Выбрать главу

Wzięła głęboki wdech i podniosła Królową. Była świadoma wszystkiego, co się wokół dzieje, snów, które się przetaczają wokół niej, ale nie mają na nią najmniejszego wpływu.

Była prawdziwa, była przebudzona, bardziej przebudzona niż kiedykolwiek w swoim życiu.

Musiała się skoncentrować, by zapanować nad wrażeniami przepływającymi teraz przez jej umysł.

Królowa wydała jej się lekka jak dziecko, zmieniała się przy tym szaleńczo w kolejne potwory i bestie ze szponami i mackami. Ale wreszcie była tylko małą burą małpką, z wielką głową i wyłupiastymi oczami, zapadniętą piersią, która falowała z wysiłku.

Akwila doniosła ją do kamieni. Łuk był nietknięty. Kamienie nigdy się nie roztrzaskały, pomyślała. Ona nie ma żadnej siły, nie dysponuje żadną magią, ty tylko trik. Ale przerażający.

— Trzymaj się stąd z daleka — powiedziała, wstępując w kamienne progi. — I nigdy tu nie wracaj. Nigdy nie ruszaj tego co moje. — A potem, ponieważ stworzenie było tak słabe i tak bardzo przypominało dziecko, dodała: — Ale mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zapłacze nad tobą. Mam nadzieję, że Król powróci.

— Ty mnie żałujesz? — wycharczało stworzenie, które było Królową.

— Tak. Trochę — powiedziała Akwila.

Tak jak było mi żal panny Robinson, pomyślała jeszcze.

Położyła stworzenie na ziemię. Skoczyło w głąb śniegu, odwróciło się i znowu było piękną Królową.

— Nie wygrasz — oświadczyła Królowa. — Zawsze potrafię tu wejść. Ludzie śnią.

— Czasami się budzimy — odparła Akwila. — Nie wracaj tu…

Skoncentrowała się i teraz kamienie tworzyły obramowanie niczego więcej — i niczego mniej — niż tylko świata, który znajdował się za nimi.

Powinnam znaleźć sposób, by je zapieczętować, powiedziała jej trzecia myśl. A może jej dwudziesta myśl. Miała głowę pełną myśli.

Udało jej się odejść, a potem usiadła, podciągając kolana. Gdyby tak miało zostać, pomyślała, musiałabym nosić zatyczki w uszach i w nosie, i wielki czarny kaptur, a i tak widziałabym i słyszałabym zbyt wiele…

Zamknęła oczy i zamknęła je jeszcze raz.

Czuła, jak wszystko z niej odpływa. To było niczym zapadanie w sen, ześlizgiwanie się z tej dziwnej rozszerzonej świadomości w po prostu normalność, codzienność… w bycie przebudzonym. Czuła się, jakby wszystko było z lekka zamazane i przygłuszone.

Ale tak się zawsze czułam, pomyślała. Idziemy przez życie, śpiąc, bo jak moglibyśmy żyć w pełni obudzeni…

Ktoś postukał w jej but.

Rozdział czternasty

Mały jasny dąb

— Hej, gdzie byłaś?! — wykrzykiwał Rozbój, wpatrując się w nią rozpłomienionym wzrokiem. — W jednej chwili mieliśmy sprawić prawdziwie pokazową lekcję tym prawnikom, a w następnej już nie było ani ciebie, ani Królowej!

Sny w snach, pomyślała Akwila. Ale to była przeszłość, nie dało się patrzeć na Fik Mik Figle i nie wiedzieć, co jest prawdziwie prawdziwe.

— Już po wszystkim — oświadczyła.

— Zabiłaś ją?

— Nie.

— W takim razie ona powróci — rzekł Rozbój. — Jest strasznie głupia. Jeśli chodzi o sny, całkiem sprytna, ale rozumku w główce ciuteńko.

Akwila przytaknęła. Uczucie zamglenia zniknęło. Wspomnienie nadświadomości zbladło niczym sen. Ale muszę pamiętać, że to nie był sen.

— Jak udało wam się umknąć przed wielką falą? — zapytała.

— Och, po prostu Wolni Ciutludzie są bardzo szybcy — odpowiedział Rozbój. — A to była mocna latarnia morska. Choć trzeba przyznać, że woda podeszła bardzo wysoko.

— Musieliśmy się uporać z kilkoma rekinami — dodał Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock.

