Przez moment panowała cisza.
— Szkoła dla czarownic? — powtórzyła zdziwiona panna Weatherwax.
— Hm — mruknęła panna Tyk.
— To była amfora? — zapytała Akwila.
— Amfora? — zmarszczka na czole panny Weatherwax się po głębiła.
— Ona ma na myśli metaforę — wyszeptała panna Tyk.
— To jak z opowieściami — tłumaczyła Akwila. — Nic się nie stało. To zaczęło działać. I w ten sposób jest to szkoła, prawda? Magiczne miejsce. Świat. Tutaj. I póki się dobrze nie spojrzy, wcale tego nie widać. Czy wiedziałaś, że praludki uważają ten świat za raj? Ale my nie patrzymy, jak należy. Nie ma lekcji magii. W każdym razie takich regularnych lekcji. Wszystko polega na tym, że się jest… sobą, to chyba chciałam wyrazić.
— Ładnie powiedziane — stwierdziła panna Weatherwax. — Jesteś bystra. Ale magia istnieje. I wiedzę na jej temat da się zdobyć. To nie wymaga wcale wielkiej inteligencji, inaczej magowie nie byliby do tego zdolni.
— Powinnaś też mieć jakieś zajęcie — dodała pani Ogg. — Czary to za mało. Bo widzisz, nie można czarować dla siebie. Żelazna reguła.
— Potrafię robić ser — odparła Akwila.
— Ser? — zastanowiła się panna Weatherwax. — Ser jest dobry. A czy wiesz coś na temat medycyny? Położnictwa? To bardzo przydatne umiejętności.
— Zdarzało mi się pomagać przy rodzeniu się jagniąt, szczególnie gdy owca miała kłopoty — odparła Akwila. — Byłam przy tym, jak rodził się mój brat. Nie pomyśleli, żeby mnie odesłać z domu. To nie wyglądało na coś bardzo skomplikowanego. Sądzę jednak, że ser robi się łatwiej, no i ciszej.
— Ser jest dobry — powtórzyła panna Weatherwax, kiwając głową. — Ser żyje.
— A co pani tak naprawdę robi? — zapytała Akwila.
Chuda czarownica przez chwilę się wahała, ale wreszcie odpowiedziała cicho:
— My pilnujemy… granic. Jest ich mnóstwo… dużo więcej, niż ludzie wiedzą. Między życiem a śmiercią, tym światem i następnym, nocą i dniem, dobrem i złem… i wszystkich tych granic trzeba pilnować. A pilnując ich, strzeżemy również sumy spraw. I nigdy nie prosimy o wynagrodzenie. To bardzo ważne.
— Chociaż ludzie dają nam różne rzeczy. Ludzie potrafią być szalenie szczodrzy dla czarownic — radośnie oświadczyła pani Ogg.
— Kiedy w mojej wiosce jest dzień pieczenia, nie mogę się opędzić od ciasta. Są sposoby na to, jak nie prosić, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ludzie lubią mieć w pobliżu szczęśliwą czarownicę.
— Tutaj ludzie uważają, że czarownice są złe! — wykrzyknęła Akwila, ale w tej samej chwili jej druga myśl podpowiedziała: A czy pamiętasz, jak rzadko babcia musiała sobie sama kupować tytoń?
— Zadziwiające, do czego można ludzi przyzwyczaić — powie działa pani Ogg. — Trzeba tylko zaczynać od małego.
— Na nas już czas — stwierdziła panna Weatherwax. — Widzę mężczyznę na koniu pociągowym, jedzie w naszą stronę. Jasne włosy, czerwona twarz…
— To chyba mój ojciec!
— Wciąż pogania to biedne zwierzę. Mów szybko. Chcesz zdobyć umiejętności? Kiedy możesz opuścić dom?
— Słucham?
— Czy dziewczęta stąd nie idą na służbę? — zapytała pani Ogg.
— Owszem. Kiedy są nieco starsze ode mnie.
— W takim razie kiedy będziesz nieco starsza od siebie, zjawi się panna Tyk, żeby cię odszukać — powiedziała panna Weatherwax, a panna Tyk skinęła głową. — W górach mieszkają starsze czarownice, które chętnie przekażą ci to, co same wiedzą, za odrobinę pomocy w gospodarstwie. Kiedy ciebie tu nie będzie, ktoś cię zastąpi w pilnowaniu tego miejsca, o to możesz się nie martwić. A w tym czasie dostaniesz trzy posiłki dziennie, własne łóżko, miotłę… tak właśnie robimy. Czy to ci odpowiada?
