestraszone Figle i zapytał:
— No dobra, który z was to powiedział?
Ropuch wypełzł przed tłum.
— Nagle to do mnie wróciło — westchnął. — Teraz już pamiętam, kim byłem. Przypomniał mi to prawniczy język. Teraz jestem ropuchem, ale… kiedyś byłem prawnikiem. I powiadam wam, ludzie, że to, co ci panowie zamierzali zrobić, jest całkowicie nielegalne. Zarzuty oparte na kłamstwach bez cienia dowodu.
Wzniósł żółte ślepia na prawników Królowej.
— Następnie wnoszę, by sprawa została odroczona sine die na podstawie Potestne mater tua suere, amice.
Prawnicy znikąd wyciągnęli grubą księgę i pospiesznie ją wertowali.
— Nie jest nam znana terminologia stosowana przez kolegę — powiedział wreszcie jeden z nich.
— Popatrzcie no, oni się pocą! — wykrzyknął Rozbój. — Czy to znaczy, że można mieć prawnika także po swojej stronie?
— Ależ oczywiście — odparł ropuch. — Macie prawo do obrony.
— Obrona? — powtórzył Rozbój. — Czy chcesz mi powiedzieć, że możemy się obronić przed tym stekiem kłamstw?
— Oczywiście. A tyle nakradliście, więc stać was, by zapłacić prawnikowi, który dowiedzie, że jesteście czyści jak łza. Moje honorarium wyniesie…
Przełknął głośno na widok wymierzonych w siebie lśniących błękitem mieczy.
— Właśnie przypomniałem sobie, dlaczego dobra wróżka zamieniła mnie w ropucha — powiedział. — W tych okolicznościach podejmuję się tej sprawy pro publico bono.
Miecze ani drgnęły.
— Czyli za darmo — wyjaśnił.
— To nam się podoba — oświadczył Rozbój przy dźwiękach chowania mieczy. — Jak to się stało, że jesteś i prawnikiem, i ropuchem?
— No cóż, doszło do drobnej sprzeczki. Matka chrzestna, która była przy okazji dobrą wróżką, ofiarowała mojej klientce trzy zwyczajowe dary: zdrowie, bogactwo i pakuneczek szczęścia. Pewnego deszczowego poranka moja klientka nie czuła się specjalnie szczęśliwa. Uznała to za naruszenie kontraktu i przywołała mnie. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy w całej historii wróżek będących matkami chrzestnymi. Niestety zakończyło się zamianą mojej klientki w poręczne lusterko, a jej prawnika — jak widzicie na własne oczy — w ropucha. A co najgorsze, moim zdaniem — sędzia zaczął bić brawo. To mnie naprawdę zraniło.
— Ale nadal pamiętasz wszystkie formułki? Świetnie! — Rozbój spojrzał na prawników Królowej. — Hej, wy, mamy taniego prawnika i nie boimy się go użyć bez uszczerbku!
Prawnicy ściągali coraz więcej i więcej papierów. Wyglądali na poważnie zmartwionych, a nawet z lekka przestraszonych. Rozbój patrzył na nich z ogniem w oczach.
— Co oznaczało to wuznee-facey-em i tak dalej, mój uczony przyjacielu? — zapytał.
— Visne faciem capite repletam — poprawił go ropuch. — To najlepsze, co udało mi się wymyślić w pośpiechu, a znaczy mniej więcej tyle… — odkaszlnął. — „Czy chcielibyście twarz, która jest pełna głowy?”.
— Nigdy bym nie przypuszczał, że prawniczy język jest taki prosty — zdziwił się Rozbój. — Gdybyśmy znali te wszystkie śmieszne wyrażenia, chłopaki, sami moglibyśmy być prawnikami! Brać ich!
Nastrój Fik Mik Figli potrafił się zmienić w jednej chwili, zwłaszcza gdy groziło to bójką. Wyciągnęli miecze, które błysnęły w powietrzu, i zaintonowali:
— Sala sądowa nie dla nas!
— Ludzi gniewnych stu!
— Prawo po naszej stronie!
— Obroni nas i już!
— O nie! — oświadczyła Królowa i machnęła ręką.
Prawnicy i praludki zniknęli. Była tylko ona i Akwila. Stały naprzeciwko siebie na murawie. Między kamieniami gwizdał wiatr.
— Co z nimi zrobiłaś?! — wykrzyknęła Akwila.
— Och, są gdzieś… tutaj — odparła beztrosko Królowa. — To i tak sen. I sen we śnie. Na niczym nie możesz polegać, mała dziewczynko. Nic nie jest prawdziwe. Nic nie trwa. Wszystko odchodzi. Jedyne, czego mogłabyś się nauczyć, to śnić. Na to dla ciebie jest już za późno. A ja… ja też już nie chcę niczego się uczyć.
Akwila nie była pewna, który poziom jej myślenia zaczyna teraz działać. Była zmęczona. Czuła się tak, jakby spoglądała na samą siebie z góry i nieco z tyłu. Ujrzała, jak staje mocno nogami na trawie, a potem…
… a potem…
… a potem jak ktoś, kto wydobywa się z tumanu snu, poczuła pod sobą głębię i jeszcze raz głębię czasu. Czuła oddech wzgórz i odległy ryk prastarego morza zamknięty w milionach muszelek. Pomyślała o babci Dokuczliwej, leżącej pod darnią, babci, która znowu stała się częścią kredy, częścią ziemi pod falami. Poczuła, jak wielkie koła czasu i gwiazd powoli się wokół niej obracają.
Otworzyła oczy, a potem, tym razem gdzieś wewnątrz siebie, otworzyła je jeszcze raz.
Słyszała, jak rośnie trawa i jak pracują robaki w ziemi pod nią. Czuła wokół tysiące niewielkich żywych istot. Czulą zapach powietrza. Widziała wszystkie cienie nocy…
Toczyły się gwiazdy, toczyły się lata, przestrzeń i czas zamknięte w tym miejscu.
Wiedziała dokładnie, gdzie jest i kim jest.
Machnęła dłonią. Królowa próbowała ją powstrzymać, ale równie dobrze mogłaby chcieć zatrzymać upływ lat. Akwila chwyciła ją za twarz i przewróciła kopniakiem.
— Nie płakałam po babci, bo nie było takiej potrzeby — oświadczyła — ponieważ babcia nigdy mnie nie opuściła!
Pochyliła się, a wraz z nią stulecia.
— Tajemnica tkwi w tym, żeby nie śnić — wyszeptała. — Tajemnica tkwi w umiejętności obudzenia się. Najtrudniej jest się obudzić. Mnie się to udało i teraz już jestem naprawdę. Wiem, skąd przybyłam, i wiem, dokąd zmierzam. Nie możesz mnie już omamić. Ani mnie dotknąć. Ani niczego, co należy do mnie.
Nigdy już nie będę taka jak w tej chwili, pomyślała, widząc przerażenie na twarzy Królowej. Nigdy już nie poczuję się wielka jak niebo, stara jak te wzgórza, silna jak morze.
Otrzymałam coś na tę chwilę, a ceną, jaką muszę zapłacić, jest fakt, że z tego zrezygnuję.
Ale rezygnacja jest również nagrodą. Bo żaden człowiek nie mógłby tak żyć. Możesz cały dzień przyglądać się kwiatu z zachwytem, ale wtedy nie wydoisz krowy. Nic dziwnego, że śnimy naszą drogę przez życie. Być obudzonym i widzieć całą realność… nikt tego by nie wytrzymał na dłuższą metę.