— No tak, rzeczywiście było kilka rekinów. — Rozbój wzruszył ramionami. — I jedna ośmiornica.

— To była ogrrrromna kałamarrrrnica — sprostował bard William.

— A potem to był już tylko ogromny kebab — dodał Głupi Jaś.

— Miała duże głowy, ciutsiusiu! — krzyknął Bywart, olśniewając wszystkich nagłą elokwencją.

William odkaszlnął grzecznie.

— A wielka fala przygnała mnóstwo zatopionych statków pełnych skarrrrbów. Zatrzymaliśmy się ciut, żeby ciut popirrrracić…

Fik Mik Figle pokazały przepiękne kamienie szlachetne i złote monety.

— To chyba wyśnione skarby, prawda? — zapytała Akwila. — Bajkowe złoto. Z porankiem zamieni się w śmieci.

— Powiadasz? — zdziwił się Rozbój. Spojrzał w stronę horyzontu. — Dobra, słyszeliście wodzę, chłopaki. Mamy może z pół godzinki, żeby to komuś spylić. Czy pozwolisz nam odejść? — zapytał Akwilę.

— Co… ach tak. W porządku. Dziękuję wam…

I już ich nie było, przez chwilę tylko dało się dostrzec pomarańczowo-błękitną smugę.

Bard William został ciut dłużej. Pokłonił się Akwili.

— Poszło ci całkiem nieźle — oświadczył. — Jesteśmy z ciebie dumni. Babcia też by była. Pamiętaj o tym. Nie jesteś niekochana.

I on zniknął także.

W tym momencie jęknął leżący na trawie Roland. Poruszył się.

— Siusiu ludź poszedł — odezwał się Bywart. — Litość poszli.

— Kim oni byli? — wymamrotał Roland.

Usiadł, trzymając się za głowę.

— To wszystka jest dość skomplikowane — odpowiedziała Akwila. — Czy… coś z tego pamiętasz?

— To wszystko wydaje się… snem — odparł Roland. — Pamiętam… morze, biegliśmy i rozłupałem orzech, który był pełen maleńkich ludzików, i polowałem w wielkim lesie z cieniami…

— Sny bywają bardzo zabawne. — Akwila starannie dobierała słowa. Podniosła się i pomyślała: Muszę tu chwilę zaczekać. Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem. Może wiedziałam, tylko zapomniałam. Ale muszę na coś poczekać… — Czy dasz radę dojść do wioski? — zapytała.

— O tak. Tak mi się wydaje. Ale co jeśli… ?

— W takim razie weź ze sobą Bywarta, dobrze? Chciałabym chwilę odpocząć.

— Zostaniesz tutaj? — Roland wyglądał na zatroskanego.

— Tak. To nie potrwa długo. Proszę. Możesz go zostawić na farmie. Powiedz moim rodzicom, że niedługo się zjawię. Powiedz im, że nic mi się nie stało.

— Siusiu ludź! — wykrzyknął Bywart. — Litości! Chcę spać.

Roland nie wyglądał na przekonanego.

— Idź już! — stanowczo powiedziała Akwila.

Kiedy obaj chłopcy zniknęli za wzgórzem, usiadła pomiędzy czterema żelaznymi kołami, podciągając kolana do brody.

Kawałek dalej widziała kopiec Fik Mik Figli. Już teraz wspomnienie o nich wywoływało lekkie zdziwienie, a przecież widziała je zaledwie kilka minut temu. Ale kiedy odeszli, pozostawili wrażenie, że nie było ich tu nigdy.

Mogła oczywiście pójść na kopiec i sprawdzić, czy znajdzie dużą dziurę. Ale powiedzmy, że nory by tam nie było. Albo powiedzmy, że byłaby, ale w środku urządziła się rodzina królików.

Muszę pamiętać, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, powiedziała Akwila do siebie.

Na szarym niebie poranka krzyknął myszołów. Zataczał kręgi. Nagle od ptaka oderwała się mała kropeczka.

Nawet praludek by nie przeżył upadku z takiej wysokości. Akwila zerwała się na nogi.

Hamisz spadał z nieba. Coś na kształt balonu otworzyło się nad nim i Figiel spływał na dół łagodnie niby liść.

To, co rozpięło się nad Hamiszem, miało kształt litery Y. Im niżej opadało, tym stawało się coraz wyraźniejsze i coraz bardziej… znajome.