Jej miotła spokojnie uniosła się w powietrze. Za to miotła panny Weatherwax wydała z siebie cichy smutny odgłos. Jej właścicielka westchnęła:
— Ach, te krasnoludy. Mówiły, że wszystko naprawią, a kłopoty zaczęły się od wizyty w ich warsztacie…
Teraz już słychać było stukot kopyt. Z zadziwiającą szybkością panna Weatherwax zsunęła się z miotły, złapała ją obiema rękami i z rozwianą suknią ruszyła biegiem po murawie.
Była już daleko, gdy na wzgórzu pojawił się ojciec Akwili dosiadający jednego z gospodarskich koni. Zdziwiona dziewczynka zobaczyła, że jej tata śmieje się i płacze jednocześnie.
To wszystko było trochę jak sen.
Akwila uznała takie postawienie sprawy za bardzo wygodne. Nie bardzo pamiętam, to wszystko działo się jak we śnie… To było jak sen, nie jestem niczego pewna…
Z drugiej zaś strony rozradowany baron był nadzwyczaj pewien swego. Najwyraźniej ta… powiedzmy królowa, kimkolwiek tak naprawdę była, porywała dzieci, a jego syn ją pokonał, no i na dodatek jeszcze sprowadził z powrotem tych dwoje malców.
Mama uparła się, by Akwilę położyć do łóżka, choć był jasny dzień. A ona nie miała nic przeciwko temu. Była taka zmęczona, że z przyjemnością zapadła w różowy stan między snem a jawą.
Przysłuchiwała się ojcu rozmawiającemu na dole z baronem. Słyszała opowieść, którą składali ze znanych faktów, starając się coś z tego zrozumieć. Z pewnością dziewczynka była bardzo dzielna (to mówił baron), ale ostatecznie ma dopiero dziewięć lat. I nawet nie wie, jak używać miecza! Z kolei Roland brał lekcje fechtunku od małego…
I tak to szło. Potem słyszała, jak rozmawiali jej rodzice, gdy baron już sobie poszedł.
Na przykład o tym, że Szczurołów mieszka teraz na dachu.
Leżała w łóżku i wdychała woń olejku, który mama wtarła jej w skronie. Twierdziła, że Akwila musiała się uderzyć w głowę, bo co chwila jej dotyka.
Tak więc Roland o twarzy jak befsztyk został bohaterem. Czy w takim razie ona została głupią księżniczką, która złamała nogę i zemdlała? To było takie niesprawiedliwe!
Sięgnęła do małego stolika ustawionego obok łóżka, na którym położyła niewidzialny kapelusz. Mama dokładnie w tym miejscu postawiła talerz rosołu, ale kapelusz wciąż tam był.
Akwila czuła pod palcami jego kształt.
Nigdy nie oczekujemy nagrody, przypomniała sobie. W dodatku był to sekret. Nikt inny nie wiedział o Wolnych Ciutludziach. Oczywiście Bywart biegał po całym domu przewiązany serwetą i wykrzykiwał: „Siusiu ludź! Zostawię wam placuszek w bucie!”, ale pani Dokuczliwa, uszczęśliwiona, że ma go z powrotem, i rozradowana, że jej mały synek mówi nie tylko o słodyczach, w ogóle nie zwracała uwagi, co mówił.
Nie, Akwila nie mogła opowiedzieć o tym nikomu. Po pierwsze, nigdy by jej nie uwierzyli, a po drugie, gdyby uwierzyli i dobrali się do kopca praludków… Nie chciała myśleć, co by się stało.
Co zrobiłaby babcia Dokuczliwa?
Babcia nie powiedziałaby nic. Babcia bardzo często nic nie mówiła. Tylko uśmiechała się do siebie, pykała z fajki i czekała odpowiedniego czasu…
Akwila uśmiechnęła się do siebie.
Usnęła bez snów.
I tak minął dzień.
I jeszcze jeden dzień.
Trzeciego dnia padało. Akwila zeszła do kuchni, w której nikogo nie było, i zdjęła z półki porcelanową pasterkę. Włożyła ją do torby, wymknęła się z domu i pobiegła na wzgórza. Pogoda była naprawdę okropna, wzgórze cięło chmury niczym dziób statku. Ale kiedy Akwila dotarła do miejsca, gdzie stał stary piec i cztery żelazne koła, i narysowała na murawie prostokąt, a potem wykopała dziurę dla pasterki, a wreszcie wszystko zakryła znowu… zaczęło naprawdę lać. Wiedziała, że trawa z powrotem się przyjmie. Wydawało jej się, że dobrze zrobiła. I była pewna, że poczuła zapach tytoniu.