— Tak — odparła Akwila z szerokim uśmiechem. Cudowna chwila upływała zbyt szybko, by mogła zadać wszystkie pytania, które zadać chciała. — Tak! Tylko, że…
— Że co? — zapytała pani Ogg.
— Nie chciałabym tańczyć nago ani w ogóle robić niczego takiego. Prawda, że nie muszę? Pytam, bo ludzie gadają…
Panna Weatherwax wzniosła oczy ku niebu. Pani Ogg uśmiechnęła się szeroko.
— No cóż, taka procedura jest zalecana… — zaczęła.
— Nie, nie musisz robić nic takiego! — przerwała jej ostro panna Weatherwax. — Żadnych domków z piernika ani koguta, ani tańców.
— Chyba że sama byś chciała. — Pani Ogg się podniosła. — Pianie kura od czasu do czasu naprawdę nie zawadzi. Nauczę cię kiedyś, jak to robić, ale teraz już naprawdę się spieszymy.
— Tylko… tylko powiedz, jak to ci się udało — zwróciła się do Akwili panna Tyk. — Przecież tu jest kreda. Stałaś się czarownicą na kredzie. Jak?
— Sama mogłaś do tego dojść, Roztropna Tyk — odpowiedziała jej panna Weatherwax. — Kośćcem tej ziemi jest krzemień. Twardy, ostry i użyteczny. Król wśród kamieni. — Ujęła swą miotłę i jeszcze raz zwróciła się do Akwili. — Przewidujesz jakieś kłopoty? — zapytała.
— Może się coś takiego zdarzyć — odparła dziewczynka.
— Potrzebujesz pomocy?
— Jeśli to moje kłopoty, sama z nich wyjdę — odparła Akwila. Chciała krzyczeć: Tak, tak! Potrzebuję pomocy! Nie mam pojęcia, co się stanie, kiedy mój ojciec tutaj dotrze. Baron najprawdopodobniej wpadł we wściekłość. Ale przecież nie chcę, by pomyślały, że nie potrafię sobie poradzić z własnymi problemami. Powinnam umieć sobie dać z nimi radę!
— To dobrze — stwierdziła panna Weatherwax.
Akwila zastanowiła się, czy czarownice potrafią czytać w myślach.
— W myślach nie — odparła panna Weatherwax. — Posługujemy się logiką. Podejdź no tu, młoda damo.
Dziewczynka posłusznie podeszła.
— Jeśli chodzi o czary — powiedziała panna Weatherwax — to uczenie się ich nie ma nic wspólnego z uczęszczaniem do szkoły. Najpierw przechodzi się test, a następnie całe lata poświęca się na zrozumienie, jak się go przeszło. Z życiem jest nieco podobnie. — Wyciągnęła rękę i delikatnie podniosła podbródek Akwili, by spojrzeć jej w twarz. — Widzę, że otworzyłaś oczy.
— Tak.
— To dobrze. Zbyt wiele osób nigdy tego nie robi. Ale i tak mogą na ciebie czekać przeróżne pułapki. To ci się przyda.
Wyciągnęła rękę i zakreśliła krąg nad włosami Akwili, potem przez chwilę trzymała dłoń nad głową dziewczynki, wykonując jakieś ruchy palcem wskazującym.
Akwila podniosła dłonie, przez moment myślała, że tam nic nie ma, a potem dotknęła… czegoś. To było więcej niż ruch powietrza i gdyby ktoś się niczego nie spodziewał, palce by przez to przeszły.
— Czy to jest naprawdę? — zapytała.
— Kto wie? — odparła czarownica. — To wirtualny spiczasty kapelusz. Nikt poza tobą nie będzie wiedział, że tam jest. Ale może okazać się wygodny.
— Chodzi ci o to, że istnieje w mojej głowie?
— Masz w głowie mnóstwo rzeczy. Co nie znaczy, że nie istnieją naprawdę. Lepiej nie zadawaj tylu pytań.
— Co się stało z ropuchem? — zapytała panna Tyk, która zada wała pytania.
— Poszedł za Wolnymi Ciutludźmi — odpowiedziała Akwila. — Okazało się, że był prawnikiem.
— Dałaś klanowi Fik Mik Figli ich własnego adwokata? — zapytała pani Ogg. — Świat zadygocze. Choć okazjonalny wstrząs może mu tylko dobrze zrobić.
— Chodźcie, siostry, musimy odlatywać! — krzyknęła panna Tyk, która już zajęła swoje miejsce za panią Ogg.
— Daruj sobie, to było strasznie teatralne — skarciła ją pani Ogg. — Cześć, Akwi. Do zobaczenia.