Potem poszła na kopiec praludków. To ją nieco niepokoiło. Przecież wiedziała, że tam są. Więc po co sprawdzała? Czyżby miała wątpliwości? To byli bardzo zajęci ludzie. Mieli mnóstwo roboty. Tak sobie mówiła. Wcale nie dlatego, żeby zastanawiała się, czy nie znajdzie przypadkiem tylko mysiej dziury. To wcale nie było tak.
Była wodzą. Miała powinność.
Usłyszała muzykę. Usłyszała głosy. A potem nagłą ciszę, gdy zajrzała w głąb.
Ostrożnie wyciągnęła z torby butelkę Specjalnego Płynu dla Owiec i poturlała ją w ciemność.
A gdy odchodziła, znowu usłyszała muzykę.
Pomachała myszołowowi, który zataczał leniwe kręgi pod chmurami, i była pewna, że maleńka kropeczka jej odmachała.
Czwartego dnia Akwila robiła masło, powróciła też do innych swych obowiązków.
Miała pomoc.
— A teraz bym chciała, żebyś poszedł nakarmić kurczaki — po wiedziała do Bywarta. — O co cię proszę?
— Nakarmić cip, cip — odparł Bywart.
— Kurczaki — powtórzyła surowo.
— Kurczaki — powtórzył Bywart.
— I nie wycieraj nosa rękawem! Dam ci chusteczkę. I nie zbij jajek, dobrze?
— Na litość — wymruczał Bywart.
— I czego nie mówimy? — zapytała Akwila. — Nie mówimy: na…
— Litość — dopowiedział Bywart.
— A szczególnie nie mówimy tego przy…
— Przy mamie.
— Dobrze. Gdy skończę, może zdążymy pójść nad rzekę.
Jej braciszek się ucieszył.
— Siusiu ludź? — zapytał.
Akwila nie odpowiedziała od razu. Od kiedy wróciła do domu, nie widziała żadnego Figla.
— Może — zaryzykowała. — Ale najprawdopodobniej są strasznie zajęte. Muszą znaleźć nową wodzę… cóż, są zajęte i już. Tak mi się zdaje.
— Siusiu ludź mówi, że dałaś w głowę rybiej twarzy!
— No, zobaczymy. — Akwila czuła się jak rodzic. — Teraz idź nakarm kurczaki, proszę, i przynieś jajka.
Kiedy pomaszerował, niosąc koszyk na jajka w obu rękach, Akwila położyła kilka kawałków masła na marmurową płytę i sięgnęła po szpachelkę, by nadać im kształt. Ludzie lubili, jak ich masło ładnie wyglądało. Kiedy wyklepywała osełki, zauważyła cień w drzwiach i obejrzała się.
Stał tam Roland.
Twarz miał bardziej czerwoną niż zazwyczaj. Miął w dłoniach nerwowo swój kosztowny kapelusz, zupełnie jak Rozbój.
— Tak? — zapytała grzecznie.
— Posłuchaj, ja chciałem… chciałem o tym… no, o tym wszystkim…
— Tak?
— No, ja nie chciałem nikogo okłamać — wybuchnął. — Ale mój ojciec był całkiem pewien, że zachowałem się bohatersko, i niczego już nie słuchał po tym, gdy mu opowiedziałem, jak… jak…
— Byłam pomocna? — zapytała Akwila.
— Tak… to znaczy nie! On powiedział, że miałaś szczęście, trafiwszy na mnie, mówił…
— To nie ma znaczenia — oświadczyła Akwila, pochylając się nad masłem.
— A potem wszystkim powtarzał, jaki byłem dzielny…
— Powiedziałam, że to nie ma znaczenia — powtórzyła Akwila, uklepując szpachelką świeże masło. Pac, pac, pac.
Roland otworzył usta, a po chwili je zamknął.
— Chcesz powiedzieć, że dla ciebie nie ma to znaczenia? — spytał z niedowierzaniem.
— Nie ma — potwierdziła Akwila.
— Ale to nie jest w porządku!
— Jesteśmy jedyni, którzy znają prawdę. — Pac, pac, pac.
Roland wpatrywał się w tłuste masło, które przyjmowało wymyślony przez dziewczynkę kształt.